Winnetou. Karol May
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Winnetou - Karol May страница 36
– Uff, uff! – doszedł mnie jakiś kobiecy głos. Była to siostra Winnetou.
– Uff, uff, uff! – powtórzyło za nią wielu Apaczów.
Odwaga jest czymś, co Indianin zawsze szanuje i uznaje nawet u wroga. Stąd okrzyki podziwu, które teraz padły wśród zgromadzonych. Mówiłem dalej:
– Kiedy po raz pierwszy ujrzałem Inczu-czunę i Winnetou, powiedziało mi moje serce, że to mężowie dzielni i sprawiedliwi, których można czcić i miłować. Pomyliłem się. Nie są bowiem lepsi od innych, gdyż słuchają głosu kłamcy, a prawdy nie dopuszczają do słowa.
– Psie, ty mnie nazywasz kłamcą! – wrzasnął Tangua. – Ja ci kości połamię!
Odwrócił strzelbę, którą trzymał w ręku, by uderzyć mnie kolbą. Wtem przyskoczył Winnetou i powstrzymał go, mówiąc:
– Niechaj wódz Kiowów się uspokoi! Old Shatterhand przemówił bardzo zuchwale, ale ja się zgadzam z kilku jego słowami. Niechaj ojciec mój Inczu-czuna, najwyższy wódz Apaczów, pozwoli mu powiedzieć, co ma do powiedzenia!
Inczu-czuna podszedł do mnie i powiedział:
– Old Shatterhand jest jak ptak drapieżny, który kąsa nawet wtedy, gdy jest pojmany. Czy nie powaliłeś Winnetou dwukrotnie? Czy mnie samego nie ogłuszyłeś pieścią?
– Czy uczyniłem to dobrowolnie? Czyż nie zmusiłeś mnie sam do tego?
– Jak to? – spytał zdumiony.
– My gotowi byliśmy poddać się bez oporu, ale wasi wojownicy nie słuchali tego, co mówiliśmy do nich. Wpadli na nas tak, że musieliśmy się bronić. Ale zapytaj ich, czy zraniliśmy choć jednego, chociaż mogliśmy ich zabić. Co więcej, umknęliśmy, aby nikomu nie wyrządzić krzywdy. Wtem nadszedłeś ty i rzuciłeś się na mnie, również nie zważając na moje słowa. Wobec konieczności obrony mogłem cię zakłuć lub zastrzelić, ale ja powaliłem cię tylko, ponieważ jestem twym przyjacielem i pragnąłem cię oszczędzić. Wtem nadbiegł wódz Kiowów, Tangua, by w swej wściekłości zdjąć ci skalp. Postanowiłem do tego nie dopuścić, więc walczył ze mną, ale go zwyciężyłem. Zachowałem ci nie tylko życie, lecz także skalp. Potem gdy…
– Ten przeklęty kujot kłamie, jakby miał sto języków! – krzyknął Tangua z wściekłością.
– Niech Old Shatterhand mówi dalej!
– Pokonałem więc Tanguę, aby ocalić Inczu-czunę, gdy wtem nadleciał Winnetou. Nie widziałem go i dostałem cios kolbą. Winnetou przebił mi usta i język, a przez to pozbawił mnie możności mówienia, bo byłbym mu powiedział, że chciałbym być jego przyjacielem i bratem. Byłem zraniony i rękę miałem obezwładnioną, a mimo to go zwyciężyłem; leżał przede mną ogłuszony, a Inczu-czuna także – mogłem zabić obydwu, ale nie uczyniłem tego.
– Nie przeczę, że niektóre twoje słowa mogłyby wzbudzić wiarę. Kiedy jednak po raz pierwszy ogłuszyłeś mojego syna Winnetou, nie byłeś do tego zmuszony!
– Chcieliśmy ocalić ciebie i jego. Jesteście bardzo dzielnymi wojownikami, bylibyście się niezawodnie bronili i wtedy zraniono by was lub zabito. Temu usiłowaliśmy zapobiec, dlatego powaliłem Winnetou, a ciebie pojmali trzej moi biali przyjaciele. Spodziewam się, że uwierzysz teraz moim słowom.
– Kłamstwo, nic tylko kłamstwo! – zawołał Tangua. – Nadszedłem właśnie, kiedy on cię rzucił o ziemię. Nie ja, lecz on chciał ci zabrać skalp. Zamierzyłem się, by mu w tym przeszkodzić, a wtem on ugodził mnie swoją ręką, w której mieszka Zły Duch.
Na to odwróciłem się do niego i rzekłem groźnie:
– Tak, nikt jej się oprzeć nie może. Używam jej tylko, aby uniknąć rozlewu krwi, ale kiedy będę wolny i będę znowu walczył z tobą, wtedy nie skończy się tylko na ogłuszeniu. Zapamiętaj to sobie!
Inczu-czuna położył koniec temu zajściu, mówiąc:
– Old Shatterhand jest bardzo zuchwały, jeśli sądzi, że będzie wolny. Niechaj zważy, ile dowodów przemawia przeciwko niemu. Czy masz nam jeszcze coś do powiedzenia?
– Teraz nie, może później.
– Powiedz teraz, gdyż później już nie zdołasz!
– Nie, teraz nie. Jeśli zaś później zechcę powiedzieć, to wysłuchacie mnie, gdyż Old Shatterhand nie jest człowiekiem, którego można by nie słuchać. Teraz milczę, gdyż ciekaw jestem wyroku, jaki na nas wydacie.
Inczu-czuna odwrócił się ode mnie i dał znak ręką. Na ten znak wystąpiło z półkola kilku wojowników i zasiadło wraz z trzema wodzami do narady.
Gdy skończyła się narada, wojownicy, którzy wzięli w niej udział, cofnęli się do półkola, a Inczu-czuna oznajmił donośnym głosem:
– Posłuchajcie, wojownicy Apaczów i Kiowów, tego, co postanowiono względem tych czterech pojmanych bladych twarzy! W radzie starszych już przedtem zapadła uchwała, że będziemy ścigać ich w wodzie, potem każemy im walczyć ze sobą, a w końcu ich spalimy. Zasłużyli na śmierć, lecz teraz zdaje się, że nie myśleli tak źle, jak sądziliśmy przedtem. Dlatego więc pozwolimy, żeby Wielki Duch rozstrzygnął między nami a nimi.
Zatrzymał się – prawdopodobnie po to, aby powiększyć zaciekawienie słuchaczy.
Po chwili wódz mówił dalej:
– Blada twarz, zwana Old Shatterhand, jest, jak się zdaje, najdostojniejsza między nimi, niechaj więc rozstrzygnięcie spocznie w jej ręku. Będzie ono zależało także od tego spośród nas, który jest najwyższy co do godności, a tym jestem ja, Inczu-czuna, wódz Apaczów.
– Uff, uff, uff! – zabrzmiały w szeregach czerwonoskórych okrzyki podziwu.
Byli naprawdę zdumieni tym, że ich wódz chciał ze mną walczyć. Wyjaśnił to, mówiąc dalej:
– Sława Inczu-czuny i Winnetou ucierpiała na tym, że wystarczyło jedno uderzenie pięścią bladej twarzy, by ich powalić i ogłuszyć. Muszą więc zmyć tę plamę w ten sposób, że jeden z nich będzie walczył z bladą twarzą. Winnetou mi ustąpi, gdyż jestem starszy i jestem pierwszym wodzem Apaczów. Przez zabicie Old Shatterhanda oczyszczę zarazem swój i jego honor.
Tu znów przerwał.
Inczu-czuna mówił dalej:
– Zdejmiemy więzy z Od Shatterhanda i każemy mu przepłynąć przez rzekę, ale nie damy mu broni, ja zaś pójdę tylko z tomahawkiem. Jeśli Old Shatterhand dostanie się żywy na drugi brzeg i dojdzie do oznaczonego celu, którym jest cedr, to będzie ocalony, a towarzysze wolni. Jeśli jednak przedtem zabiję go, oni zginą także, wprawdzie nie wśród mąk i płomieni, lecz od naszych kul. Niechaj wszyscy obecni wojownicy potwierdzą, że słyszeli me słowa, że