Winnetou. Karol May
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Winnetou - Karol May страница 40
Ku temu sześcianowi poniesiono trumnę wraz z przywiązanym do niej człowiekiem. Był nim Rattler.
– Czy wiecie, po co nagromadzono tam kamienie? – zapytał mnie Sam.
– Przypuszczam, że do budowy grobowca.
– Słusznie. Podwójnego grobowca.
– Dla Rattlera także?
– Tak. Mordercę pochowają razem z ofiarą, co powinno by się dziać po każdym morderstwie, gdyby to było możliwe.
– To straszne! Być żywcem przywiązanym do trumny zamordowanego i wiedzieć, że to własne ostatnie łoże!
Teraz podniesiono trumnę w ten sposób, że Rattler stanął na nogach, po czym trumnę i jeńca przywiązano rzemieniami do muru. Czerwoni mężczyźni, kobiety i dzieci zbliżyli się i utworzyli półkole. Zapanowała głęboka, pełna oczekiwania cisza. Winnetou i Inczu-czuna zajęli stanowiska koło trumny, jeden z prawej, a drugi z lewej strony, po czym zabrał głos stary wódz:
– Wojownicy Apaczów zgromadzili się tutaj, by odbyć sąd, gdyż lud Apaczów dotknęła wielka, niepowetowana strata, za którą winny ma zapłacić śmiercią.
Inczu-czuna mówił dalej, kreśląc kwiecistym, indiańskim stylem charakter i działalność Kleki-petry, po czym opisał dokładnie jego śmierć i pojmanie Rattlera. Na końcu oznajmił, że morderca zostanie zamęczony, a potem pochowany obok trumny zmarłego.
Apacze nie kazali nam długo czekać na to smutne widowisko.
Wodzowie usiedli na ziemi. Wystąpiło kilku młodych wojowników z nożami w rękach i ustawiło się mniej więcej o piętnaście kroków od Rattlera. Rzucili ku niemu nożami, ale tak, aby go nie trafić – wszystkie ostrza wbiły się w trumnę, do której był przywiązany.
Rattler trzymał się znośnie, dopóki noże nie zaświstały koło jego głowy. Ilekroć nóż nadlatywał, Rattler wydawał okrzyk przestrachu, a okrzyki te stawały się coraz głośniejsze i przeraźliwsze, w miarę jak Indianie mierzyli coraz bliżej głowy. W końcu Rattler już nie krzyczał, lecz po prostu wył bez przestanku.
Takim tchórzem był Rattler, więc Inczu-czuna huknął na niego:
– Nie wyj dłużej, ty psie! Jesteś smrodliwym kujotem, którego żaden wojownik nie dotknie swoją bronią.
A zwracając się do swoich ludzi, zapytał:
– Kto z synów walecznych Apaczów zechce się jeszcze zajmować tym tchórzem?
Nikt się nie odezwał.
– Uff! Ten morderca niegodzien jest tego, żebyśmy go zabili. Nie pochowamy go też z Kleki-petrą. Jak mogłaby ropucha ukazać się obok łabędzia w ostępach wieczności? Odetnijcie go!
Skinął na dwu młodzieńców. Ci zerwali się, skoczyli ku Rattlerowi i odcięli go od trumny.
– Zwiążcie mu ręce na plecach i wtrąćcie do wody! – rozkazał wódz.
Rattler wydał okrzyk radości i pozwolił się zawlec do rzeki. Gdy zepchnięto go do wody, z początku zanurzył się, wnet jednak się wychylił i starał się płynąć na grzbiecie. Nie było to bynajmniej trudne, mimo że miał ręce związane na plecach.
Obaj młodzieńcy stali tuż nad wodą i patrzyli za nim. Po chwili wydał Inczu-czuna nowy rozkaz:
– Weźcie strzelby i wypalcie mu w łeb!
Po chwili, trafiony w głowę, zniknął pod wodą.
Nie zabrzmiał żaden okrzyk triumfu, jak to się dzieje zazwyczaj przy śmierci nieprzyjaciela. Taki tchórz nie był tego godzien. Pogarda Indian była tak wielka, że nie zatroszczyli się nawet o zwłoki Rattlera. Nie rzuciwszy na nie okiem, pozwolili, by spłynęły z wodą.
– Co teraz zrobią wojownicy Apaczów? Czy pochowają Kleki-petrę? – zapytałem Winnetou.
– Tak. Proszę cię o udział w tej uroczystości. Rozmawiałeś z Kleki-petrą wówczas, kiedy odeszliśmy po konie. Czy to była zwyczajna rozmowa?
– Nie, bardzo poważna, a dla mnie osobiście pełna znaczenia. Czy chcecie wiedzieć, o czym rozmawialiśmy ze sobą? – zwróciłem się teraz również do Inczu-czuny, który stał nie opodal. – Gdy odeszliście, usiedliśmy razem z Kleki-petrą obok siebie. Powiedział mi, że miłuje was bardzo oraz prosił mnie, bym ci pozostał wierny, a ja obiecałem spełnić to życzenie.
– To było jego ostatnie życzenie w życiu, a ty zostałeś jego spadkobiercą. Ślubowałeś mu wierność dla mnie, chroniłeś, strzegłeś i oszczędzałeś, a tymczasem ja ścigałem cię jak wroga. Pchnięcie nożem, jakie ci zadałem, mogło być śmiertelne. Jestem twoim wielkim dłużnikiem. Bądź moim przyjacielem i bratem.
– Z całego serca.
– W takim razie zawrzemy przymierze nad grobem tego, który moją duszę oddał twojej! Odeszła od nas szlachetna blada twarz, a przed rozstaniem przyprowadziła nam drugą, równie szlachetną. Niechaj krew moja będzie twoją krwią, a twoja krew moją! Ja napiję się twojej, a ty mojej. Ojciec mój Inczu-czuna, największy wódz Apaczów, na to pozwala!
Udaliśmy się teraz tam, gdzie miał być zbudowany grób. Zapytałem o rozmiary grobowca i poprosiłem o kilka tomahawków. Następnie poszliśmy z Samem, Dickiem i Willem w górę rzeki, do lasu, gdzie wyszukaliśmy odpowiednie drzewo i wyciosaliśmy krzyż. Gdy wróciliśmy do obozowiska, zaczęły się uroczystości żałobne. Czerwonoskórzy rozłożyli się dookoła budowy, która szybko postępowała naprzód, i zaczęli śpiewać monotonne, głęboko wzruszające pieśni umarłych. Głuchy, jednostajny ich dźwięk przerywały od czasu do czasu przenikliwe okrzyki skargi.
Z tuzin Indian zajętych było pod kierunkiem wodza budową, a między nimi i płaczącą gromadą tańczyła w dziwacznych, powolnych skokach jakaś postać, osobliwie przybrana i obwieszona rozmaitymi symbolicznymi ozdobami.
Gdyśmy położyli krzyż obok grobu, Winnetou podszedł do nas.
– Byłbym sam mego brata Old Shatterhanda poprosił o zrobienie krzyża, gdyż Kleki-petra miał go w swoim pokoju i modlił się przed nim. Pragnąłem przeto, żeby znak jego wiary czuwał także nad jego grobem.
Teraz wszystko już było gotowe do pogrzebu. Inczu-czuna dał ręką znak, na który zamilkły śpiewy żałobne, a wódz zaczął przemawiać powoli, uroczystym głosem. Wspomniał zmarłego i to wszystko, co Kleki-petra uczynił dla Apaczów. Na zakończenie powiedział:
– Ostatnią wolą Kleki-petry było, żeby Old Shatterhand został u Apaczów jego następcą, a Old Shatterhand przyrzekł spełnić to życzenie. Dlatego zostanie przyjęty do szczepu Apaczów i będzie uchodzić za wodza, jak gdyby miał czerwoną skórę i u nas się urodził. Dla zatwierdzenia