Winnetou. Karol May
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Winnetou - Karol May страница 35
Ujrzawszy nas, Apacze zgromadzili się zaraz i utworzyli dokoła naszego wozu szerokie półkole o kilku rzędach. Kiowowie także przyłączyli się do nich.
Doszedłszy do wozu, spostrzegłem Hawkensa, Stone’a i Parkera, przywiązanych już do pali wbitych mocno i głęboko w ziemię. Czwarty pal był wolny i do niego przywiązano mnie. Pale były wbite w ziemię szeregiem niedaleko od siebie, tak że mogliśmy ze sobą rozmawiać.
– Czy macie nadzieję ocalenia, Samie? – spytałem.
– Nie wiem, czy kto przyjdzie nas wybawić.
– Ja nie straciłem jeszcze nadziei. Założyłbym się nawet, że dziś wieczorem, pod koniec tego niebezpiecznego dnia, będziemy się cieszyli dobrym zdrowiem.
– Czy przyszła wam może jaka dobra myśl do głowy?
– Pshaw! Będę wolny, zanim zaczną nas męczyć. Każą mi pływać.
– Pływać? – zapytał spoglądając na mnie jak psychiatra na swego pacjenta. – Do stu piorunów! Któż wam powiedział, że macie pływać?
– Winnetou.
– Winszuję! Skoro ten rozkaz wyszedł od niego, jest to istotnie promień słońca przedzierający się przez chmury. Będziecie, zdaje się, walczyli o swoje życie.
Nie przeszkadzano nam w rozmowie. Winnetou, nie zważając na nas, stał wraz z ojcem i z Tanguą i o czymś z nimi rozprawiał. Apacze, którzy mnie przyprowadzili, zajęci byli utrzymywaniem porządku w półkolu utworzonym dokoła nas.
W środku półkola siedziały dzieci, a za nimi dziewczęta i kobiety, wśród których znajdowała się także Nszo-czi. Spostrzegłem, że prawie nie odwracała ode mnie oczu. W chwili kiedy Sam wypowiedział ostatnie słowa, przygotowania zostały zakończone. Wówczas zabrał głos Inczu-czuna. Mówił tak donośnie, że wszyscy mogli go dosłyszeć:
– Niechaj moi czerwoni bracia, siostry i dzieci, a zarazem wojownicy Kiowów posłuchają tego, co im chcę oznajmić! Blade twarze są wrogami czerwonych mężów. Rzadko trafi się taka, której oko przyjaźnie na nas spogląda. Najszlachetniejszy z tych niewielu białych przyszedł do plemienia Apaczów, aby stać się dlań przyjacielem i ojcem. Dlatego nazwaliśmy go Kleki-petrą, Białym Ojcem. Moi bracia i siostry znali go wszyscy i kochali. Niechaj to zaświadczą!
– Howgh! – zabrzmiało dokoła na potwierdzenie jego słów.
Wódz ciągnął dalej:
– Kleki-petra był naszym nauczycielem we wszystkich rzeczach, których nie znaliśmy, a które nam potem przyniosły korzyść. Mówił także o Wielkim Duchu. Ten Wielki Duch nakazał, żeby czerwoni i biali ludzie byli sobie braćmi i miłowali się wzajemnie. Ale biali przyszli, aby zagrabić naszą własność, a nas samych wytępić. Na dawnych pastwiskach bizonów i mustangów pobudowali wielkie miasta, skąd wychodzi wszelkie zło, jakie nas dotyka, przez puszcze i przez sawanny pędzi teraz ognisty koń i przywozi naszych wrogów. Zetknęliśmy się z takimi białymi, którzy przybyli tu, by budować drogę dla ognistego konia, i w spokojnej rozmowie oświadczyliśmy im, że ten kraj jest naszą własnością. Nie mogli się temu sprzeciwić. Skoro jednak zażądaliśmy od nich, żeby zaniechali sprowadzania w nasze strony ognistego konia, nie usłuchali tego wezwania i zastrzelili Kleki-petrę. Niechaj moi bracia i siostry poświadczą, że mówię prawdę!
Silnym, jednogłośnym „howgh!” potwierdzili to zebrani Apacze.
– Przynieśliśmy tutaj jego zwłoki i zatrzymaliśmy na dzień zemsty. Dzień ten dziś nadszedł. Kleki-petra ma być dzisiaj pochowany, a razem z nim jego morderca ze wspólnikami swego strasznego czynu. Oni są jego przyjaciółmi i towarzyszami i wydali nas w ręce Kiowów, lecz wypierają się tego. Wszystkim innym czerwonym mężom wystarczyłoby do zamęczenia ich to, co o nich wiemy. My jednak, posłuszni naukom mądrego Kleki-petry, chcemy być sprawiedliwymi sędziami. Ponieważ oni nie przyznają się do wrogości wobec nas, przesłuchamy ich, a wyrok zapadnie zależnie od tego, czego się dowiemy. Niechaj moi bracia i siostry oświadczą swoją zgodę!
– Howgh! – zabrzmiało dokoła.
Obaj Apacze podeszli do nas i stanęli po naszej prawej ręce, a Tangua umieścił się na lewo ode mnie. Teraz odezwał się do nas Inczu-czuna tak głośno, że wszyscy mogli dosłyszeć:
– Macie powiedzieć prawdę i wolno wam będzie się bronić. Odpowiadajcie na pytania! Należeliście do białych, którzy budowali drogę dla konia ognistego?
– Tak. Muszę ci jednak oświadczyć, że my trzej nie mierzyliśmy wcale, nas oddano im tylko do obrony – odrzekł Sam. – Co się tyczy tego czwartego, zwanego Old Shatterhand, to…
– Milcz! – przerwał mu wódz. – Masz odpowiadać tylko na moje pytania. Jeżeli zechcesz mówić więcej, każę cię oćwiczyć! A więc należycie do tych bladych twarzy? Odpowiedz krótko: tak czy nie?
– Tak – rzekł Sam bojąc się, żeby go nie obito.
– Old Shatterhand mierzył także?
– Tak, lecz zapewniam cię, że…
– Milcz, psie! – huknął nań Inczu-czuna. – Masz mówić to tylko, o czym chcę wiedzieć, i nic ponadto. Czy znasz prawa Zachodu?
– Tak.
– Jak się karze koniokrada?
– Śmiercią.
– Złodziej ziemi zasłużył jeszcze bardziej na śmierć niż koniokrad. Nie spodziewajcie się łaski ani miłosierdzia i…
– Nie chcemy łaski, lecz sprawiedliwości! – wpadł mu Sam w słowo. – Ja mogę…
– Czy będziesz milczał, psie!? – przerwał mu Inczu-czuna z gniewem. – Masz mówić tylko wówczas, gdy cię zapytam. Z tobą już zresztą skończyłem. Wspomniałeś o sprawiedliwości, przeto wyrok nie zapadnie tylko na podstawie waszych zeznań. Wódz Kiowów, Tangua, zniży się i zabierze głos w tej sprawie. Czy te blade twarze są naszymi przyjaciółmi?
– Nie – zapewnił Kiowa, na którego twarzy przebijało zadowolenie z tego, że sprawa przybierała dla nas coraz bardziej niebezpieczny obrót.
– Czy chcieli nas oszczędzać?
– Nie! Nie! Co więcej, szczuli mnie na was i prosili, żebym was nie oszczędzał, lecz pozabijał, wszystkich pozabijał!
To kłamstwo oburzyło mnie tak dalece, że przerwałem moje dotychczasowe milczenie.
– To jest tak wielkie i bezwstydne kłamstwo, że grzmotnąłbym zaraz tobą o ziemię, gdybym choć jedną rękę miał wolną!
– Ty