Winnetou. Karol May

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Winnetou - Karol May страница 29

Winnetou - Karol May

Скачать книгу

lub grudkę ziemi na wodza.

      – Być może, ale próbę ogniową przecież odbyłem!

      Podczas rozmowy miałem oczy zwrócone na Apaczów. Dziwiłem się, że stali jeszcze wciąż przy drzewach, gdy mogli już uciec. Powód był zupełnie prosty. Winnetou spodziewał się, że rozciąwszy najpierw jemu pęta, poszedłem do jego ojca, oczekiwał więc teraz jakiegoś znaku. Tak samo myślał zapewne ojciec. Po chwili podniósł rękę, by dać znać ojcu, że nie jest już skrępowany, a stary wódz uczynił to samo. Wtedy dopiero zniknęli obaj ze swoich miejsc.

      – Tak, odbyliście próbę – rzekł Sam Hawkens. – Śledziliście ruchy wodza całą godzinę i nie daliście się pochwycić… – Zwrócił oczy ku Apaczom i utknął w pół zdania, gdyż w tej chwili właśnie zniknęli. Strażnik także już dostrzegł brak jeńców, zerwał się i wybuchnął głośnym, przejmującym okrzykiem, budząc nim wszystkich. Gdy opowiedział, co się stało, powstał nieopisany rwetes.

      Wszyscy pędzili do drzew, nawet biali. Pospieszyłem za nimi, udając, że nie wiem o niczym, a równocześnie wysypałem z kieszeni piasek.

      Tangua nakazał spokój i wydał rozkazy. Po chwili połowa Kiowów rozbiegła się po sawannach, aby mimo ciemności szukać zbiegów. Wódz pienił się wprost z wściekłości. Uderzył nieuważnego strażnika pięścią w twarz, zdarł mu z szyi woreczek z „lekami” i zaczął go deptać. W ten sposób odebrano nieszczęśnikowi jego cześć.

      Z wyrazu „leki” nie należy sądzić, ze chodzi tu o lekarstwa jako o środki lecznicze. Słowo to zrodziło się u Indian dopiero z pojawieniem się białych. Leki bladych twarzy nie były im znane, uważali więc ich skutek za działanie czarów, jakiejś niepojętej, tajemniczej siły. Odtąd nazywają lekarstwem wszystko, czego nie rozumieją, co im się wydaje cudem, skutkiem wyższych wpływów.

      Każdy dorosły wojownik, każdy wódz nosi na szyi woreczek z „lekami”. Tracąc owe „leki”, Indianin traci zarazem i honor. Taki nieszczęśnik może odzyskać cześć tylko wówczas, gdy zabije sławnego wroga i zdobędzie jego „leki”.

      Można więc sobie wyobrazić, jaką karą było dla strażnika zerwanie i podeptanie tego woreczka. Nie rzekłszy ani słowa usprawiedliwienia lub gniewu, zarzucił strzelbę na ramię i zniknął między drzewami. Odtąd uchodził dla swego szczepu za umarłego, szczep mógł go przyjąć z powrotem tylko, gdyby zdobył nowe „leki”.

      My, biali, wróciliśmy do naszego obozu, gdzie wszyscy próbowali wyjaśnić to zdarzenie, ale bez skutku. Ja milczałem nawet wobec Sama, Dicka i Willa. Bawiło mnie to w duchu, że posiadam tajemnicę uwolnienia jeńców, której oni, mimo największych starań, nie mogli rozwiązać. Kosmyk włosów Winnetou miałem przy sobie we wszystkich moich wędrówkach po Zachodzie i zachowałem go do dziś dnia.

      ROZDZIAŁ CZWARTY

      DWA RAZY W WALCE O ŻYCIE

      Zachowanie się Kiowów, chociaż nie uważaliśmy ich za zdecydowanych wrogów, budziło w nas pewne obawy. Dlatego postanowiliśmy, kładąc się na spoczynek, czuwać po kolei do rana. Ten środek ostrożności nie uszedł uwagi czerwonoskórych i oczywiście wzięli nam go za złe. Przyjaźń ich zmniejszyła się jeszcze bardziej.

      O świcie spostrzegliśmy, że Kiowowie starali się odszukać ślady zbiegłych wodzów, co im się nie udało w nocy. Teraz znalazłszy trop, poszli za nim. Prowadził on do miejsca, w którym Apacze ukryli przed napadem konie. Inczu-czuna i Winnetou odjechali razem ze strażnikami, nie zabrawszy ze sobą reszty koni.

      – Zapewne obaj wodzowie powrócą z dostateczną liczbą wojowników, aby wydobyć jenców z niewoli. Albo Kiowowie opuszczą wcześniej te strony razem z jeńcami, a w tym wypadku przetransportowanie ich na koniach będzie łatwiejsze… – rozważałem głośno różne możliwości.

      – Zapomnieliście o trzecim wyjściu: Kiowowie mogą pozabijać jeńców pomimo koni.

      – Na pewno nie. Nie dopuszczę do takiej rzezi!

      – Ale jak wy to sobie właściwie wyobrażacie, sir? Na resztę nie możemy liczyć, jest nas więc wszystkiego czterech na dwustu Kiowów. Co zrobimy, gdy zechcą Apaczów pozabijać?

      – Jeśli się nie da nic innego zrobić, to obezwładnię Tanguę i przyłożę mu nóż do piersi.

      – Słuchajcie – ciągnął dalej Sam – to jest wcale niezła myśl. Przyłożyć dowódcy nóż do gardła to w tym wypadku jedyny sposób zmuszenia go, żeby się zastosował do naszych żądań. To istotnie prawda, że czasem nawet greenhorn miewa dobre pomysły. Trzymajmy się tego.

      Chciał jeszcze mówić dalej, ale nadszedł Bancroft i wezwał mnie do roboty. Miał najzupełniejszą słuszność. Musieliśmy się spieszyć, aby skończyć nasze zadanie, zanim Inczu-czuna i Winnetou powrócą z wojownikami.

      Aż do południa pracowaliśmy z wielkim wysiłkiem, lecz o tej porze nadszedł Sam Hawkens i rzekł do mnie:

      – Muszę wam, niestety, przeszkodzić, sir, gdyż zdaje mi się, że Kiowowie zaczynają coś robić koło jeńców. Prawdopodobnie chcą ich pozbawić życia przy palu męczeńskim.

      – Nie pozwolimy na to! Gdzie wódz?

      – Między wojownikami.

      – Musimy go stamtąd wywabić. Czy postaracie się o to, Samie?

      – Owszem, lecz w jaki sposób?

      – Oświadczcie po prostu, że chcę mu coś oznajmić, a nie mogę przerwać roboty – to przyjdzie.

      – A jeśli weźmie jeszcze innych ze sobą?

      – To ich pozostawię wam, Stone’owi i Parkerowi. Przygotujcie rzemienie, żeby ich związać. Cała sprawa musi się odbyć prędko, ale po cichu.

      – Well! Nie wiem, czy to, co zamierzacie, będzie dobre, ale ponieważ nic lepszego nie przychodzi mi na myśl, to niech się dzieje wasza wola, hi! hi! hi! – odszedł śmiejąc się jak zwykle do siebie.

      Pracowałem dalej spokojnie i nie oglądałem się za siebie. Po pewnym czasie Stone zawołał:

      – Przygotujcie się, sir, nadchodzą!

      Obróciłem się. Sam Hawkens zbliżał się z Tanguą i, niestety, z trzema jeszcze czerwonoskórymi.

      – Każdy z nas weźmie jednego – rzekłem. – Ja zajmę się wodzem, a wy chwyćcie tamtych za gardło, żeby nie mogli krzyczeć. Oczywiście zaczekacie, dopóki ja nie zacznę.

      Ruszyłem wolnym krokiem naprzeciw Tanguy, a Stone i Parker za mną. W miejscu spotkania stanęliśmy tak, że reszta Kiowów nie mogła nas widzieć spoza krzaków. Wódz miał posępną minę i rzekł niechętnie:

      – Blada twarz, zwana Old Shatterhand, kazała mnie zawołać. Czy zapomniałeś, że jestem wodzem Kiowów? Więc ty powinieneś był przyjść do mnie, a nie ja do ciebie. Co chciałeś mi powiedzieć? Mów krótko, bo nie mam czasu!

      – Jakież to ważne

Скачать книгу