To. Wydanie filmowe. Стивен Кинг
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу To. Wydanie filmowe - Стивен Кинг страница 77
Nie były to sprawy, o których zwykł mówić – myśli te tworzyły w głębinach jego umysłu chaotyczne kłębowisko. Ale jego gorące i przepełnione tęsknotą serce zrozumiało, że wszak tylko to się liczyło. Czasami przeglądał książki brata, od czasu do czasu bawił się jego zabawkami. Jednak od grudnia zeszłego roku nie zaglądał do albumu ze zdjęciami George’a.
Teraz, następnego wieczoru po spotkaniu z Benem Hanscomem, Bill otworzył drzwi do szafy brata (jak zwykle przygotowując się, że zobaczy w niej samego George’a stojącego pośród ubrań, w zakrwawionym płaszczu przeciwdeszczowym, a chwilę potem jedyna zsiniała dłoń o zakrwawionych jak szpony palcach wypryśnie z mroku, by schwycić go za ramię) i zdjął album z najwyższej półki.
Złoty napis na okładce głosił: „Moje fotografie”. Poniżej na kawałku łuszczącej się i pożółkłej już dziś taśmy klejącej widniały napisane starannie słowa – „George Elmer Denbrough lat 6”.
Bill zaniósł album do łóżka, na którym sypiał Georgie, a serce biło mu mocniej niż zwykle. Nie potrafił powiedzieć, co go zmusiło do tego, by ponownie sięgnąć po ten album. Po tym, co się stało w grudniu…
Drugi rzut oka. To wszystko. Aby się upewnić, że ten pierwszy raz był jedynie złudzeniem, że to się nie wydarzyło naprawdę. Że to była wyłącznie sztuczka powstała w twojej przepracowanej mózgownicy. No cóż. Było to jakieś wyjaśnienie.
Lepsze takie niż żadne. Zwłaszcza że mogło w pewnym sensie być prawdziwe. Jednak Bill przypuszczał, że chodziło w głównej mierze o sam album, który wywoływał w nim jakąś niezwykłą, szaleńczą fascynację. To, co zobaczył, lub raczej co wydawało mu się, że zobaczył…
Otworzył album. Wypełniały go zdjęcia, które George otrzymał od swego ojca, a także wielu ciotek i wujków. George’a nie obchodziło, że na zdjęciach widniały osoby czy miejsca, których nie znał. Fascynowała go sama fotografia jako taka.
Kiedy nie mógł wyłudzić od nikogo nowej porcji zdjęć, siadywał (tak jak teraz Bill) na łóżku ze skrzyżowanymi nogami i przeglądał stare, przewracając ostrożnie kartki i studiując z uwagą czarno-białe fotografie.
Jedno z nich przedstawiało matkę, kiedy była jeszcze młoda i olśniewająco piękna; inne ojca, wtedy zaledwie osiemnastoletniego, gdzie indziej znowu trójkę uśmiechniętych młodych ludzi ze strzelbami stojącą nad trupem świeżo ustrzelonego jelenia, którego oczy wciąż jeszcze były otwarte; wujek Hoyt na skałkach z czekanem w uniesionej wysoko dłoni; ciotka Fortuna na Targu Rolnym w Derry klęcząca dumnie obok kosza wyhodowanych przez siebie pomidorów; stary buick; kościół; dom; droga biegnąca skądś dokądś. Wszystkie te zdjęcia, zrobione przez zapomnianych ludzi z zapomnianych powodów, spoczywały w albumie nieżyjącego już dziś chłopca. Na jednym ze zdjęć Bill zobaczył siebie (w wieku lat trzech) siedzącego na szpitalnym łóżku z głową owiniętą bandażami niczym turbanem. Biała wstęga spływała po policzkach, krzyżując się pod pękniętą szczęką.
Bill Denbrough został potrącony przez samochód na parkingu A & P przy Center Street. Niewiele pamiętał ze swego pobytu w szpitalu – tylko tyle, że dawano mu tam lodowe koktajle, które popijał przez słomkę, i że przez trzy dni diabelnie bolała go głowa.
A oto cała rodzina na trawniku przed domem, Bill stojący obok matki i trzymający ją za rękę, i George, wtedy jeszcze niemowlę, na rękach Zacka. A tu…
Nie był to koniec albumu, ale ostatnia strona, jaka się w nim liczyła, bo na pozostałych nie umieszczono zdjęć. Ostatnia z fotografii była szkolnym zdjęciem George’a, zrobionym w październiku ubiegłego roku, niespełna dziesięć dni przed jego śmiercią. Miał na sobie koszulkę polo. Zwykle zwichrzone włosy ulizał na wodę. Uśmiechał się, ukazując dwie szczerby, w których nigdy nie wyrosną nowe zęby – chyba że zęby rosną też po śmierci, pomyślał Bill i wzdrygnął się.
Przez jakiś czas wpatrywał się w fotografię i miał już zamknąć album, kiedy to, co stało się w grudniu, wydarzyło się ponownie. George na zdjęciu przewrócił oczami. Przesunęły się, by napotkać spojrzenie Billa. Fotograficzny uśmiech (zaraz wyleci ptaszek) zmienił się w odrażający ironiczny grymas. George mrugnął do Billa prawym okiem. Zobaczymy się wkrótce, Bill. W mojej szafie. Może jeszcze tej nocy.
Bill cisnął albumem przed siebie. Przyłożył obie dłonie do ust. Księga uderzyła w ścianę i otwarta upadła na podłogę. Kartki albumu przewracały się, choć nie było przeciągu, by ponownie ukazać to okropne zdjęcie z umieszczonym u dołu podpisem: „Szkolni przyjaciele 1957—1958”. Ze zdjęcia zaczęła wypływać krew. Szkarłatna struga spłynęła po stronicy albumu i zaczęła ściekać na podłogę.
Bill wybiegł z pokoju, z trzaskiem zamykając za sobą drzwi.
ROZDZIAŁ 6
Jeden z zaginionych:
Opowieść z lata 1958
Nie wszyscy zostali odnalezieni. Nie – nie wszyscy zostali odnalezieni. A od czasu do czasu wysnuwano całkiem błędne przypuszczenia.
Wyjątek z „Derry News” z 21 czerwca 1958 (str. 1)
Edward L. Corcoran, zamieszkały w Derry przy Charter Street 73, zaginął. Zeszłego wieczoru fakt ten został zgłoszony policji przez jego matkę, Monicę Macklin, i ojczyma, Richarda P. Macklina. Mały Corcoran ma dziesięć lat. Jego zniknięcie obudziło na nowo w Derry falę lęku przed czyhającym na dzieci zabójcą. Pani Macklin powiedziała, że chłopiec zaginął 19 czerwca, kiedy to nie wrócił do domu ze szkoły, w przeddzień rozpoczęcia letnich wakacji. Gdy spytano, czemu zwlekała dwadzieścia cztery godziny ze zgłoszeniem zaginięcia syna, państwo Macklin odmówili komentarza. Szef policji Richard Borton również nie wypowiedział się na ten temat, aczkolwiek reporter „Derry News” dowiedział się z nieoficjalnego źródła, że stosunki chłopca z ojczymem nie układały się zbyt dobrze i że już wcześniej zdarzało mu się spędzać noce poza domem. Ostatecznym powodem ucieczki z domu mogły być niezadowalające oceny na świadectwie szkolnym. Dyrektor Derry School, Harold Metcalf, odmówił wypowiedzi na temat stopni Corcorana, twierdząc, że nie jest to sprawa, którą należałoby roztrząsać na forum publicznym.
„,Mam nadzieję, że zniknięcie tego chłopca nie spowoduje fali niepotrzebnego lęku – powiedział wieczorem szef Borton. – Nastroje społeczeństwa są ze zrozumiałych względów pełne niepokoju, ale chcę przypomnieć, że każdego roku w tych okolicach znika od trzydziestu do pięćdziesięciu młodych osób. Większość odnajduje się żywa i cała w ciągu tygodnia od zgłoszenia zaginięcia. Miejmy nadzieję, że Edward Corcoran też się znajdzie”.
Borton powtórzył, że w jego przeświadczeniu zabójstwa George’a Denbrough,