Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska страница 62

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska

Скачать книгу

słuchał, ale dopiero z teściową przemówili do siebie, jakby byli z jednego domu.

      Bogumił rad był jej za to chociaż nieba przychylić i nadmierna usłużność go zgubiła. Od razu pierwszego dnia zauważył, że babcia coraz to przykłada rękę do piersi i to ją mocno przyciska, to palcami uderza i przebiera po aksamitnym staniku. I że wtedy przynoszą jej ukradkiem zmoczoną chusteczkę, którą ona sobie wsuwa niepostrzeżenie w zanadrze. Zastanawiał się nawet, czy od tego bielizna nie jest mokra, a raz, kiedy tak sobie zaczęła rękę przykładać i oglądać się, a nikt nie podążył z chusteczką, on to uczynił. Widział, że tę chusteczkę ktoś położył na oknie, wziął ją stamtąd, zanurzył świeżo w dzbanku, wyżął i podał. Lecz starsza pani Ostrzeńska obraziła się, spojrzała na niego nieprzyjaźnie i zapytała srogo:

      – A Bogumił na co mi to podaje? Ja szukam tabakierki.

      I od tej chwili przez dwa następne dni pobytu Niechciców była już ciągle nieswoja.

      Gdy nazajutrz pani Barbara odwiedziła matkę w jej domu, zastała ją siedzącą śród czerwono kwitnących kaktusów, zażywającą tabakę, kichającą i tonącą we łzach.

      – Mamusiu – spytała – nad czym mama tak płacze?

      – Płaczę, kochanku, nad tobą – wyznała – bo mi cię żal. Masz, owszem, dobrego męża, alem cię mogła wydać przecie za człowieka wykształceńszego i nie na taki koniec świata, i nie na takie marne, bądź co bądź, stanowisko. Czy ja kiedy myślałam, że moje dziecko będzie służyć we dworze?

      – Jak to „czy ja myślałam”? Przecież mama wiedziała, za kogo idę za mąż – odparła pani Barbara zgnębiona.

      – Tak – westchnęła matka – wiedziałam, ale się bałam przeszkadzać. Bałam się brać tego na swoją odpowiedzialność.

      – No więc tym bardziej nie ma co płakać. Ja się czuję szczęśliwa, a zajęcie Bogumiła nie jest niczym gorszym niż to, co robią inni, Lucjan… Daniel. Oni też nie są ludźmi niezależnymi.

      – Jest czymś gorszym – zapłakała na nowo pani Ostrzeńska. – Stefania Holszańska słusznie mówi, że to tak, jakby się zostało lokajem w domu, w którym się było panem. Tu wszyscy tak mówili, wszyscy uważali, że zrobiłaś mezalians.

      – Ach, wszyscy tak mówili? – rzekła pani Barbara, blednąc i zamilkła. Bała się denerwować sama i bała się zaszkodzić matce na serce.

      – Mamo – poprosiła jedynie, rozdrażniona – niechże mama tak nie kicha i nie zażywa tak dużo tej tabaki.

      – Kiedy ja się, kochanku, tym tylko ratuję od kataru.

      – Ale to przecież musi szkodzić na serce. Od tego kichania można dostać ataku, to jest ataku nie, ale w nosie może co pęknąć.

      – Nie u mnie, kochaneczku – odparła starsza pani. – Ja jestem przyzwyczajona i umiem się z tabaką obchodzić. I nie od takiej tabaki. Zresztą, nie brońcie mi jedynej przyjemności, jaka mi jeszcze została.

      I ponownie kichnąwszy, rzekła, gdyż już jej ulżyło na duszy:

      – Ale, Basiu, ty się tym, co ja tu gadam, nie przejmuj. Uszy do góry i wszystko będzie dobrze.

      Pani Barbara nie miała się czasu przejmować, było to bowiem ich ostatnie w Kalińcu popołudnie, zabierano ich to w to miejsce, to w tamto, a wieczorem urządzono pożegnalne zebranie u Daniela i Michaliny Ostrzeńskich. I już nie rodzinne tylko, zeszło się całe prawie dawne towarzystwo, prawie cała wesoła banda z minionych lat młodości. Bogumił nie znał nikogo z tych ludzi, ale nie zdawało mu się to sprawiać różnicy. Czuł się tylko mniej uczestnikiem, a więcej niby widzem na przedstawieniu, palił, częstował papierosami i życzliwie się wszystkiemu przyglądał.

      W salonie tymczasem omawiano z żywością występy Modrzejewskiej w Ameryce[110] i utwory znakomitego Litwosa, którego nazwisko – Henryk Sienkiewicz – zostało świeżo ujawnione i było na wszystkich ustach. Wróżono młodemu pisarzowi wielką przyszłość, a pani Michalina odczytała ostatni jego utwór, zaczynający się od słów:

      Był okręt, który zwał się Purpura…[111]

      I wszyscy wnet pojęli, że ten okręt oznaczał Polskę, a była tam następnie mowa o nieładzie, co wkradł się do załogi, o burzy i o napadzie korsarzy, i o tym, jak okręt zaczął tonąć. Jednym słowem, jasnym było już dla każdego, że to jest przypowieść patriotyczna, i goście poczuli się wzruszeni.

      – Wszyscy na dno! Do pomp! – wołała spiżowym niemal głosem pani Michalina, gdyż takim nakazem kończyła się czytana alegoria. Słuchano w zadumie i goście przyklasnęli zawartej w utworze myśli, zgodzono się bez sporu, że teraz, kiedy wszelka broń została narodowi z rąk wytrącona, pozostaje praca u podstaw, wszyscy u swoich warsztatów, czyniąc, co można, by się nie dać i przetrwać. I każdy czuł się właśnie tym stojącym przy pompie i na dnie i uprzytomniając sobie grozę położenia, doświadczano niemal radości, że oto nadeszła epoka, w której najzwyklejszy śmiertelnik miał w sobie dosyć siły i umiejętności, by co dnia wypełniać wysokie, narodowe posłannictwo ratowania ojczyzny. Wtem zapragniono dać wyraz innym, bardziej walecznym uczuciom, zaświadczyć, że piersi obecnych noszą w sobie i gotowość do buntu. Ktoś uderzył w klawisze, a goście wnet podjęli znaną gniewną melodię i stojąc, przechadzając się lub otaczając fortepian, śpiewali:

      Zemsta, zemsta na wroga

      z Bogiem, a choćby mimo Boga…[112]

      Zerkano przy tym na okno, a pani Michalina zapuszczała od niechcenia rolety.

      Pani Barbara podeszła do Bogumiła.

      – Znasz tę pieśń? – szepnęła.

      – Nie – odparł – właśnie się przysłuchuję.

      – A prawda – westchnęła – nie znasz Dziadów. Ale myślałam, że śpiewaliście ją tam…

      – Nie – powtórzył Bogumił – nie śpiewaliśmy.

      Pani Barbara odeszła, nucąc, na drugą stronę pokoju i ci wszyscy, co tu teraz stworzyli tak ożywczy stan ducha, wydali jej się bardziej bojownikami niż ten mężem jej będący człowiek, co stał opodal, co nie czytał zakazanych utworów i nie znał tej pieśni, i słuchał. Obejrzała się wokoło. Ach, jak tu jej teraz brakło dwojga stalowych oczu, chłodnych a pieszczotliwych, i czarnych włosów, i czarnej brody otaczającej swawolne, szkarłatne usta.

      W salonie tymczasem prześpiewano jeszcze ze dwie-trzy pieśni, a potem zaczęto wspominać ubiegłe lata i tych spośród dawnego towarzystwa, którzy nie byli obecni. Lecz jedno imię i nazwisko omijano, choć należało do kogoś, kto był w tym gronie powszechnie lubiany, i pani Barbara poznała, czemu je omijano, poznała, że to, co jej się zdawało skryte przed ludzkim okiem, było dla wszystkich widoczne, i stropiła się. Na szczęście wrócono znowu do tematów ogólnych, rozstrzygano, kto w tej dobie jest największym pisarzem świata, omawiano mający się wkrótce odbyć w Kalińcu pierwszy koncert nowo założonego Towarzystwa Muzycznego. Gdy zaś zaczęto o tym, Stefania Holszańska siadła ponownie do fortepianu i zabrzmiało preludium Szopena, zwane powstańcze,

Скачать книгу