Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska страница 64

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska

Скачать книгу

– zapytała strwożona. – Co?

      – No, mój Boże, cóż ja mam mówić – odpowiedział niechętnie. – Ekonomem nie jestem, ale, jak już tak patrzeć na te rzeczy, to bywałem w życiu o wiele niżej.

      – Daj spokój – przerwała zapalczywie – to jest zupełnie co innego. Myślisz zresztą, że mnie wiele obchodzi, co tam kto mówi. Ale ja wiem jedno – zapłakała – że ja sama nie widzę przed sobą żadnej przyszłości, żadnego życia, o ile będziemy dalej gnuśnieć w tej Krępie.

      – Gnuśnieć? – pytał zasmucony. – A któż nam każe gnuśnieć? I gdzież widzisz to inne, lepsze życie?

      – Tu je widzę, w mieście. Patrz, jak one tu żyją, chociażby Stefcia, Michasia. Jak działają! Gdybyśmy się przenieśli do miasta, mogłabym i ja coś robić.

      – Nie, naprawdę – zapytał Bogumił, ożywiając się – chciałabyś z nimi rajcować[117] po zebraniach, zakładać te żłobki, przytułki?

      Na te słowa pani Barbara poczuła wyraźnie, że żadnej podobnego rodzaju pracy nie miała w swych pragnieniach na myśli. Przeraziła się, umilkła i pomyślała: – Dlaboga, więc czego ja chcę?

      Położyła się na wznak, zamknęła oczy i usiłowała pojąć sama siebie. Czyżby pragnęła jedynie takich wieczorów jak dzisiejszy, takich dni jak te pięć, które tutaj przeżyli?

      Bogumił przez ten czas rozebrał się ponownie, położył się i zgasił świecę. Nie domagał się odpowiedzi na swe pytanie, ale gdy już w pokoju było ciemno, powiedział z żalem:

      – Ja wiedziałem, że jak tu przyjedziemy, to zechcesz mnie porzucić.

      – Wiesz, że ja nie wytrzymam po prostu. Kto mówi, że chcę cię porzucić?

      – Ty mówisz. Bo tylko wtedy takie myśli przychodzą do głowy, jak się chce męża porzucić.

      – Nie znęcaj się nade mną, i tak jestem dość nieszczęśliwa.

      – Masz tobie. Dlaczego nieszczęśliwa?

      – Dlatego, że jestem chora. Czyż nie wiesz tego, nie widzisz? A dziś czuję się cały dzień wprost niemożliwie i stąd to wszystko.

      Bogumił wstał raz jeszcze, chciał jej w czymś pomóc, lecz to ją tym bardziej rozgniewało.

      – O Boże – rozpaczała – czemu ty, człowieku, jeszcze nie śpisz? Sam mówiłeś, że trzeba spać. Mnie nic nie brak, chcę tylko trochę spokoju.

      Zgromiony tak Bogumił położył się po cichu, a pani Barbara niebawem rzekła:

      – Ja drżę przed tą jutrzejszą podróżą. Końmi po wybojach, taka szalona droga. Czyżby już dawno nie powinna kolej chodzić do tego Kalińca?

      – Nic się nie bój, najmilsza – zaczął błagalnie Bogumił i pani Barbara czekała, co dalej powie, lecz nagle usłyszała, że on śpi.

      – Już śpi, wiecznie śpi – szepnęła z szyderczą boleścią. Ona jeszcze długo nie spała. Toczyła żwawe rozmowy z bratową i rejentową, rozprawiała się z nimi zwycięsko, znajdowała teraz niezbite argumenty dla pokonania ich racji.

      – Słusznieście zrobiły przenosząc się do miasta, ale każdy musi żyć na swój sposób. Każdy musi tym się zajmować, co kocha – wołała do nich myślami. – Bogumił tak kocha swoją pracę na wsi, że wolałby być parobkiem na wsi niż Bóg wie nie kim w mieście. I ja jestem dumna, że on taki, i ja też do tego tylko czuję powołanie, by mu towarzyszyć, a do czego dojdziemy, to kiedyś zobaczycie. Zobaczycie – urągała. – Zobaczycie! Ujrzycie!

      A potem błąkała się myślą śród siebie samej niby śród nieznanego lasu i pytała, dlaczego ją tak boli to wszystko? A gdybyż Bogumił był nawet rzeczywiście parobkiem, nie tylko ekonomem? Czyż nie była wolna od przesądów, aby się miała tego wstydzić? A po drugie, kimkolwiek był, czy nie zeszedł na to niskie miejsce najpiękniejszą drogą, jako niewyrachowany bojownik wolności, co postawił na szalę życie, karierę, majątek i szedł na przepadłe, i ani się za tym wszystkim, co rzucał, nie obejrzał. I pani Barbara tarła bezsenne czoło i myślała zgryziona: – O, czemużem im tego nie powiedziała! Takimi słowy trzeba było właśnie przemówić: „Zeszedł na to niskie miejsce najpiękniejszą drogą, jako niewyrachowany bojownik wolności”. Ach, żeby znaleźć rano jeszcze chwilę czasu przed wyjazdem i móc się zobaczyć choćby z Danielową. – I żeby nie zapomnieć tych słów. Powtarzała je, powtarzała, ale niestety czuła, że ich nigdy nie powie. A może by napisać? Nie, i nie napisze. Ani Holszańska, ani Danielowa nie były przysposobione do słuchania takich rzeczy. Kto by teraz boje wspominał? Wszyscy uważali powstanie za nieszczęście, nawet ci, co w nim byli – i czyż nie słyszała, że trzeba pracować na dnie okrętu? A mówić o czymś niewczas to tak, jakby się kłamało, człowiek się jąka i wstydzi. Więc dość, dość! Nie myśleć o tym i spać. Ale jakże tu spać, kiedy się nagle jeszcze coś gorszego odsłania. Wszak oni wszyscy na pewno sobie tu myślą: „No cóż, nikt jej widać nie mógł i nie chciał pokochać, więc bez miłości wyszła za pierwszego, co się poważnie oświadczył”. O gdybyż można ujawnić, ogłosić światu, że nie strach i rezygnacja, ale miłość wszystko ozłacająca, potężna miłość skojarzyła ją z Bogumiłem. Wszak jest taki obraz, gdzie król kładzie koronę u stóp nędznej żebraczki[118], czemuż by ona nie miała kochać na przykład parobka. Bodaj żeby Bogumił był włóczęgą, parobkiem czy Cyganem, byleby ich taka miłość łączyła. A może ona ich łączy? Może się to wykaże? Przecież Bogumił jest w niej bez pamięci zakochany. Może dobrze byłoby zostać tu jeszcze dzień jeden, niechby wszyscy ujrzeli, uczuli, że i ona… niechby rzekli: „Co to za miłość! Wszystko blednie, gdy patrzeć na tych dwoje! To powtórzenie Tristana i Izoldy!”[119].

      I słyszała, jak wszyscy to mówią, lecz nie o Bogumile, a o niej i o tamtym. Tamtego widziała przy sobie, a potem rozwiewał się i złorzeczyła mu: „O nikczemny, nikczemny, czemużeś mnie opuścił – ciebie bym tak kochała – ciebie bym tak kochała”.

      Tak miotając się, usłyszała nagle, jak bije druga, a potem słyszała trzecią i czwartą, i liczyła, ile jeszcze godzin snu jej zostaje, lecz było ich coraz mniej, a o piątej postanowiła sobie, by już w ogóle nie spać. I wtedy właśnie zasnęła, a gdy zbudziła się, był już dzień i wróble świergotały za oknem. Zerwała się przekonana, że przespali godzinę podróży. Ale nie, było dopiero po siódmej. Zbudziła męża i kazała mu się ubierać.

      – Mamy jeszcze moc czasu – mówił, trąc oczy – a zresztą pocztylion ma po nas zajechać i ma trąbić.

      Pani Barbara nie uważała, by mieli dużo czasu. O ósmej była już całkiem ubrana i po śniadaniu – a nawet na wszelki wypadek już się prowizorycznie z wszystkimi pożegnała. Nie mogła patrzeć, jak Bogumił powoli się zbiera – wciąż jej się przy tym zdawało, że kurierka bez nich odjedzie. Postanowiła wyjść jej naprzeciw.

      Wyszła tedy i szła w stronę ulicy Grodzkiej, gdzie była stacja pocztowa. Zrazu prześladowało ją niejasne wspomnienie nocnej udręki.

      – Co mnie za diabeł opętał – myślała. – Przecież ja będę miała dziecko. I dzień taki ładny.

      Na

Скачать книгу