Marzenie Zuzanny. Agnieszka Biegaj
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Marzenie Zuzanny - Agnieszka Biegaj страница 8
– Jasne, że możesz! Mam trzy pokoje, gdzieś cię upchnę – odpowiedziałam entuzjastycznie.
– To super! – Równie entuzjastyczna odpowiedź oznaczała, że Anita na razie dobrze się bawi, a potem zaleje się u mnie łzami i pewnie nie tylko tym. – Lecę się pakować!
Trochę ci to zajmie – mruknęłam do siebie, kiedy już się rozłączyła.
Zaczęłam rozmyślać, czy wszystkie moje szafy są dość pojemne, żeby zmieścić jej ubrania. Anita byłą maniaczką zakupów, głównie na wyprzedażach i w second handach. Miała tyle ciuchów, że sama mogła otworzyć największy lumpeks w mieście, zwłaszcza, że niektórych rzeczy nie zdążyła nawet założyć.
Z rozmyślań o rozplanowaniu miejsca w moim mieszkaniu wyrwał mnie lekko podniesiony ton mężczyzny siedzącego przy stoliku za mną. Jego głos wydał mi się bardzo znajomy.
– Kochanie, dlaczego nie przyszłaś? Czekam na ciebie od godziny! – Zaczął się nakręcać. – Gdzie jesteś? Siedzę tu jak kretyn i czekam!
– …
– Co ma do tego moja żona? Przecież ci mówiłem, że ona nic o nas nie wie!
– …
– To co z tego, że jest w ciąży? Dlatego jej nic nie mówię, ale to nie znaczy, że nagle mamy się przestać spotykać! Nie planowałem tego, to był przypadek.
– …
– Kochanie, proszę – złagodniał trochę. – Daj mi trochę czasu, niech urodzi, załatwię jej jakąś nianię i zamieszkamy razem, ty i ja. Dobrze? Spotkamy się jutro tutaj, tak? Kocham cię!
Zemdliło mnie i wyciągnęłam komórkę, żeby pocieszyć Anitę wiadomością, że nie tylko ona ma niewiernego chłopaka, kiedy usłyszałam pytanie:
– Przepraszam, czy to miejsce jest wolne? Czy mogę się dosiąść? – To był głos tego męża od ciężarnej żony. – Wydaje mi się, że skądś panią znam.
Podniosłam głowę, żeby mu się przyjrzeć i zamarłam. Nade mną stał Maciek, mąż Żanety.
Zebrałam wszystkie siły, żeby się szybko pozbierać i odpowiedziałam:
– Może pan usiąść. Ja zaraz wychodzę. Nie sądzę, żebyśmy się znali.
Starałam się powiedzieć to wszystko chrapliwym i zmienionym głosem, skracając wypowiedź do niezbędnego minimum. Szybko przywołałam kelnerkę, zapłaciłam i zanim on zdążył się namyślić, czy mnie zna, czy jednak nie, już zbierałam się do wyjścia.
– To do widzenia – powiedział. – Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy.
O, na pewno! – pomyślałam. – Chociażby za parę dni, na twoich urodzinach.
Wybiegłam przed kawiarnię, żeby złapać oddech. Było mi słabo i nie miałam pojęcia, co powinnam teraz zrobić. Znalazłam w torebce numer taksówkarza, który mnie wiózł. Zadzwoniłam. Podjechał w parę minut po moim telefonie. Pewnie czaił się gdzieś w pobliżu.
– Witam panią! – powiedział wesoło. – Udało się namierzyć braciszka?
– Tak – mruknęłam, wsiadając. – Spotyka się ze starszą kobietą, która jest w ciąży!
Kompletnie zapomniałam, co mu wcześniej nałgałam i teraz pokręciły mi się wszystkie historyjki.
– Ach, cóż za cios dla rodziny! – Taksówkarz też wyraźnie myślał o czymś innym.
Rychło wyszło na jaw, o czym.
– Wie pani co, kończę już pracę. Może pójdziemy na kawę, albo co, pogadamy o pani bracie i w ogóle…
Spojrzałam na niego i stwierdziłam, że nawet był przystojny i niewiele starszy ode mnie, a potem zobaczyłam, że ma obrączkę na palcu i odpowiedziałam gniewnie:
– Nie, dziękuję! Proszę mnie zawieść pod Centrum Handlowe, gdzie wsiadałam i to mi wystarczy!
Taksówkarz też się zorientował, że patrzę na jego obrączkę i zaczął się nieskładnie tłumaczyć. Coś o tym, że to ma odstraszać natrętne klientki i tak dalej, ale nie chciało mi się tego słuchać.
Bardzo chciałam, żeby też wieczór cudzołożników już się skończył.
Czekała mnie jeszcze przeprawa z Anitą i musiałam podjąć decyzję, czy powiedzieć Żanecie o zdradzie Maćka.
Wysiadłam przed Centrum Handlowym, bo nie chciałam, żeby taksówkarz wiedział, gdzie mieszkam. W toalecie zdjęłam perukę i okulary i starłam szminkę. Bardzo szybko przyjechał właściwy tramwaj, więc udało mi się zdążyć do domu przed przyjazdem Anity. Wysiadła z taksówki z walizką i plecakiem, a przez ramię miała przewieszone torebki. Targała też siatkę z kilkoma butelkami wina i różnymi serami.
– Zdążyłaś po drodze zrobić zakupy? – zdziwiłam się.
– To wina, które Marcin przywiózł sobie z Francji, czy skądś tam, gdzie pojechał na szkolenie, ale pewnie to wcale nie było żadne szkolenie. Podobno to dobre i drogie wina. Pozwoliłam sobie zaanektować je jako małą rekompensatę za straty moralne. Do tego sery. Będziemy imprezować na całego! – zakończyła radośnie.
To będzie ciężka noc – pomyślałam i pomogłam jej wtaszczyć się do windy.
Anita rzeczywiście się uśmiechała, zajadała zamówioną pizzę i z wielką uciechą słuchała opowieści o moich poczynaniach jako detektywa. Oburzała się na zaczepki Marcina pod damską toaletą, na zaloty Maćka i na jego ewidentny romans.
Po dwóch butelkach wina, z których wypiła więcej niż ja, humor jej się zupełnie odmienił. Zrozumiała, że to koniec związku, z którym wiązała takie nadzieje. Płakała rzewnymi łzami. Ja płakałam razem z nią, myślałam bowiem o Johnie i o tym, jak to przeżyję, kiedy on w końcu się ożeni. Przecież nie będzie przez całe życie żył w celibacie.
O trzeciej w nocy Anita zasnęła na kanapie, a ja nalałam sobie wody do wanny i tam płakałam jeszcze przez pół godziny. W końcu wytarłam się i położyłam do łóżka.
– Całe szczęście, że dzisiaj jest sobota – zauważyła Anita następnego ranka, który dla nas zaczął się o jedenastej. – Nie dałabym rady dowlec się w tym stanie do pracy.
– Wzięłybyśmy urlop na żądanie – pocieszyłam ją.
Wydawała się spokojniejsza niż poprzedniego wieczoru. Pomogłam jej się rozpakować. Ku mojej uldze wszystkie przywiezione rzeczy pomieściły się w szafie w gościnnym pokoju. Potem poszłyśmy na spacer i na zakupy i ja też się trochę uspokoiłam.
Postanowiłam nie mówić nic Żanecie, żeby jej nie denerwować w delikatnym stanie.
Rozdział