Na szczycie. K.N. Haner
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Na szczycie - K.N. Haner страница 30
– Moja złośnica! – Objął mnie, przyciągnął do siebie i pocałował w czoło na oczach tych wzdychających do niego kobiet w ciąży. Zmierzyły mnie wzrokiem, jakby chciały mnie zabić, i pomruczały pod nosem coś na mój temat. Nawet nie chce mi się z nim kłócić. Zjechaliśmy windą na parking, gdzie stało jego dwuosobowe BMW. Żeby nie wyjść na największą jędzę na świecie podziękowałam, że za mnie zapłacił. Zrobiłam to szczerze, nie z grzeczności.
– Oddam ci te pieniądze. Obiecuję – zarzekłam się, wsiadając do auta.
– Nie musisz, to naprawdę nie problem.
– Gdyby nie ty, mogłabym się pewnie wykrwawić na podłodze we własnej kuchni – stwierdziłam.
– Rozumiem, że to podziękowanie? – uśmiechnął się psotnie.
– Nie jestem w tym najlepsza. Wystarczy, jak powiem: dziękuję? – spojrzałam zakłopotana.
– Wystarczy, jak się uśmiechniesz i dasz zaprosić na randkę.
– Moje życie nie jest aż tyle warte, mogłeś mnie nie ratować.
Trzasnął mnie za to po palcach. Roześmiałam się.
– Jesteś naprawdę okropna. Kto cię nauczył takiej głupiej ironii?
– To nie ironia. Kto by za mną płakał? No, prócz Treya i mojej matki, której nie miałby kto wysyłać pieniędzy… Bo ona tylko dlatego by się przejęła.
– Przestań już! Nie mogę słuchać, jakie masz marne zdanie o samej sobie! – oburzył się. – Zapnij pas! – dodał wkurzony i ruszył z piskiem. Gdy wyjechaliśmy z parkingu szpitala, dotknęłam jego dłoni na dźwigni zmiany biegów.
– Dziękuję, Sedricku.
– Nie ma za co. Zrobiłbym dla ciebie wiele więcej.
Aż zaparło mi dech. Zrobiłby dla mnie wiele więcej? Co to znaczy? Co może być większego od uratowania komuś życia?
Dojechaliśmy na parking, na którym stały autobusy zespołu. Mimo południa panowała cisza, chyba wszyscy spali po wczorajszym koncercie i późniejszej imprezie. Weszliśmy po cichu do większego z nich, tego, w którym będę mieszkać z Sedem, Erickiem i Clarkiem. W środku tak śmierdziało, że można się było porzygać.
– O mój Boże! Trzymacie tu zwłoki? – zakryłam dłonią usta, starając się uspokoić żołądek.
– Chyba jeszcze nie odetkali kibla. – Sed również się skrzywił. Otworzyłam szybko wszystkie okna, ale na zewnątrz był taki upał, że niewiele to pomogło.
– Sprawdź, czy chłopaki śpią, czy może już umarli od tego smrodu – powiedziałam, łapiąc oddech przy oknie.
– To wina Ericka! On wyrzuca gumki do kibla, idiota! – usłyszałam oskarżycielski ton Alexa.
– Spieprzaj, knypku! – odpowiedział Erick i wyszli razem z tyłu autobusu, przepychając się jak nastolatki.
– Co „spieprzaj”! Mówiłem ci, że, kurwa, obok stoi kosz! To nie pierwszy raz tak tu jebie przez ciebie! Zobacz na Reb, wygląda jakby miała się zaraz porzygać! – puścił do mnie oczko.
– Reb, będziesz spała tu czy w tamtym busie? – zapytał skacowany Erick.
– Jeśli często tu tak śmierdzi, to chyba zmienię zdanie i pójdę tam.
Sed spojrzał krzywo.
– Ubieraj się i przepychaj kibel! – rzucił w niego koszulką ze sterty ubrań.
– Daj zjeść człowiekowi śniadanie, co?!
– Jeśli dasz radę tu jeść, to gratuluję! Reb, wychodzimy! Jak wrócę, ma tu być porządek, kibel ma być przepchany! – wrzasnął na nich i praktycznie wyciągnął mnie z autobusu za rękę.
– Do zobaczenia, chłopaki! – pomachałam, obaj się roześmiali.
– Chcesz iść coś zjeść? – zapytał.
– Nie bardzo.
– Czy ty w ogóle coś jadasz?
– Zdarza mi się. Która godzina?
Pokręcił z dezaprobatą głową.
– Prawie dwunasta w południe.
– Zajrzę do Treya. Może się obudził.
– Pewnie jest w drugim busie. Zawsze znoszą chłopaków, jak któryś zaśnie w garderobie.
Od razu tam poszliśmy. Faktycznie był tam. Leżał na łóżku w ich bzykalni, z Simonem, Nickiem i tymi dwiema laskami z wczoraj.
– No, tego to jeszcze nie było – skomentowałam pod nosem tą plątaninę nagich ciał. Blondynka otworzyła oko, zobaczyła nas w progu, machnęła ręką i poszła dalej spać, z głową na tyłku Simona.
– Chyba mieli niezły wieczór – Sed nie próbował nawet powstrzymać śmiechu.
– W takiej kombinacji jeszcze go nie widziałam. – Zamknęłam drzwi, nie mogąc dalej patrzeć.
– Zazdrosna jesteś? – zapytał nagle.
– O Treya? No coś ty, po prostu trochę mnie martwi, że jest taki… rozwiązły.
– Poczekaj, aż ruszymy w trasę. Co tu się czasami wyprawia, nie masz pojęcia, Reb…
– Trochę mnie to przeraża.
– Po prostu nie pij za dużo i uważaj na Simona i Nickiego.
– A co jest z nimi nie tak, że mam uważać? – Usiadłam przy stole w kuchni.
– Oni żadnej dziewczynie nie przepuszczą. Jak widać, lubią też „wielokąty” i inne kombinacje, więc nie daj się wciągnąć w ich grę.
– Czy znasz jakąś dziewczynę, która im nie uległa?
– Jedną.
– Karę?
Zaśmiał się.
– Nie, ciebie.
Spojrzałam kompletnie zaszokowana. Więc Kara nie jest jednak taka święta? Ma swoje za uszami. Ta wiadomość jakimś cudem sprawiła, że Sed wydał mi się mniej dupkowaty. Nie ciągnęłam jednak tego tematu. Sed wyciągnął mnie na lunch, pojechaliśmy do przyjemnej knajpy na plaży. Było mnóstwo ludzi, ale stolik dostaliśmy od ręki.
– Chcesz przez te trzy tygodnie mieszkać nadal w tamtym mieszkaniu? – zapytał, gdy kończyłam jeść sałatkę. Muszę przyznać, że była pyszna.