Na szczycie. K.N. Haner
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Na szczycie - K.N. Haner страница 43
– Co? – skrzywiłam się. Zrobiłam coś nie tak?
– Nie mam przy sobie gumki! – krzyknął w niebo i kopnął w zderzak.
– Ja nie mam żadnych chorób – podsunęłam się na zimnej masce. Sed chyba spojrzał na mnie i się uśmiechnął.
– Wiem, ja też nie mam.
– Więc w czym problem?
– Już raz spuściłem się w tobie bez gumki, nie mogę tak ryzykować.
O cholera! Faktycznie. Pierwszy raz.
– I co? Mogę być teraz w ciąży?! – pisnęłam i zsunęłam się z maski.
– Spokojnie, w szpitalu powiedziałem o tym lekarzowi, ale sprawdził na usg i stwierdził, że to niemożliwe, abyś zaszła w ciążę w tej fazie cyklu.
– Więc nie będę w ciąży?! – zapytałam przerażona.
– Nie, a na pewno jeszcze nie teraz. Chyba nie myślisz, że wrobiłbym cię w dziecko?
Co? Jeszcze nie teraz? A niby kiedy?
– Ja nie chcę mieć dzieci… – wyznałam.
– W ogóle?
– W ogóle. Nie lubię dzieci.
– Jesteś jeszcze taka młoda, na pewno ci się zmieni. – Założył mi włosy za ucho. Co? Czemu niby ma mi się zmienić? Wkurzyłam się. No naprawdę się wkurzyłam. Potrząsnęłam głową, by zabrał rękę i zaczęłam szukać wzrokiem swojej bluzki. – Powiedziałem coś złego? – zapytał zaskoczony moją reakcją.
– Nie. Gdzie moja bluzka?! – warknęłam nerwowo.
– Reb…
– Gdzie ta cholerna bluzka? – łzy napłynęły mi do oczu, zeskoczyłam z maski w samych skarpetkach.
– Aniołku… – Chwycił mnie w ramiona.
– Puść mnie… – Zaparłam się o jego ręce.
– Nie. Nigdy cię nie puszczę, rozumiesz?
– Nie potrzebuję litości. Wiem, że jestem żałosna.
– Dlaczego tak się zdenerwowałaś, gdy wspomniałem o dziecku? – Zmusił mnie, bym spojrzała mu w oczy. Mimo ciemności widzę jak błyszczą żarem pożądania, pragnienia, a zarazem niepewnością i smutkiem.
– Bo nie chcę mieć dzieci!
– Dlaczego?
– Bo nie i już!
– To nie jest odpowiedź. – Jego spokój był zaskakujący.
– Nie chcę być gównianą matką! Taką, jaka moja była dla mnie! Nie nadaję się na matkę! Nie jestem odpowiedzialna, cierpliwa… Po prostu nie chcę.
– Jestem przekonany, że byłabyś cudowną matką.
– Gówno tam wiesz! – Odepchnęłam go i poczułam pod nogą swoją bluzkę. Założyłam ją nerwowo i wymacałam także swoje szorty. Papierosy. Od razu zapaliłam jednego, a zaraz po nim drugiego. Sed oparł się o maskę i wpatrywał się we mnie. Pewnie myślał, że jestem jakaś nienormalna i żałował, że podarował mi ten pierścionek.
– Chcesz wracać? – zapytał, gdy kończyłam palić trzeciego papierosa.
– Odwieź mnie do mojego mieszkania.
– Reb, proszę…
– Nie, chyba za bardzo się pośpieszyłam z tym wszystkim… – Zdjęłam pierścionek i wyciągnęłam go w jego kierunku w zaciśniętej pięści.
– Nie rób tego… – powiedział smutno i podszedł do mnie.
– Czego?
– Nie odgradzaj się murem.
– Nie odgradzam się.
– Nie mogę cię stracić.
– Dobrze, wracajmy – nie chciałam dalej o tym gadać. Chyba zrozumiał. Chciałam mu wrzucić pierścionek do kieszeni, ale siłą wsunął mi go na palec, pocałował i powiedział, że jeśli jeszcze kiedykolwiek go zdejmę, to mi go przyklei na stałe. Nie byłam w nastroju do żartów, więc mnie to nie rozbawiło. Dokończyłam w ciszy swój makaron, podkulając nogi na fotelu.
Może zareagowałam zbyt nerwowo, ale nie potrafię rozmawiać o takich sprawach. Nie jestem na to gotowa. Chyba tylko Trey mnie rozumie…
***
Dziś zaczynam swoje przygotowania do trasy. Obudziłam się nad ranem i pierwszy raz w życiu poszłam pobiegać, przy okazji zwiedzając okolicę. Gdy wróciłam, zobaczyłam, że salon wygląda, jakby przeszło przez niego tornado. Wszędzie te białe kulki, puszki po piwie, czipsy, ślady butów na kremowej tapicerce i smród jak w męskiej toalecie. Spojrzałam na palmę w doniczce obok drzwi na taras i od razu poczułam, że któryś z chłopaków się do niej odlał. Rany! Na tarasie w leżaku skulony w kłębek spał Simon, reszta była gdzieś w domu. Jak wczoraj wróciliśmy, impreza trwała w najlepsze, ale ja poszłam na górę. Sed został z nimi i chyba się schlał, bo gdy weszłam do sypialni po prysznicu, zobaczyłam, że nadal śpi. Żeby go nie budzić, zrobiłam sobie rozgrzewkę bez muzyki. Przebrałam się w szorty i sportowy top.
– Dzień dobry – usłyszałam zadowolony głos Seda, wisząc do góry nogami na rurze. Spojrzałam i zsunęłam się na dywan.
– Dzień dobry.
– Mogę codziennie liczyć na takie widoki z rana?
– Jest południe. Zrobiliście straszny bałagan na dole.
– Już tak było, gdy wróciliśmy, ja tam wiele nie nabrudziłem.
– Posprzątałam wszystko, ale musisz wywalić tą palmę spod okna.
– Dlaczego?
– Ktoś pomylił ją z pisuarem – skrzywiłam się, ale Seda to raczej nie obeszło. Takie akcje to zapewne dla niego codzienność.
– Ćwiczysz sobie?
– Tak, skoro się już obudziłeś, to włączę muzykę, dobrze?
– Jasne. Mogę popatrzeć? – zapytał z chytrym uśmieszkiem.
– Jeśli chcesz. Pożyczysz mi później samochód na parę godzin?
– Mogę cię zawieźć, jeśli musisz coś załatwić.
– Chciałabym