Star Force. Tom 1. Rój. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 1. Rój - B.V. Larson страница 10
– I co, świadków kradzieży to nie ruszy?
Znów rozległ się wybuch śmiechu. Było w nim coś dziwnego, nieprzyjemnego, każącego mi pomyśleć, że pewnie nie polubiłbym tego faceta, gdybym się z nim spotkał twarzą w twarz. Nie wydawał się łatwy w kontaktach, ale z pewnością wiedział, co mówi. Kto ma największe szanse na przejście testu na dowódcę? – zastanowiłem się. Raczej nie dusza towarzystwa.
– Owszem, mocno ich niepokoi, ale co mogą zrobić?
– Co z naszym lotnictwem? Nie atakuje?
– Owszem, atakuje. Od czasu do czasu. Zdaje się, że okręty zestrzeliwują wszystko, co podleci zbyt blisko.
– Nie bardzo rozumiem.
– No wiesz: myśliwce, rakiety, policyjne helikoptery. Cokolwiek się zbliży, jest eliminowane automatycznie.
– Strzeliłem do statku, kiedy zabierał mi dzieci. Nie zareagował.
– Miałeś kupę szczęścia. Jak już znajdą sobie personel dowódczy, dostają jakiejś paranoi. Pewnie wiedzą, że nie sposób uszkodzić ich kulą, pięścią, rzuconym kamieniem. Kiedy kręcą się i zabijają ludzi, reagują tylko na atak rakietowy i takie tam, ale gdy dostają pilota, stają się jakby nadopiekuńcze. Zniszczą wszystko, co mogłoby zrobić ci krzywdę.
– Nad moim domem widziałem błysk światła, ale potem już nic.
– Pewnie nie zobaczysz, jak strzela do samolotu. Władze miały kilka godzin na nabranie rozumu i teraz trzymają wojsko na dystans. Inwazja zaczęła się w nocy nad wschodnią Azją, a dopiero potem ogarnęła Europę i Afrykę. Statki okrążyły Ziemię, cały czas pozostając w ciemnościach. Wy, jankesi, przyłączacie się do zabawy jako ostatni. Różne armie zdążyły już pojąć to i owo.
– Jak to się stało, że nic o tym nie wiedziałem?
– Oglądałeś wiadomości?
– Nie – przyznałem, myśląc o ostatnim wieczorze z dzieciakami, spędzonym przy filmie i popcornie. Było to bolesne wspomnienie. Zadawałem sobie oczywiste pytanie o to, czy będę miał jeszcze jakieś tego rodzaju wspomnienia. Zastanawiałem się, czy nie zakończyć rozmowy i nie pójść do sali „szpitalnej” sprawdzić, co się tam dzieje. Co maszyny wyprawiają z Kristine, Sandrą i Jakiem. Czy rzeczywiście chciałem to wiedzieć? Czy rzeczywiście chciałem widzieć? Chyba po prostu musiałem im zaufać. Moje dzieci nie żyły, a te ramiona były moją ostatnią maleńką szansą. Innej nie miałem.
– W telewizji mówili tylko o tym, że pojawiło się UFO – powiedział Crow. – Potem, w miarę upływu czasu, kiedy zbliżały się do Stanów, ich liczba rosła. Na początku, nad Azją, było zaledwie kilka statków, teraz są ich setki.
– Siedemset czterdzieści sześć. Tak twierdzi Alamo.
– Aż tyle? No, większość z nich tak czy inaczej jest poza naszym zasięgiem. Możemy komunikować się tylko z ludźmi, którzy zaliczyli testy.
– Dlaczego te statki potrzebują nas, żebyśmy im mówili, co robić? Poprzedni dowódcy zginęli czy co?
– Nikt nic nie wie. Osobiście uważam, że ci kozłoludzie, z którymi spotkała się większość z nas, to dawny personel dowódczy. Może zawiedli w czymś, a my jesteśmy zastępstwem? Zresztą nie ma to najmniejszego znaczenia. Musisz teraz ustawić okręt tak, żeby widzieć, co dzieje się na zewnątrz. Parę kamer wideo i kilka komputerów powinno załatwić sprawę. Obraz nie jest najlepszy, ale wystarczy.
Kozłoludzie? Pewnie mówił o istotach, które ja nazwałem centaurami. Nadal nie rozumiałem, jak właściwie działają statki.
– Słuchaj, jeśli wszystko tu działa automatycznie, dlaczego na pokładzie nie ma wyposażenia wideo? – spytałem Crowa.
– Tego też na razie nikt nie rozumie. Słuchaj, masz coś wspólnego z wojskiem?
– Byłem w rezerwie.
– Rezerwista? Oficer? – spytał szybko Crow.
– Porucznik. Spłacałem studia podyplomowe.
– Byłeś w akcji?
– Jedna tura w Zatoce. Dawno, dawno temu. Prawie cały czas pilnowałem łączności. Dla armii ważne były moje umiejętności techniczne, a nie umiejętność strzelania. Teraz wykładam na uniwersytecie.
– Pan profesor? – prychnął Crow. – Takiego nie mieliśmy. Czego uczysz? Sztuk walki?
– Nie, informatyki.
To mu się spodobało. Chrząknął z zadowoleniem.
– Niezwykłe, ale jestem pewien, że się nam przydasz. Przeżyli przede wszystkim wojskowi. I szaleńcy, śpiący z rewolwerami pod poduszką. Nie słyszałem, żeby oprócz ciebie testy przeszedł jeszcze jakiś nauczyciel.
– Mam farmę – wyjaśniłem. – Trzymam strzelbę pod ręką, no i właśnie się przydała.
– Aha, doskonale, rozumiem.
Poznałem po głosie, że jako farmer zarobiłem u niego kilka punktów. Zadałem sobie pytanie: jakiego rodzaju ludzie mieli największe szanse na przeżycie takich prób, jakim poddano na przykład mnie? Logika wskazywała na typy silne, odporne, umiejące błyskawicznie podjąć decyzję i nieco – powiedzmy sobie szczerze – paranoiczne. Musiałem przyznać, że wśród moich uniwersyteckich kolegów nie spotyka się takich ludzi.
– Posłuchaj, Jack – powiedziałem – czy ktoś z nas skontaktował się już z rządem? Dlaczego nie mielibyśmy polecieć do naszych stolic, wylądować i oddać okrętów władzom?
Usłyszałem prychnięcie.
– Nie byłoby to najuprzejmiejsze. Pamiętaj, okręty strzelają do każdego, kto może nam zagrozić. I w ogóle to przecież nie działa w ten sposób. One nas wybrały. Nie pozwolą nam na wszystko, co tylko strzeli nam do głowy.
– Na razie mój robił, co mu kazałem.
– To spróbuj wylądować i wysiąść. Zobaczysz, że ci nie pozwoli. Chyba że zrobisz sobie coś naprawdę złego, a i wtedy nie ma żadnej pewności. Poza tym, skoro już masz nad nim kontrolę, nie dopuści do ciebie innych.
– Przez przypadek otworzyłem dziurę w podłodze. Omal sam się nie zabiłem.
– Może dla ciebie tak to wyglądało, ale statek nie pozwoliłby ci wypaść.
– Chcesz powiedzieć, że jesteśmy jeńcami?
– Możemy robić, co chcemy… dopóki nie opuszczamy