Star Force. Tom 1. Rój. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 1. Rój - B.V. Larson страница 14
![Star Force. Tom 1. Rój - B.V. Larson Star Force. Tom 1. Rój - B.V. Larson](/cover_pre413327.jpg)
– Alamo, otwórz przejście z mostka do jednego z nieużywanych sześciennych pomieszczeń.
Ściana po mojej lewej stronie stopiła się. Podszedłem bliżej, zajrzałem do środka.
– Nada się – orzekłem.
– Mam się wysikać na podłogę? – zaprotestowała Sandra. – Zmoczę sobie nogi.
Wiedziałem już, że okręt może się bez problemu przekształcać. Jak daleko sięgają jego możliwości?
– Alamo, możesz stworzyć coś z pokładu? Stworzyć na nim toaletę.
– Poszukiwanie modelu żądanego obiektu w archiwach – poinformował głos.
Przez dobre dziesięć sekund nie działo się nic, po czym podłogi wyrósł metalowy kształt, jaśniejszy, odbijający światło, zupełnie jakby metal zmienił się w ciecz. Kształtował się jak glina na kole garncarskim, wydłużał się, nabierał formy.
– Sandro, popatrz tylko!
Dziewczyna zajrzała do środka ponad moim ramieniem. Krępujące ją czarne sznury przy kostkach poruszały się wraz z nią, jednak nie pozwalały jej zbliżyć się do mnie. Wyciągnęła szyję.
– Dziwne – orzekła.
Trwało to parę minut, ale już wkrótce mieliśmy metalową toaletę.
– Panie przodem – powiedziałem.
– Nie ma mowy!
Westchnąłem. Wszedłem do naszej improwizowanej toalety, zamknąłem za sobą drzwi. Sprawdziłem, działała całkiem, całkiem. Wydałem Alamo polecenie wpuszczania do niej ludzi za dotknięciem ściany na mostku oraz odczekania z opróżnieniem zawartości, póki nie wyjdą. Jednocześnie pomyślałem, że to organizowanie życia, planowanie, wydawanie rozkazów jest trochę jak programowanie komputera. Jeśli jesteś ostrożny, jeśli przykładasz się do szczegółów, okręt nie sprzeciwia ci się i robi dokładnie to, czego od niego chcesz.
Po moich wyjaśnieniach Sandra nabrała odwagi i też skorzystała z toalety.
Ubrana, nie niepokojona już potrzebami fizjologicznymi, dziewczyna poczuła się wyraźnie lepiej. Nakazałem okrętowi przetransportować kanapę z pokoju dziennego na farmie, bo siedzenie na metalowej podłodze nie było dobrym rozwiązaniem. Kanapa, pokryta skórą, na miejsce dotarła podarta. Wielkie czarne ramię prawdopodobnie wyciągnęło ją przez wykuszowe okno. Jednak nawet taka była lepsza niż nic. Stół wraz z kilkoma krzesłami dopełnił dzieła. Mostek nabrał niemal domowego ciepła.
Na końcu ściągnąłem co się dało z lodówki i kuchennych szafek. Ramię okazało się niewystarczająco precyzyjne. Butelki się potłukły, musiałem zadowolić się puszkami.
Niewiele czasu zabrało mi przygotowywanie wczesnego śniadania. Piwo, płatki śniadaniowe, torba jabłek, które smarowaliśmy masłem orzechowym. Wyjątkowo nam smakowało, zmuszając mnie do zastanowienia, jak długo już jestem na statku. Tak, oczywiście, musiał już nadejść ranek.
Uznałem, że już pora dowiedzieć się czegoś o dzieciach. Udało się je ożywić czy nie? Ale nim zdążyłem wstać, rozpętało się piekło.
– Wykryto nieprzyjaciela. Odebrano sygnał zagrożenia. Gromadzenie rozpoczęte.
Oboje z Sandrą mieliśmy tylko tyle czasu, by wymienić zdumione spojrzenia. Zdążyłem pomyśleć: „Co, do dia…”, nim okręt przechylił się i zaczął gwałtownie nabierać wysokości. Ściana mostku naprzeciw „drzwi do toalety” stała się jego częścią najwyższą, lecz nie sufitem, powiedziałbym, że przekrzywiona jest pod kątem około czterdziestu pięciu stopni.
Ustawiłem fotel w miejscu, które stało się nagle „dziobem” Alamo. Ześlizgnął się teraz, uderzył w stół, a stół wpadł na kanapę.
Wyciągnąłem ręce do Sandry. Chciałem odciągnąć ją na bok, ale okrętowi to się nie spodobało. Kilkanaście ramion wyłoniło się z podłogi oraz z sufitu, owinęło dziewczynę, oderwało ode mnie i uniosło w górę. Przycisnęły ją do sufitu, szarpiącą się i przeklinającą. Mogłoby to być nawet śmieszne… gdybyśmy mieli pewność, że przeżyjemy następne kilka sekund.
– Alamo, unieruchom meble! – rozkazałem. – Mogą mnie zranić.
Ramiona opasały i unieruchomiły wszystko, co mogło się poruszyć. Odepchnąłem rozbity stół, usiadłem na wysmarowanej masłem orzechowym kanapie, opartej o tylną ścianę mostka. Poczułem, że jej oparcie wciska mi się w plecy. Przeciążenie? Czyżbyśmy przyspieszali aż tak gwałtownie? Wcześniej, gdy lataliśmy nad Ziemią, nie czułem nic. Z jaką właściwie szybkością poruszamy się w tej chwili?
Nie znałem odpowiedzi na żadne z tych pytań. Za to otoczył mnie wszechobecny zapach rozlanego piwa. Wszędzie było go pełno, czułem, jak przesiąka mi przez spodnie.
– Alamo, co się dzieje? – spytałem.
– Personel dowódczy musi przygotować się do walki. Czekam na rozkazy.
Walki?
– Alamo, uruchom łączność na kanale publicznym statek – statek. Chcę słyszeć transmisje innych jednostek.
Mostek wypełnił natychmiast zgiełk przekrzykujących się głosów. Słyszałem fragmenty rozmów, jakieś krzyki.
– Co się dzieje? – spytała Sandra, nadal przyszpilona do sufitu.
– Alamo, umieść Sandrę w tym fotelu.
Statek spełnił polecenie, dziewczyna przeleciała łagodnie dystans dzielący ją od wskazanego miejsca. Na rękach i nogach miała sińce i czerwone pręgi – pozostałości po krępujących ją przed chwilą więzach.
– Wiesz, co się, do diabła, dzieje, Kyle? – spytała.
– Właściwie nie – przyznałem – ale sądzę, że wylatujemy w kosmos. Dotyczy to chyba wszystkich okrętów z tej „floty”.
Usłyszałem Jacka Crowa, donośnie i gniewnie nawołującego do zachowania spokoju. Kazał wszystkim zamknąć się i ściszyć dźwięk, swoim ludziom przede wszystkim. Muszę przyznać, że jeden zdecydowany, wydający krótkie polecenia głos, dzięki któremu miało się coś do zrobienia, bardzo pomagał w opanowaniu paniki, którą odczuwaliśmy chyba wszyscy.
Mniej więcej dwadzieścia głosów ucichło posłusznie, po czym Crow poprosił o meldunki „buntowników”. Tylko dwadzieścia? Jeśli tak, to trochę przesadził, opowiadając mi o liczebności swej floty. Z drugiej strony „buntowników” zgłosiło się też około dwudziestu, łącznie ze mną. Czyli razem czterdzieści statków.
Trochę mało, jak na siedemset ileś, a o tej liczbie mi mówiono. Czym zajmuje się reszta? Czyżby ciągle szukała personelu dowódczego? Jeśli tak, to zapewne krąży nisko nad Ziemią, szuka, szuka, wyciąga ludzi z łóżek, a potem ich morduje. Zadrżałem. Przypomniałem sobie o dzieciach.