Star Force. Tom 1. Rój. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 1. Rój - B.V. Larson страница 15
Następnie nakazał wszystkim zabezpieczyć ruchome przedmioty ściągnięte na pokład, co sam zrobiłem wcześniej.
Nienawidzę wrażenia lotu na ślepo. Gdzie byliśmy? Gdzie był przeciwnik, którego nie dało się nawet zobaczyć? Problem polegał niewątpliwie na odmiennościach obcej fizjologii. Miałem silne podejrzenie, że budowniczowie tych okrętów nie mieli oczu. A przynajmniej wzrok był dla nich zmysłem drugorzędnym.
Crow wymieniał kolejne nazwiska, niektóre kilkakrotnie. Szybko zorientowałem się, że część jednostek nie odpowiada. Co się z nimi stało? Dowódcy już nie żyli? Zmiażdżyły ich kanapy, zestrzelili wrogowie? A właściwie to, do ciężkiej cholery, co mielibyśmy zrobić, kiedy spotkamy tych wrogów? Nie miałem pojęcia, jak pilotować Alamo, przecież jak na razie rozkazywałem mu tylko wyciągać rzeczy przez okna własnego domu.
Czasami, kiedy wpadasz w panikę, wszystko zaczyna iść źle. Jesteś w szoku, nie potrafisz normalnie myśleć. W panice zachowujesz się chaotycznie, bez sensu. Ale mnie to raczej nie dotyczyło. Ilekroć pojawiało się niebezpieczeństwo, zawsze funkcjonowałem na sto procent, myślałem szybciej, bardziej logicznie. Kiedyś, już w rezerwie, ale przed przejściem do pracy na uniwersytecie, zajmowałem się automatyką przemysłową. Pewnego razu właśnie to zajęcie wpędziło mnie w poważne kłopoty. Zapłacono mi za system komputerowy do kontroli reaktora chemicznego produkującego powłoki do samochodowych zbiorników gazu. Popełniłem błąd w bazie danych. Dokładnie pamiętam tę chwilę. Reaktor rozpoczął procedurę automatycznego wyłączenia, a mój mózg wszedł na najwyższe obroty. Natychmiast zrozumiałem, co zrobiłem źle i gdzie. Tysiące linii kodu, jeden błąd, ale błąd krytyczny. Jeszcze nigdy nie myślało mi się tak szybko jak wówczas. Manipulowałem kontrolkami reaktora w wielkim napięciu, bałem się reakcji egzotermicznej i pożaru. Po wszystkim odbyła się wielka czystka, pogrożono procesami sądowymi, ale nikt nie zginął.
Nie spanikowałem.
Przeciążenie, wciskające mnie w mokre oparcie kanapy, jeszcze się zwiększyło. Przyspieszaliśmy. I lecieliśmy w górę, diabli wiedzą dokąd. Jak w wypadku samochodowym czas wydawał się zwalniać biegu, a wydarzenia nabrały wręcz nadrzeczywistej klarowności.
I wówczas wpadłem na pewien pomysł.
– Alamo, masz ukształtować przednią ścianę mostka. Chcę, żeby przybrała kształt obiektów poza statkiem. Chcę zobaczyć… guzki na ścianie… małe wypukłości… po jednej na każdy okręt własny i nieprzyjaciela.
Mogło się wydawać, że trwa to bardzo długo, ale minęło pewnie niespełna trzydzieści sekund, nim ściana naprzeciw nas, ta, która stała się niemal sufitem, zaczęła się zmieniać. Przypominała srebrzysty koc, pod którym łaziło chaotycznie kilkanaście żuków. Na naszych oczach sformowały się w coś na podobieństwo roju.
– Dokąd, do diabła, lecimy? – spytała Sandra wpatrzona w ścianę zmienioną w metaliczną mapę reliefową, przypominającą nieco taki obraz, jaki widzi się na radarze. – I gdzie jest Alamo?
– Alamo, możesz nadać barwę jednostkom sprzymierzonym? Zieloną lub… złotą? – Wypowiadając te słowa, myślałem o metalicznie złotym kolorze źrenic ślepych oczu dziewczyny. Czy statek był w stanie nasycić część jej ciała metalem? Płynnym metalem? Odepchnąłem od siebie tę myśl. W tej chwili miałem na głowie ważniejsze sprawy.
Guzki na mapie zaczęły zmieniać kolor na jasnozłoty. Przypominały mi krople lutu z dodatkiem bursztynowej żywicy. Ale wszystkie były takie same!
– Nieprzyjaciel ma być ciemniejszy. Pokaż obiekty naturalne, Ziemię i Księżyc, w kolorze szarym.
Ściana zamigotała. Na jej dużej części, po lewej, pojawił się półkolisty kształt.
– To musi być Ziemia – powiedziała Sandra, przestraszona i zagubiona. – Oddalamy się od niej. Dlaczego nie unosimy się w powietrzu?
– Przyspieszamy tak gwałtownie, że wciska nas w tylną ścianę – wyjaśniłem. – Kiedy przyspieszenie przestanie na nas działać, wejdziemy w stan nieważkości.
– Hej, a ta rzecz? – Sandra wyciągnęła rękę, wskazując ścianę po naszej prawej. – Coś dziwnego się do nas zbliża, widać ją o, tu.
Przyglądaliśmy się przez chwilę temu czemuś. Po prawej stronie widzieliśmy zgrubienie wielkości pięści i barwy rdzy. Małe złote wypukłe punkty, oddalając się od Ziemi, jednocześnie zbliżały się do niego. Wszystkie poruszające się jednostki leżały na kursach kolizyjnych.
– Zapewne wrogi okręt, o którym Alamo już nas poinformował – stwierdziłem. – Popatrz tylko, czymkolwiek jest, rozmiarami bije nas na głowę.
Sandra pomilczała chwilę, a potem spojrzała na mnie.
– Kyle… – powiedziała z wahaniem.
– Tak?
– Może mógłbyś dostarczyć mnie na Ziemię, na twoją farmę? Chyba jednak zmieniłam zdanie.
Rozdział 8
Musiałem pokrzyczeć trochę na otwartym kanale, ale w końcu udało mi się wytłumaczyć innym, jakie polecenia mają wydać swoim statkom, by zobaczyć, co się dzieje na zewnątrz. Najwyraźniej wykonali je, bo usłyszałem odgłosy zaniepokojenia.
– Snapper prosi o otwarcie prywatnego kanału komunikacji – poinformował mnie Alamo.
– W porządku, otwórz.
– Kyle? Wspaniała robota! Dzięki za pomysł. Wreszcie wszyscy widzimy, z czym mamy do czynienia. Masz może jakieś pomysły, jak walczyć z tym dużym czerwonym czymś, co na nas leci?
Wrogi okręt, jeśli tym rzeczywiście był niepokojący kształt, dotarł już do kąta pokoju. Lada chwila miał wlecieć na tę samą ścianę, na której roiły się mniejsze guzki. Po jej skrajnej lewej stronie ciągle widać było fragment powierzchni Ziemi.
– Zamierzałem zadać ci dokładnie to pytanie, Jack.
– No cóż, może okręty same wiedzą, co robić? Koncentrują się, lecąc na miejsce jak rój pszczół. Może mają coś w rodzaju automatycznych systemów obrony…?
– Jeśli wpadnę na jakiś pomysł, natychmiast dam ci znać – obiecałem.
Nim przerwałem połączenie, Crow zdążył jeszcze powtórzyć swą propozycję.
– Moja oferta nadal jest aktualna, Kyle, ale podnoszę rangę. Pełny porucznik.
– Jesteś bardzo hojny, Jack, ale może najpierw skupimy się na przeżyciu najbliższej godziny, dobrze?
– Jasne. Będziemy w kontakcie.
Jack przerwał połączenie. Siedziałem wpatrzony w ścianę.
– Alamo?