Star Force. Tom 1. Rój. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Star Force. Tom 1. Rój - B.V. Larson страница 17

Star Force. Tom 1. Rój - B.V. Larson

Скачать книгу

Za to pojawiło się zdenerwowanie. Trudno było mieć do niego o to pretensje, kto w tym momencie nie byłby zdenerwowany?

      Słyszałem, jak na kanale ogólnym wrzeszczy, domagając się ciszy. W końcu ją uzyskał i wydał polecenia. Każdy, kto stał się celem, ma natychmiast o tym informować. Tymczasem z mojego „ekranu” znikł trzeci okręt. U wszystkich na ścianach ekranowych pojawiły się czerwone linie.

      – W porządku! – krzyknął Crow. – Mówcie do mnie, ludzie. Nie czas na nieśmiałość. Kto następny na liście skazańców?

      Nikt mu nie odpowiedział.

      – Przeciwnik w zasięgu za cztery minuty – poinformował mnie Alamo.

      – Ludzie, powiedzcie mi coś, nim cholera rozwali nas wszystkich!!!

      – Jack? – spytałem.

      – Co znowu, Riggs?

      – Nadałeś barwę swojemu okrętowi?

      – A skąd! Byłem zajęty wprowadzaniem w życie twojego niewydarzonego planu i…

      – Jack, to ty. Jeśli nikt nie widzi, żeby go namierzyli, może chodzić tylko o kogoś, kto jeszcze tego nie sprawdził.

      Cisza trwała sekundę, nie dłużej.

      – Uwaga wszyscy, rozkazać okrętom, by zgromadziły się wokół Snappera.

      – Alamo, zbliż się do statku nadającego jako ostatni – poleciłem. – Zrób to jak najszybciej potrafisz.

      Czwarta czerwona kropeczka była już bardzo blisko nas. Przyglądałem się kilkunastu okrętom płynącym leniwie ku jednostce, która musiała być Snapperem. Oboje z Sandrą mogliśmy tylko czekać, zaciskając zęby. Miałem nadzieję, że moje przypuszczenia okażą się słuszne, ale co się stanie, jeśli nasze statki nie zdołają zneutralizować nadlatującego pocisku? Co, jeśli okręt Jacka, wybuchając po trafieniu, rozwali i nas? Ostatecznie będziemy bardzo blisko niego.

      Nie musieliśmy czekać długo. Alamo zadrżał. Znałem to wrażenie, drżał tak za każdym razem, kiedy odpalał swoje strumienie.

      – Czy to my strzelamy? – spytała niespokojnie Sandra. – Czy nas trafiono?

      – Sądzę, że gdyby nas trafiono, to już byśmy się usmażyli – odpowiedziałem. – Alamo odpalił ładunki w kierunku zbliżającej się torpedy.

      Czerwona kropka była już bardzo blisko celu. Napiąłem wszystkie mięśnie, choć wiedziałem, że to przecież bez sensu. Nic nie mogłem poradzić na tę mimowolną reakcję.

      Nagle drżenie ustało, a złowroga kropka znikła z „ekranu”. Sygnałów naszych okrętów było tyle i tak zmieszane, że nie mogłem się zorientować, czy któregoś brakuje, czy też nie.

      – Jack? Jack Crow? Żyjesz, człowieku?

      – Żyję, żyję. Kto następny? Mówcie do mnie.

      – Nieprzyjaciel w zasięgu za trzy minuty – zameldował Alamo.

      Identyfikowali się kolejni, przerażeni dowódcy. Nasze jednostki otaczały każdy cel po kolei. Im bardziej zbliżaliśmy się do przeciwnika, tym szybciej, jak się mi wydawało, strzelał. Po czym zaczął się wycofywać, na początku powoli, potem przyspieszył.

      – Uciekają! – krzyknął Crow. – Za nimi! Uwaga, wydajcie okrętom polecenie pościgu. Przyspieszcie.

      Rozpoczęliśmy pościg, nadal strącając lecące w naszą stronę pociski. Straciliśmy jeszcze tylko jedną jednostkę, z kobietą rozpaczliwie wzywającą pomocy na pokładzie. Niestety, zbytnio się od nas oddaliła. Najwyraźniej nie usłuchała rozkazów Jacka.

      – Widzicie – powiedział, kiedy straciliśmy kontakt, a rozpaczliwe krzyki umilkły. – Widzicie, co się dzieje, jeśli nie działamy wspólnie? Była buntowniczką, działała jak buntowniczka, a teraz nie żyje. Nie mogliśmy jej ocalić, bo nie chciała działać w grupie.

      Właściwie nie słuchałem Crowa. Pracowałem już nad programem mającym sprawić, że okręty automatycznie bronią się w grupie przed zagrożeniem. Jeśli dobrze opracuję łańcuch poleceń, powinny reagować, nie czekając na pojedyncze rozkazy.

      Wkrótce mieliśmy już w zasięgu tego wielkiego czerwonego sukinsyna. Żałowałem tylko, że nie mogę zobaczyć, jak naprawdę wygląda. Otworzyliśmy ogień. Z docierających do nas raportów wynikało, że strzelają wszyscy. Okrążyliśmy go, otoczyliśmy ze wszystkich stron, z góry i z dołu też. Próbował się nam wyrwać, uciec, ale nie daliśmy mu szansy. W którymś momencie przestał strzelać. My – nie.

      – Ciekawe, kto jest na tym okręcie – odezwała się Sandra z namysłem. – Kogo właściwie zabijamy? Jesteśmy tymi dobrymi czy tymi złymi?

      – No właśnie. – Mnie też zaniepokoiła ta myśl. A jeśli ten czerwony przybył ocalić Ziemię? Może jego misją było właśnie zniszczenie tych przeklętych sępów, które nas porwały? Być może miał na pokładzie załogę słusznie wkurzonych centaurów szukających zemsty za to, co „nasze” okręty zrobiły w ich świecie? O tym nic nie wiedzieliśmy… i nie mieliśmy sposobu, żeby się dowiedzieć.

      Po jakimś czasie nasz przeciwnik przestał się cofać. Okrążaliśmy go i atakowaliśmy, jak ławica piranii kawał surowego befsztyka. Szarpaliśmy go, cofaliśmy się i wracaliśmy po dokładkę.

      Kiedy wreszcie eksplodował, wszyscy to odczuliśmy. Alamo aż się zatrząsł. Okręty zaprzestały prowadzenia ognia. Zatrzymały się w przestrzeni.

      Straciliśmy ich w sumie sześć.

      Ale zwyciężyliśmy.

      Rozdział 9

      – Riggs? Hej, Riggs!

      Wzywał mnie Jack Crow, oczywiście. Bardzo szczęśliwy Jack Crow.

      – Cześć, Jack. No i przeżyliśmy.

      – Jasne, nie najgłupszy z moich przyjaciół. Twoja pomoc okazała się nieoceniona. Jak ci się podoba stopień komandora podporucznika? Albo nie, proponuję ci pełnego komandora porucznika. Co ty na to, Riggs? Powinieneś wiedzieć jedno: w mojej flocie tylko ty miałbyś tak wysoką rangę. Czyniłaby cię moim zastępcą.

      Nie mogłem nie zachichotać.

      – Poczekam jeszcze dzień, a może to ty zostaniesz moim zastępcą?

      – Jasne, jasne, śmiej się, jeśli koniecznie chcesz. – Udało mi się go zirytować. – Bardzo śmieszne, nie? Jeden wielki żart. Tylko weź pod uwagę, że to ja nas zorganizowałem, a dziś przeżyliśmy właśnie dzięki organizacji. Ten duży mógł wystrzelać nas jednego po drugim. Przemyśl to sobie. Udało się nam, bo wpadłeś na świetny pomysł, ale bez organizacji nie przydałby się na nic. Przegralibyśmy wszyscy.

      – W tym muszę ci przyznać rację, Jack.

      –

Скачать книгу