Star Force. Tom 1. Rój. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 1. Rój - B.V. Larson страница 16
– Za osiem minut.
– Alamo, kiedy w przyszłości poproszę o informację o zdarzeniach przewidywanych, masz użyć do obliczeń danych bieżących. Precyzja nie jest wymagana.
– Opcja programowa zapisana.
Uśmiechnąłem się krótko, z napięciem. Czułem się zupełnie tak, jakbym pracował ze starym komputerem, któremu polecenia wpisywało się z klawiatury. Jeśli człowiek zapominał o koniecznej precyzji, pojawiały się błędy. Należało zachowywać właściwą kolejność, ale można było stosować skróty. Już miałem pogratulować sobie pomysłowości, jednak w porę się opanowałem. Musiałem pamiętać, że nie bębnię w klawisze, tylko gadam z maszyną, w dodatku znacznie bardziej zaawansowaną niż wszystko, na czym zdarzyło mi się pracować do tej pory.
– Alamo, z upływem każdej kolejnej minuty będziesz podawać mi czas do wejścia przeciwnika w zasięg ognia. Odliczasz do zera.
– Nieprzyjaciel w zasięgu za siedem minut.
W tej chwili pomyślałem o Jake’u. Być może była to ostatnia prywatna myśl, może zostało nam zaledwie siedem minut życia. Myślałem o tym dniu, kiedy po raz pierwszy zabrałem go, żeby sobie pograł w baseball. Przedtem kupiłem mu plastikowy strój ochronny i czerwoną podstawkę na sprężynie, wyrzucającą piłkę w powietrze. Miał może cztery lata. Próbował parę razy, no i w końcu trafił piłkę. Był bardzo poważny, bardzo skupiony, a kiedy mu się wreszcie udało, uśmiechnął się tak szeroko, że po prostu musiałem odpowiedzieć mu uśmiechem. Nie wiem, dlaczego w tej chwili właśnie to mi się przypomniało. Po prostu przeleciało przez myśl.
Potrząsnąłem głową. Spróbowałem powrócić do tego skupionego, chłodnego, racjonalnego miejsca w umyśle. Zapomnieć o dzieciach, o wszystkim, co odwraca uwagę. Na siedem minut co najmniej.
– Kyle? – Sandra wskazała narożnik mostka. Wychyliła się na tyle, na ile pozwalały krępujące ją cienkie ramiona. – Co to takiego?
Od wielkiego, czerwonego na naszym „ekranie” okrętu oderwała się również czerwona iskierka. Przesuwała się w naszym kierunku. Choć nie większa od centa, mocno przyspieszyła mi bicie serca.
– Nieprzyjaciel w zasięgu za sześć minut – zameldował okręt.
– Alamo, zidentyfikuj nowy sygnał.
– Sygnał to ogień nieprzyjacielskiej jednostki.
Nim pocisk pokonał połowę dzielącej go od nas odległości, od czerwonego okrętu oddzielił się drugi.
– Strzelają do nas, Kyle – szepnęła Sandra. – Zrób coś, błagam.
– Alamo, zmień swój kolor. Na zielony lub pomarańczowy.
Dziewczyna westchnęła. Pierwsza czerwona kropka dosięgła oznaczenia jednostki na krawędzi naszej formacji, ukazanej na górze „ekranu”. Pocisk, czymkolwiek był, znikł, a wraz z nim oznaczony na złoto okręt „naszych”. Nie miałem wątpliwości, co zaszło. Nasza strona zaliczyła pierwszą stratę.
– Alamo, wyrysuj linię spodziewanego ognia wskazującą kolejny cel.
Nierówna, niedbale naszkicowana, rdzawoczerwona linia przypominała ludzką żyłę. Prowadziła wprost do przeciwległego krańca naszej formacji, w dół pełniącej funkcję ekranu ściany. Celem była jednostka u podstawy ściany, podczas gdy pierwsza ofiara zajmowała miejsce na górze.
– Strzelają do skrajnych jednostek – zauważyłem. – Ciekawe dlaczego?
– Żebyśmy nie strącali ich rakiet? – zaryzykowała Sandra.
– Oczywiście. – Skinąłem głową. – Alamo, otwórz kanał łączności okręt – okręt.
Usłyszałem hałas wielu rozmów. Natychmiast uświadomiłem sobie, że sam jeden ich nie przekrzyczę. Część naszych próbowała określić, kto zginął, część zastanawiała się, jak też skłonić okręty, żeby zawróciły i wiały gdzie pieprz rośnie. Tymczasem ja zdawałem sobie sprawę z tego, że z planów ucieczki nic nie wyjdzie, bo gdyby była możliwa, ktoś z grupy wydałby już odpowiednie rozkazy. Okręty wybrały nas i uwięziły właśnie dla takich jak ta wycieczek w kosmos. Chciały mieć dowódców. Być może te sztuczne inteligencje były wystarczająco mądre, by wiedzieć, że nie są taktycznymi geniuszami.
W tym momencie nasza sytuacja stała się dla mnie znacznie bardziej zrozumiała, jakby nagle rozjaśniło mi się w głowie. Dlaczego wybrano nas ze względu na dobrze rozwinięty instynkt przetrwania? Bo jeśli chcesz przetrwać, a nie wiesz jak, pytasz eksperta. Okręty poddały nas okrutnym próbom – takim, żeby wyjść z nich cało mogli tylko twardziele. Potrzebowały nas do pobicia przeciwnika.
Gdzieś w głębi mego umysłu odezwał się cichy głos.
„Co z nami zrobią, gdy nie będą nas już dłużej potrzebować?” – spytał. Nieproszone, stanęły mi przed oczami obrazy centaurów, które zabiłem po drodze do stanowiska personelu dowódczego.
Nieprzyjacielski okręt wytracił prędkość. Jego załoga myślała sobie pewnie, że nie musi podlatywać bliżej, skoro i tak trafia. Mogła strzelać do nas jak do kaczek, strącać jednego po drugim.
– Alamo, otwórz kanał komunikacyjny ze Snapperem.
Chwila milczenia i…
– Kanał otwarty.
– O co chodzi, Riggs? Nie mam czasu na pogawędki.
– Więc już wiesz, co mamy robić?
– Nie, do diabła! Dobrze, słucham.
– Ten wielki sukinsyn rozwala nam jednostki na skraju formacji. Moim zdaniem poluje na tych, którzy muszą radzić sobie sami, są oddzieleni od reszty.
– Widzę to na własne oczy. Mów szybciej.
W tym momencie drugi pocisk osiągnął cel, a zbliżały się kolejne. Znikł kolejny złotawy żuk, symbol jednego z naszych. Obliczyłem z grubsza, że nim wejdziemy w nasz zasięg, stracimy połowę sił.
– Każ swojemu okrętowi wyrysować linię łączącą wystrzeloną rakietę z jej celem. I teraz mam propozycję: gromadzimy się wokół gościa, do którego strzelają, uruchamiamy automatyczne systemy obronne i może, może uda się nam zestrzelić pocisk.
– Nic lepszego nie wymyśliłeś?
– Nie, nie wymyśliłem.
– Okręty nie polecą tam, gdzie chcemy, każdy z nas to sprawdził.
– Nie będą uciekać i kryć się. Manewry obronne wokół sojuszniczej jednostki to zupełnie inna para kaloszy.
– Jak mamy ustalić, kto jest celem?
Powiedziałem