Star Force. Tom 1. Rój. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 1. Rój - B.V. Larson страница 9
– Nie.
– Czy poza czwórką ludzi są w tej chwili na statku inne istoty żywe?
Do tej pory w głosie statku nie słyszałem śladu wahania, ale teraz odpowiedź padła z kilkusekundowym opóźnieniem.
– Sformułowanie niejasne.
„Sformułowanie niejasne”? Z jakiegoś powodu taka reakcja na pytanie zmroziła mi krew w żyłach. Co może być przyczyną niepewności? Nasuwały się dziwne wnioski. Czyżby na statku byli jacyś zombie? Istoty zamrożone? Roboty, które można byłoby uznać za żywe?
Wpadłem na pewien pomysł, moim zdaniem całkiem dobry.
– Alamo, jesteś na pokładzie statku. Czy uważasz się za istotę żywą?
– Niejasne.
Skinąłem głową. W innych okolicznościach może nawet bym się uśmiechnął, ale teraz tylko zacisnąłem wargi. Czegoś się jednak dowiedziałem. Statek rzeczywiście był sztuczną inteligencją. Czy coś takiego żyje? Według mnie nie, ale on mógł mieć w tej kwestii inne zdanie. Nie miałem zamiaru rozpoczynać teraz bezsensownej filozoficznej dyskusji czy przeprowadzać testu Turinga. To przecież w sumie bez znaczenia.
– Alamo, czy ta część statku to mostek?
I znów to wahanie. Czy to ogromna ilość procedur rekursywnych zajmowała mózg istoty, wywołując te opóźnienia?
– To sala dowodzenia misją główną. Ma możliwości gdzie indziej niedostępne.
Aha, czyli rzeczywiście jest to mostek.
– Czy mogę prowadzić stąd statek?
– Tak.
Gwałtownie zaczerpnąłem powietrza. Dopiero teraz przez głowę przeleciała mi myśl, że mogą przecież istnieć inne, podobne statki. Czy latają tylko nad Ziemią? Żołądek ścisnął mi się na tę myśl jak przy skoku z wielkiej wysokości.
– Ile jest okrętów takich jak ten, Alamo? – spytałem.
– Brak informacji.
„Precyzja” – napomniałem sam siebie. „Masz pytać o szczegóły”.
– Ile jednostek takich jak ta znajduje się w tej chwili do piętnastu kilometrów nad powierzchnią Ziemi?
– Siedemset czterdzieści sześć.
Przycisnąłem dłoń do ust. Toż to inwazja! Aż do tej chwili uważałem się za wyjątek, za kogoś takiego jak ci ludzie w telewizji opowiadający, że porwało ich UFO, a obcy z kosmosu przeprowadzali na nich badania. Raptem musiałem przestać uważać ich za wariatów. Być może tak się składa, że oni wszyscy mówili prawdę!
– Czy wszystkie poszukują personelu dowódczego, tak jak ty go poszukiwałeś?
– Nie.
– Ile znalazło personel dowódczy i przerwało misję poszukiwawczą tak jak ten?
– Czterdzieści jeden.
A więc większość nadal szukała. Ile osób zabiły… nadal zabijały… jednostki takie jak Alamo, kiedy my tu sobie tak miło gawędziliśmy? Nie potrafiłem jakoś uwierzyć, by siły zbrojne świata zlekceważyły inwazję. Czy w moją stronę zmierzały już samoloty wojskowe? Czy rozwalą mnie na drobne kawałki?
– Alamo, czy atakują je… samoloty?
– Nieznane.
– Nie komunikujesz się z innymi statkami?
– Statki z personelem dowódczym komunikują się między sobą. Inne statki szukają personelu dowódczego.
Nie byłem sam! W głowie kręciło mi się od pomysłów.
– Czy mogę… – zacząłem, przerwałem i postanowiłem wydać rozkaz. – Alamo, połącz mnie z innymi jednostkami. Chcę się z nimi skomunikować.
– Kanał komunikacji otwarty.
Odchrząknąłem.
– Halo? – powiedziałem niezbyt pewnie. – Halo, czy ktoś mnie słyszy?
Po kilkunastu sekundach odezwał się szorstki głos z brytyjskim, czy może australijskim akcentem.
– A to kto? Wyłącz się, to kanał ogólnodostępny.
Głos wydawał się dobiegać ze ścian, wszystkich jednocześnie, tak jak głos samego Alamo. Rozejrzałem się, jakbym oczekiwał, że gdzieś pojawi się twarz mówiącego. Pomyślałem, że mógłbym nakazać Alamo, żeby mi ją pokazał, ale uznałem, że to nie jest najlepszy pomysł. Kiedy poprzednio zażyczyłem sobie czegoś w sumie podobnego, omal nie zapłaciłem życiem.
– Nie rozumiem, co masz na myśli, mówiąc o kanale ogólnodostępnym. Dopiero co dotarłem na mostek, nie mam zielonego pojęcia, co się dzieje. Czy to jakaś operacja wojskowa?
– Nadałeś swojej jednostce jakieś imię? Jeśli nie, zrób to, a potem otwórz kanał bezpośredni do Snappera. A teraz zwolnij ten kanał. Zamknij się. Snapper, koniec transmisji.
Odetchnąłem głęboko, po czym wydałem rozkaz nawiązania połączenia ze Snapperem. Znów usłyszałem szorstki głos.
– Podaj swą nazwę!
– Alamo.
Usłyszałem wybuch śmiechu.
– To dobre. Rozumiem, że jesteś jankesem? Gratuluję przetrwania pierwszych minut w maszynce do zabijania. Posłuchaj, nowy, jest kilka rzeczy, które musisz zrobić jak najszybciej. Rozkaż swojemu statkowi, żeby przestał zbierać i zabijać ludzi. To przede wszystkim. Jeśli znajdzie się ktoś dobry, przeżyje, dotrze na miejsce i cię zabije. Albo ty zabijesz jego. Tak czy inaczej, nie będzie to szczególnie przyjemne.
– Już to zrobiłem.
– Naprawdę? Gratulacje. A ja musiałem rozwalić dwóch biednych Hindusów, nim zorientowałem się, w czym rzecz, a przecież oni tylko próbowali zaliczyć test, nic więcej. Wiedziałem, że tylko jeden z nas może wyjść z życiem ze starcia. To nie była równa walka, ja przecież już raz zdałem. Biedne dupki, nie mogę zapomnieć wyrazu ich twarzy, kiedy sypali się w powietrze nad Bangalore.
Przedstawiliśmy się sobie. Mój jedyny kontakt z ludzkością okazał się Australijczykiem. Przedstawił się jako kapitan Jack Crow. Spędził sporo czasu w Stanach Zjednoczonych, ale nie pozbawiło go to łatwo rozpoznawalnego akcentu. Opowiedziałem mu krótko o sobie, o dzieciach i zabójczych testach. Wysłuchał mnie, pomrukując ze współczuciem, a ja pomyślałem, że pewnie zna wiele podobnych historii. Po kilku koniecznych uprzejmościach zajęliśmy się kwestią najważniejszą: przetrwaniem.
– Kyle Riggs – powiedział.