Stara Flota. Tom 3. Wiktoria. Nick Webb
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Stara Flota. Tom 3. Wiktoria - Nick Webb страница 12
Nie mógł nawet pomyśleć o niej „suka”. Przynajmniej nie świadomie. Gdyby się ośmielił, cierpiałby niewyobrażalne katusze. Był to niefortunny efekt uboczny wszczepienia trzydziestu implantów do odczytywania myśli i emocji, z których każdy mógł wyemitować pięćdziesiąt cztery milidżule bólu prosto do umysłu.
Niekiedy, podczas rozmów z pewnymi senatorami albo rosyjskimi agentami, przed którymi Isaacson nadal starał się odgrywać naczelnego spiskowca, pozwalał sobie na wyżywanie się na prezydent Avery i obrażanie jej wszystkimi wulgarnymi wyzwiskami, jakie tylko zdołał wydobyć z głębi rozchwianego umysłu. Rosjanie i wybrani senatorowie mieli w Isaacsonie widzieć wciąż zimnokrwistego zdrajcę, dlatego Avery pozwalała mu na te wyskoki. Jednak w każdej innej sytuacji, zwłaszcza publicznej, wiceprezydent był tylko marionetką. I najlepszym zastępcą prezydent.
– Dziękuję, bardzo dziękuję. Jesteście dla mnie zbyt uprzejmi – powiedział do mikrofonu wiszącego o metr od jego ust. Tysiące ludzi wyszło plac i sąsiednie ulice, aby zobaczyć Isaacsona na żywo. Była to już kolejna ceremonia przecinania wstęgi przy wypuszczaniu ze stoczni najnowszego ciężkiego krążownika, ale mieszkańcy Aten w Alabamie czuli dumę ze swojego wkładu w wysiłek wojenny.
Oddany krążownik był piątym zbudowanym w tej stoczni od rozpoczęcia wojny. Cztery poprzednie zostały zniszczone, rzecz jasna, tak jak ponad sześćdziesiąt procent wypuszczonych ostatnio jednostek. Mimo to duma zgromadzonych wydawała się niemal namacalna.
– Wiecie, kiedyś praktykowałem u senatora Hilla. – Isaacson zawiesił głos dla dramatyzmu. – Zdaje się, że niektórzy z was słyszeli o senatorze Hillu?
Tłum ryknął. Wzmiankowany senator Hill urodził się przecież w Alabamie.
– I wtedy właśnie, na praktykach, rozmawiałem ze starym Joe. Powiedział mi: „Eamonie, mieszkańcy mojego okręgu to po prostu najwspanialsi ludzie we wszechświecie”.
Zgromadzeni ryknęli jeszcze głośniej.
Isaacson przemawiał dalej i uwodził tłumy. Może i nienawidził służby, do której zmusiła go prezydent Avery, ale ten aspekt – uwielbienie ludzi znużonych wojennym trudem – po prostu kochał.
– Powiedział mi: „Eamonie, mieszkańcy mojego okręgu to po prostu najwspanialsi ludzie we wszechświecie” – powtórzył. Doskonale wiedział, że kluczem do każdej politycznej przemowy jest powtarzanie, powtarzanie i powtarzanie. – „A wiesz, dlaczego, Eamonie? Ponieważ nigdy się nie poddają. Nigdy się nie poddają. To najwięksi twardziele na świecie, niezłomni i uparci. Nigdy się nie poddają. I wiesz co, Eamonie? Wiesz co? Jeżeli Rój kiedykolwiek wróci, te gnojki…” Wybaczcie, senator Hill wyrażał się bardzo kwieciście, jeśli rozumiecie, co mam na myśli. W każdym razie powiedział: „Jeżeli Rój kiedykolwiek wróci, te gnojki nie zorientują się nawet, co ich kopnie w te obce tyłki”.
Isaacson przerwał, aby zgromadzeni mogli znowu wykrzyczeć swój entuzjazm. Stary senator Hill był w Alabamie legendą, zwłaszcza tutaj, w miejscu, gdzie dorastał. Nieważne, że Isaacson bezczelnie wymyślił tę anegdotę od początku do końca, tłumy wierzyły mu bezapelacyjnie.
– Kilka lat później stary Joe zmarł. – Wiceprezydent pozwolił, aby w jego głosie zabrzmiała powaga. Tłum ucichł. – Tydzień po jego śmierci znalazłem w skrzynce list. Senator dołączył go do swojego testamentu. Wyobraźcie sobie dawnego mnie, smarkacza na stażu, który dostał list od legendarnego senatora Zjednoczonej Ziemi. Gdy otwierałem kopertę, ręce mi się trzęsły.
Tłum był zupełnie cicho.
– Wyjąłem list. Przeczytałem. Potem przeczytałem jeszcze raz. Do oczu napłynęły mi łzy. – Isaacson starał się, aby słowa nabrały wagi. Przywołał z pamięci, co ma powiedzieć dalej. Nie było żadnego listu. Stary drań zmarł nagle tydzień po tym, jak Isaacson zaczął staż w Alabamie. Nigdy się nie spotkali. Senator dostał ataku serca podczas seksu z jakąś prostytutką. Wiceprezydent potrzebował jednak sloganu, który zostanie zapamiętany przez zgromadzonych tutaj ludzi. – I przez łzy ujrzałem proste, napisane ręcznie słowa tego patrioty i wielkiego człowieka. – Odchrząknął i postarał się okazać jak najwięcej emocji. – Słowa, które teraz pragnę wam zacytować. Oto one: „Poświęcenie w służbie dla rodaków to żadna trudność”.
„Genialnie” – pomyślał Isaacson, gdy tłumy ryknęły dziko. Uniósł rękę.
– Dziękuję za wasze poświęcenie. Wiem, że przeżyliście głód, ból, straty, i tę niekończącą się wojnę. Ale wytrwaliście mimo wszystko. Dzięki wam dostaliśmy szansę, aby walczyć z naszym wrogiem. Daliście nam to! – Isaacson wskazał na ogromny krążownik w suchym doku kilometr dalej.
Potem powiedział jeszcze kilka anegdot, które zawierały proste, ludowe mądrości, rzucił tłumowi garść komplementów i nareszcie mógł zakończyć ceremonię. Tego dnia wziął udział w trzech uroczystościach chrztu okrętu. Wygłosił trzy przemówienia pod rząd. Trzy razy rozbił ceremonialną butelkę szampana o kadłub ze stopu wolframu i irydu. Uścisnął setki rąk miejscowych dygnitarzy, kierowników zmian i dyrektorów zakładów montażowych. Wymienił tysiące uśmiechów i pozdrowień. Bolały go ręce. Bolały go plecy. Bolała go głowa. A kiedy wreszcie pod wieczór opadł na posłanie, jęknął, ponieważ nagląco zabrzęczał komunikator. Avery chciała z nim rozmawiać.
Nie mógł nawet przekląć jej w duchu. Nie mógł obrzucić jej żadną kreatywną obelgą lub przezwiskiem. Mógł tylko wziąć głęboki oddech i, bębniąc palcami w udo, wystukać rytm pewnego wyjątkowo wulgarnego i obelżywego zdania. Isaacson nie ośmieliłby się pomyśleć nawet słów z tego zdania, Avery by je poznała. I ukarała go bardzo surowo.
Ale mógł wybijać rytm. Stuk, stuk-stuk, stuk. Stuk, stuk-stuk, stuk. Tylko tak mógł sobie ulżyć. Tylko tak mógł bezsilnie się odgryźć Avery.
Brzęczyk rozległ się znowu i jeden z trzydziestu implantów zawibrował. Nie boleśnie, ale ostrzegawczo. „Niech pan nie każe mi czekać, panie wiceprezydencie, nie jestem kobietą cierpliwą”.
Isaacson odebrał.
– Słucham, pani prezydent.
– Dobra robota, panie Isaacson. Mam nadzieję, że nie jest pan zbyt zmęczony? Trzy ceremonie chrztu. Trzy! Wydaje się to bardzo nużące! – Avery parsknęła śmiechem.
Stuk, stuk-stuk, stuk.
– Bez obaw, zaraz pozwolę ci zasnąć. Jakieś wieści od ambasadora Wołodina?
– Jeszcze żadnych. Twierdzi, że spotkanie z Małakowem jest mało prawdopodobne, ale postara się pociągnąć za parę sznurków, żeby je zorganizować.
– Świetnie. Trzeba cię tam wprowadzić. Wiele od tego zależy.
– Jeśli mogę spytać, dlaczego nie spotkasz się z nim sama? Skoro wiadomość, którą chcesz przekazać, jest tak ważna, czy prezydent Zjednoczonej Ziemi nie miałaby większej siły przekonywania?