Ring Girl. K.N. Haner
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ring Girl - K.N. Haner страница 9
– Ale co? – Skrzywiłam się.
Wykluczyłam najgorszą z możliwości, więc cokolwiek miał mi powiedzieć, to myślałam, że jakoś to zniosę.
– Bethany pojechała po swoją córkę – wyjaśnił, a ja znowu się skrzywiłam.
– I…?
– I spędzimy święta wspólnie.
– No, dobra, a w jakim wieku jest ta dziewczynka? – dopytałam.
– Melissa ma pięć miesięcy.
– Pięć miesięcy? – zdziwiłam się. – Takie maleństwo?
– Tak, Beth musi odebrać małą od dziadków. Będziesz dla niej miła?
– Postaram się, ale wyjaśnij mi. Dlaczego kobieta z dzieckiem? – zapytałam wprost.
Byłam najnormalniej w świecie zaskoczona. Ojciec od dawna unikał odpowiedzialności. Odkąd zakończył karierę trenera, nie brał na siebie zbyt wiele. Próbę stworzenia nowej rodziny też dawno odpuścił.
– Nie wiem, nie pytaj. Poznałem Beth przypadkiem, na parkingu przed Walmartem. Melissa wtedy tak strasznie płakała, a ona nie mogła jej uspokoić. Podszedłem zapytać, czy w czymś pomóc, a ona się rozbeczała. Okazało się, że jej mąż zginął na misji, był wojskowym. Nawet nie widział córki – powiedział tata.
Ta historyjka nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia, ale widziałam, że ojciec naprawdę się tym przejmował.
– To przykre – powiedziałam, bo wypadało.
Ja naprawdę rzadko się wzruszałam. Co było ze mną nie tak?
– Pomogłem jej wtedy, zapakowałem zakupy i odwiozłem je do domu. Dałem kontakt do siebie, gdyby potrzebowała pomocy. Nie wiem, Eden, pierwszy raz zdarzyło mi się coś takiego. Zrobiło mi się jej ogromnie żal. To młoda kobieta, samotna matka.
– Jak młoda? – wtrąciłam niepewne. Bałam się odpowiedzi.
– Cztery lata starsza od ciebie – oznajmił.
– C-co? – Aż mnie zatkało.
– Tak, wiem… – Tata spojrzał na mnie, a ja zaczęłam się nerwowo śmiać.
– Mógłbyś być jej ojcem! – pisnęłam.
– Eden, nie rób mi wyrzutów. Ja sam dziwnie się z tym wszystkim czuję.
– No, też bym się czuła dziwnie, mając za córkę dwudziestodwulatkę, a w łóżku dwudziestosześciolatkę! – wypaliłam.
Nie byłam zła. Zaskoczona, zaszokowana – owszem, ale to nie była złość.
– Opanuj się, Eden! – Ojciec podniósł głos.
– Po prostu…
– Nie życzę sobie takich komentarzy. Zwłaszcza przy Beth! – warknął na mnie.
Poprawiłam się na krześle. Poczułam się nieswojo.
– Nie krzycz na mnie! – odpowiedziałam złością. – To nie moja wina, że znalazłeś sobie…
– Zważaj na słowa, Eden Turner! – Nagle ojciec gwałtownie wstał od stołu.
Wiedziałam, że tak będzie. Nie potrafiliśmy rozmawiać normalnie dłużej niż pięć minut.
– Bo co?! – krzyknęłam.
Nie było już we mnie ani krzty spokoju.
– Bo to mój wybór, a jeśli go nie akceptujesz, to możesz wyjść z mojego domu! – odpowiedział, uderzając pięścią w stół.
Aż zamknęłam oczy, a gdy je otworzyłam, ujrzałam w nim tego człowieka, którego nienawidziłam. Agresora. Niepotrafiącego się opanować boksera, który był w stanie podnieść rękę na własną córkę. I najnormalniej w świecie się przestraszyłam. W piersi poczułam kłujący ból. Zrobiło mi się gorąco. Brakowało mi tchu. Musiałam wyjść, a ojciec nawet nie próbował mnie zatrzymać.
Pobiegałam na górę, gdzie stała moja nierozpakowana jeszcze walizka. Wzięłam ją i szybko wróciłam na dół. Nawet nie zajrzałam do kuchni. W mojej głowie wył alarm, że muszę uciekać. Nie chciałam awantury. Nie chciałam, by w ojca znowu coś wstąpiło. Tego bałam się najbardziej. Od zawsze. Jego gniewu. Odtrącenia. Samotności, która i tak towarzyszyła mi od dawna.
RUNDA 6
Do taksówki wsiadałam ze łzami w oczach. W dodatku wiedziałam, że o tej porze nie załapię się na lot do Nowego Jorku, a perspektywa spędzenia nocy w hotelu wcale nie poprawiała mi nastroju. Zabukowałam bilet na rano. Serce cały czas waliło mi z emocji. Dokąd zmierzało moje życie? W takich chwilach czułam się, jakby wokół mnie naprawdę nikogo nie było. Jakbym trafiła na zupełnie obcą, wyludnioną planetę i musiała jakoś przetrwać. Teraz musiałam przetrwać kolejne samotne święta. W głębi duszy wierzyłam, że te święta w końcu będą inne. Że spędzę je z ojcem i jakoś się dogadamy. Znowu dałam się nabrać na swoje naiwne złudzenia. Jeśli chodziło o niego, to raz na jakiś czas dopadała mnie słabość, po której następowało rozczarowanie. Tak było za każdym razem, a ja nie potrafiłam się tego oduczyć.
– Do którego hotelu jedziemy? – zapytał taksówkarz, zerkając na moje odbicie w lusterku.
– Do Marriottu na Pennsylvania Avenue Northwest – odpowiedziałam.
To jeden z lepszych hoteli w mieście. Przecież nie miałam zamiaru spać w jakimś podrzędnym hotelu, skoro ojciec wygnał mnie z domu. No dobra, może przesadzałam z tym wygnaniem, ale nie mogłam tam zostać. Po drodze udało mi się zabukować pokój na jedną noc. Co prawda nie był to apartament, bo w okresie świątecznym hotele przeżywały oblężenie, ale dla mnie w zupełności wystarczył.
Zameldowałam się, zamówiłam śniadanie i poszłam pod prysznic. Mój pokój znajdował się na jednym z wyższych pięter, więc widok był ładny. Odziana w szlafrok przysiadłam na leżance pod oknem i czułam, że emocje nieco opadają.
– To tylko kolejna kłótnia z ojcem, Eden – powiedziałam, wpatrując się w swoje odbicie w szybie. Znowu zaczęłam wmawiać sobie, że to nic takiego. Za każdym razem tłumaczyłam go przed sobą, a wtedy zawsze przypominało mi się, gdy uderzył mnie po raz pierwszy. I nienawidziłam go w takich chwilach coraz bardziej.
Nie mogłam zasnąć. Telefon wibrował co chwilę, odbierając życzenia od moich znajomych, którzy i tak mieli mnie gdzieś. Wysyłali je automatycznie do wszystkich z Facebooka.