Cmentarz w Pradze. Umberto Eco
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Cmentarz w Pradze - Umberto Eco страница 16
Nie wszystkie wieści były dobre. Karol Albert ponosił klęskę za klęską, a w oczach mediolańczyków, i w ogóle prawdziwych patriotów, uchodził za zdrajcę. Przestraszony zabójstwem jednego ze swoich ministrów Pius IX schronił się w Gaecie u króla Obojga Sycylii i działał w ukryciu, wykazując się o wiele mniejszym liberalizmem niż na początku. Odwoływano przyjęte już konstytucje… Ale do Rzymu przybyli tymczasem Garibaldi i patrioci Mazziniego; po Nowym Roku miała zostać ogłoszona Republika Rzymska.
W marcu mój ojciec zniknął zupełnie. Mamma Teresa była przekonana, że przyłączył się do powstańców w Mediolanie, ale bodajże w grudniu jeden z naszych domowych jezuitów dowiedział się, że wraz z ludźmi Mazziniego śpieszy ustanawiać Republikę Rzymską. Załamany dziadek bombardował mnie straszliwymi proroctwami, które annus mirabilis, rok cudowny, zamieniały w annus horribilis, rok straszliwy. I rzeczywiście w tym właśnie czasie rząd piemoncki zniósł zakon jezuitów, skonfiskował jego mienie, a żeby pozbawić go wszelkiego oparcia, zniósł także zakony pokrewne, jak oblaci świętego Karola i Maryi Niepokalanej oraz redemptoryści.
– Nadchodzi Antychryst – lamentował dziadek i oczywiście przypisywał wszystko machinacjom Żydów, przekonany, że sprawdzają się najczarniejsze przepowiednie Mordechaja.
***
Dziadek udzielał schronienia kryjącym się przed gniewem ludu jezuitom, którzy chcieli przeczekać, a potem przejść w jakiś sposób do kleru świeckiego. Na początku 1849 roku wielu zbiegło potajemnie z Rzymu i opowiadało straszne rzeczy o tym, co się tam działo.
Ojciec Pacchi. Po przeczytaniu Żyda wiecznego tułacza Sue widziałem w nim wcielenie ojca Rodina, perfidnego jezuity, który działał podstępnie, wyrzekając się dla tryumfu Towarzystwa wszelkich zasad moralnych. Przypominał mi Rodina może dlatego, że podobnie jak on ukrywał swoją przynależność do zakonu pod zwykłym ubiorem, to jest wyświechtanym surdutem z kołnierzem przesiąkniętym zatęchłym potem i obsypanym łupieżem, chusteczką do nosa zamiast fularu, wytartą kamizelką z czarnego sukna; swoimi ciągle zabłoconymi buciorami deptał bez wstydu nasze piękne dywany. Twarz miał pociągłą, chudą i pobladłą, siwe tłuste włosy przylepione do skroni, oczy żółwia, wargi wąskie i zsiniałe.
Nie wystarczało mu budzić wstręt samym swoim widokiem, który przy stole odbierał wszystkim apetyt. Tonem i językiem świątobliwego kaznodziei opowiadał jeszcze mrożące krew w żyłach historie.
– Przyjaciele, głos mi drży, lecz muszę wam to powiedzieć. Ta zaraza rozprzestrzeniła się z Paryża, bo Ludwik Filip nie był wprawdzie wzorem cnót, ale stanowił tamę przeciw anarchii. Widziałem lud rzymski w tych dniach! Czy to był jednak lud rzymski? To ciemne typy, obszarpane i rozczochrane, łotry zbiegłe spod szubienicy, które dla szklanki wina wyrzekłyby się raju. Nie lud, ale pospólstwo, do którego przyłączyły się w Rzymie najpodlejsze wyrzutki społeczeństwa z miast włoskich i obcych, garybaldczycy, ludzie Mazziniego, ślepe narzędzia wszelkiego zła. Nie wiecie, jak straszne, jak ohydne czyny popełniają republikanie. Wpadają do kościołów i rozbijają urny z prochami świętych; prochy rzucają na wiatr, a z urny robią urynał. Wyrywają poświęcone kamienie z ołtarzy i smarują je kałem, puginałami dźgają figury Matki Bożej, podobiznom świętych wydłubują oczy, wypisują na nich węglem sprośności. Księdza, który wypowiedział się przeciwko republice, wciągnęli do bramy, przebili ciosami sztyletów, wydłubali mu oczy i wyrwali język, rozcięli brzuch, jelitami okręcili szyję i tak go zadusili. I nie myślcie, że nawet po wyzwoleniu Rzymu… mówi się już o pomocy ze strony Francji… zwolennicy Mazziniego zostaną zwyciężeni. Rzygają nimi wszystkie krainy włoskie, są chytrzy, przebiegli, symulują i oszukują, są bojowi i zuchwali, wytrwali i cierpliwi. Będą nadal gromadzić się w najtajniejszych kryjówkach miast, za sprawą fałszu i obłudy poznają sekrety rządu, policji, wojska, floty i cytadeli.
…Księdza, który wypowiedział się przeciwko republice, wciągnęli do bramy, przebili ciosami sztyletów, wydłubali mu oczy i wyrwali język…
– A mój syn do nich należy – płakał załamany fizycznie i psychicznie dziadek, po czym zabierał się do stojącej na stole wyśmienitej duszonej wołowiny podlanej winem Barolo. – On nigdy nie zrozumie doskonałości tego mięsa z cebulą, marchwią, selerem, szałwią, rozmarynem, listkami bobkowymi, goździkami, cynamonem, jagodami jałowca, solą, pieprzem, masłem, oliwą i oczywiście butelką barola, a podawanego z polentą albo z ziemniakami purée. Róbcie, róbcie rewolucję… Ginie smak życia… Chcecie przepędzić papieża, żeby jeść bouillabaisse, zupę rybną na sposób nicejski, bo zmusi was do tego ten rybak Garibaldi… Nie ma już nic świętego.
***
Ojciec Bergamaschi wkładał często zwykłe ubranie i oddalał się, mówiąc, że nie będzie go przez kilka dni; nie wyjaśniał, dokąd idzie ani po co. Ja wtedy wchodziłem do jego pokoju, brałem habit, wkładałem go i stawałem przed lustrem, wykonując taneczne pas. Jakbym był – niech mi Bóg wybaczy – kobietą albo jakby kobietą był on, którego naśladowałem. Gdyby się okazało, że to ja jestem księdzem Dalla Piccola, mógłbym powiedzieć, że odkryłem odległe w czasie pochodzenie swoich teatralnych upodobań.
W kieszeniach habitu znalazłem raz trochę pieniędzy (zakonnik najwidoczniej o nich zapomniał) i postanowiłem pozwolić sobie na popełnienie grzechu łakomstwa oraz zapoznać się z kilkoma miejscami, które mi często zachwalano.
Nadal w habicie – nie zdawałem sobie sprawy, że w owych czasach stanowiło to prowokację – zapuściłem się w meandry Balôn, dzielnicy w pobliżu Porta Palazzo, zamieszkanej wtedy przez najgorsze turyńskie męty; to właśnie stamtąd pochodziła grasująca w mieście armia zbójów. Z okazji świąt na rynku przy Porta Palazzo panowało niezwykłe ożywienie, ludzie popychali się, tłoczyli wokół straganów, chmara służących oblegała sklepy rzeźnicze, dzieci przyglądały się z zachwytem sprzedawcom nugatów, żarłoki kupowały drób, dziczyznę i wędliny, w restauracjach nie było ani jednego wolnego miejsca. Ja ocierałem się habitem o zwiewne damskie stroje, widząc kątem oka – wlepionego księżym obyczajem w splecione na brzuchu ręce – głowy kobiet w kapelusikach, czepkach, woalkach i chustach; byłem oszołomiony jadącymi we wszystkich