Cmentarz w Pradze. Umberto Eco
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Cmentarz w Pradze - Umberto Eco страница 13
Dziadek robił przerwę, żeby wytrzeć sobie wargi chusteczką, jakby chciał się pozbyć nieznośnego smaku w ustach.
– I to im właśnie zawdzięczałem ratunek, co za upokorzenie! My, chrześcijanie, gardziliśmy nimi, oni zaś bynajmniej nas nie kochali, wręcz przeciwnie, nienawidzili nas, podobnie jak dziś jeszcze nas nienawidzą. Zacząłem więc opowiadać, że urodziłem się w Livorno w żydowskiej rodzinie i byłem wychowywany przez krewnych, którzy na nieszczęście dali mnie ochrzcić, ale w głębi serca zawsze pozostałem Żydem. Moje wyznania nie robiły na nich większego wrażenia, ponieważ – mówili mi – w podobnej sytuacji było już tylu, że przestano zwracać na nich uwagę. Zdobyłem jednak w ten sposób zaufanie pewnego starca mieszkającego na Dziedzińcu Tarasu obok piekarni mac.
Tutaj dziadek się ożywiał. Gdy opowiadał o tym spotkaniu, przewracał oczami i gestykulował, naśladując Żyda, o którym mówił. Otóż ten Mordechaj pochodził podobno z Syrii i miał w Damaszku przykrą sprawę. W mieście zniknął arabski chłopiec. Nie pomyślano najpierw o Żydach, gdyż uważano, że na swoje obrządki zabijają tylko chłopców chrześcijańskich. Ale potem na dnie jakiegoś rowu znaleziono resztki małego trupa, który musiał zostać pocięty na tysiąc kawałków, utłuczonych następnie w moździerzu. Tak bardzo przypominało to zbrodnie przypisywane zazwyczaj Żydom, że żandarmi powzięli podejrzenie: zbliża się Pascha, Żydzi potrzebują krwi chrześcijańskiej na mace, nie udało się im pochwycić syna chrześcijan, więc złapali Araba, ochrzcili go, a później zarżnęli.
– Wiesz – komentował dziadek – że chrzest jest ważny zawsze, niezależnie od tego, kto go udziela, byleby ta osoba chrzciła zgodnie z nauką świętego Kościoła rzymskiego. Perfidni Żydzi świetnie o tym wiedzą i bezwstydnie mówią: „Chrzczę cię tak, jak zrobiłby to chrześcijanin, w którego bałwochwalstwo nie wierzę, ale któremu on hołduje, w pełni w nie wierząc”. I tak tego małego męczennika spotkało przynajmniej to szczęście, że poszedł do raju, chociaż za przyczyną diabła.
Mordechaj od razu wydał się podejrzany. Aby zmusić go do mówienia, związano mu ręce z tyłu, do stóp przyczepiono ciężary, a potem z tuzin razy podnoszono go na krążku linowym i gwałtownie opuszczano. Następnie podsunięto mu pod nos siarkę, później wrzucono go do lodowatej wody, a kiedy wynurzał głowę, wpychano mu ją z powrotem, dopóki się nie przyznał. To znaczy – jak opowiadano – że aby wreszcie położyć temu kres, nieszczęśnik wymienił nazwiska pięciu współwyznawców, niemających ze sprawą nic wspólnego. Zostali skazani na śmierć, a on, z wywichniętymi kończynami, wyszedł na wolność, ale stracił rozum. Jakaś litościwa dusza wsadziła go na statek handlowy płynący do Genui, bo gdyby został, inni Żydzi niechybnie by go ukamienowali. Ktoś powiedział nawet, że na statku omotał go pewien barnabita i namówił do przyjęcia chrztu, aby po przybyciu do Królestwa Sardynii mógł uzyskać pomoc. Mordechaj zgodził się, ale w głębi duszy zachował wierność religii ojców, byłby więc z tych, których chrześcijanie nazywają marrani. Kiedy wszak przyjechał do Turynu i poprosił, by włączono go do społeczności getta, wyparł się, jakoby chrzest w ogóle przyjmował. Wielu uważało go jednak za fałszywego Żyda, który w duchu pozostał wierny swojej nowej, chrześcijańskiej religii; byłby więc marranem podwójnym. Ponieważ jednak nikt nie potrafił potwierdzić tych wszystkich zamorskich pogłosek, a obłąkanemu należała się litość, mógł biedować, utrzymywany przez ogół, w norze, którą wzgardziłby nawet mieszkaniec getta.
Dziadek twierdził, że bez względu na to, co ten starzec zrobił w Damaszku, nie był bynajmniej obłąkany. Ożywiała go po prostu niezmierzona nienawiść do chrześcijan. W swojej klitce bez okien, trzymając dziadka za nadgarstek drżącą ręką i wlepiając w niego błyszczące w ciemności oczy, zapewniał go, że od tamtego czasu poświęcił życie zemście. Opowiadał mu, że Talmud nakazuje nienawidzić całego chrześcijańskiego plemienia i że dążąc do deprawacji chrześcijan, oni, Żydzi, wynaleźli wolnomularstwo, a on, Mordechaj, został jednym z jego nieznanych zwierzchników, rozkazującym lożom od Neapolu po Londyn; musiał jednak pozostawać w ukryciu, żyć sekretnie i samotnie, aby nie zasztyletowali go jezuici, którzy wszędzie nań czyhają.
Mówiąc, rozglądał się wokół, jakby z każdego ciemnego kąta miał wynurzyć się nagle uzbrojony w puginał jezuita, wycierał sobie hałaśliwie nos, trochę popłakiwał nad swoim smutnym losem, trochę uśmiechał się chytrze i mściwie, zadowolony, że cały świat nic nie wie o jego straszliwej potędze, głaskał przypochlebnie Simoniniego po ręce i fantazjował dalej. Zapewniał więc, że jeśli dziadek zechce, ich sekta przyjmie go z radością, że zostanie wprowadzony do najtajniejszej loży masońskiej.
Wyjawił mu też, że do żydowskiej rasy należeli zarówno Manes, prorok sekty manichejczyków, jak i ohydny Starzec z Gór, który upajał narkotykami swoich asasynów, aby zabijali potem chrześcijańskich władców. I dalej, że sekty wolnomularzy i iluminatów założyli dwaj Żydzi, że od Żydów wywodziły się wszystkie przeciwne chrześcijaństwu sekty, których jest obecnie na świecie tyle, iż obejmują wiele milionów ludzi płci obojga, wszelkiego stanu, wszelkich narodowości, piastujących wszelkiego rodzaju urzędy. Nie brakowało wśród nich – mówił – licznych duchownych, a nawet kilku kardynałów; sekta nie traciła też nadziei, że niebawem przyłączy się do niej papież (wiele lat później, gdy na Tron Piotrowy wstąpiła postać tak dwuznaczna jak Pius IX, dziadek miał skomentować, że nie było to całkiem nieprawdopodobne). Aby łatwiej oszukiwać chrześcijan – opowiadał Mordechaj – członkowie sekty udają często, że są chrześcijanami, i podróżują z jednego kraju do drugiego z fałszywymi świadectwami chrztu, kupionymi u sprzedajnych proboszczów; mają też nadzieję, że za pomocą pieniędzy i oszustw nakłonią wszystkie rządy do przyznania im pełni praw cywilnych, jak stało się to już w wielu krajach. Nabywszy posiadane przez wszystkich innych uprawnienia, zaczną wykupywać domy i grunty, poprzez lichwę wyzują chrześcijan z wszelkich dóbr i bogactw, nie minie sto lat, a staną się władcami świata, zniosą wszystkie inne sekty, aby mogła panować jedynie ich własna, kościoły chrześcijan zamienią w synagogi, samych zaś chrześcijan w niewolników.
– To właśnie – kończył dziadek – wyjawiłem Barruelowi. Może przesadziłem nieco, oświadczając, że usłyszałem od wszystkich to, co powiedział mi jeden człowiek, ale byłem i jestem nadal przeświadczony, że ten starzec mówił prawdę. Napisałem więc… pozwól mi przeczytać do końca.
I czytał dalej:
Takie są, Panie, perfidne zamiary żydowskiej nacji, o których usłyszałem na własne uszy… Byłoby zatem bardzo wskazane, aby pióro mocne, wyższego gatunku, podobne Pańskiemu, otworzyło oczy wspomnianym rządom, pouczając je, że powinny ponownie wtrącić ten lud w stan upodlenia, na który zasłużył i w którym utrzymywali go zawsze nasi najlepiej znający politykę i najrozsądniejsi ojcowie. Błagam Pana o to we własnym imieniu, prosząc zarazem, aby zechciał Pan wybaczyć Włochowi i żołnierzowi błędy wszelkiego rodzaju, które w niniejszym liście Pan znajdzie. Życzę Panu, aby otrzymał Pan z ręki Boga jak najbardziej hojną nagrodę