Cmentarz w Pradze. Umberto Eco

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Cmentarz w Pradze - Umberto Eco страница 10

Cmentarz w Pradze - Umberto  Eco

Скачать книгу

natury Żyda, myślącego nieustannie o spółkowaniu? Marzysz o niej w nocy, prawda? A może się onanizujesz, fantazjując, może i ty powinieneś czytać Tissota. Ale słuchałem go dalej.

      – Były tam ważne osoby: syn Daudeta, doktor Strauss, profesor Beck z Instytutu [2] i Emilio Toffano, wielki malarz włoski. Ten wieczór kosztował mnie czternaście franków, piękny czarny krawat z Hamburga, białe rękawiczki, nową koszulę i frak – włożyłem frak pierwszy raz w życiu. I pierwszy raz w życiu dałem sobie ostrzyc brodę na sposób francuski. Dla przezwyciężenia nieśmiałości zażyłem nieco kokainy, przez co rozwiązał mi się język.

      – Kokainy? Czy to nie trucizna?

      – Wszystko jest trucizną, jeśli zbyt dużo tego przyjąć, także wino. Ale ja od dwóch lat badam tę niezwykłą substancję. Kokaina, widzi pan, to alkaloid otrzymywany z liści pewnego krzewu. W Ameryce Południowej tubylcy je żują, żeby lepiej znosić pobyt na andyjskich wyżynach. W odróżnieniu od opium i alkoholu powoduje stan podniecenia umysłu bez skutków ujemnych. Jest doskonałym środkiem znieczulającym, zwłaszcza w okulistyce i przy kuracji astmy, użyteczna w leczeniu alkoholizmu i narkomanii, znakomicie sobie radzi z chorobą morską, okazuje się cenna w walce z cukrzycą, sprawia, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znikają głód, senność i zmęczenie, skutecznie zastępuje tytoń, leczy niestrawność, wzdęcia, kolki, bóle żołądka, hipochondrię, podrażnienia rdzeniowe, katar sienny, jest cennym środkiem wzmacniającym dla gruźlików, zwalcza migrenę. W przypadkach ostrej próchnicy wystarczy wprowadzić do ubytku kłaczek waty nasączony czteroprocentowym roztworem i ból natychmiast ustępuje. A przede wszystkim kokaina przywraca wiarę w siebie dotkniętym depresją, pociesza, skłania do aktywności, budzi optymizm.

      Doktor był już przy czwartym kuflu i upijał się najwyraźniej na smutno. Nachylił się ku mnie, jakby chciał się wyspowiadać.

      – Kokaina robi doskonale komuś takiemu jak ja, kto… powtarzam to zawsze mojej ukochanej Marcie… nie uważa się za zbyt pociągającego, w młodości nie był nigdy młody, a teraz, w wieku lat trzydziestu, jeszcze nie dojrzał. Byłem kiedyś bardzo ambitny, pragnąłem przede wszystkim się uczyć, ale dzień po dniu się zniechęcałem, ponieważ matka natura nie zechciała uczynić ze mnie w przypływie łaskawości geniusza, jak to czasami robi z innymi.

      Zamilkł nagle z miną człowieka, który zdaje sobie sprawę, że obnażył własną duszę. Płaczliwy żydek – powiedziałem sobie i postanowiłem wprawić go w zakłopotanie.

      …W przypadkach ostrej próchnicy wystarczy wprowadzić do ubytku kłaczek waty nasączony czteroprocentowym roztworem i ból natychmiast ustępuje…

      – Czy kokaina nie jest też środkiem pobudzającym popęd płciowy? – spytałem.

      Froïde zarumienił się.

      – Ma i tę właściwość, tak mi się przynajmniej zdaje… ale brak mi w tej dziedzinie doświadczenia. Podniety zmysłowe nie działają na mnie jako na mężczyznę, jako lekarza zaś seks zbytnio mnie nie interesuje, chociaż zaczyna się o nim dużo mówić także w La Salpêtrière. Jedna z pacjentek Charcota, niejaka Augustine, wyznała w zaawansowanej fazie swoich objawów histerycznych, że jej choroba zaczęła się od traumy wywołanej gwałtem, którego dokonano na niej w dzieciństwie. Oczywiście nie przeczę, że wśród powodujących histerię traum mogą być także zjawiska związane z seksem, wręcz przeciwnie… Jednak wydaje mi się, że sprowadzanie wszystkiego do seksu jest po prostu przesadą. Niewykluczone zresztą, że to moja drobnomieszczańska pruderia nie zezwala mi zająć się tą tematyką.

      Nie, powiedziałem sobie, to nie twoja pruderia; jak u wszystkich obrzezańców z twojej rasy seks jest u ciebie obsesją, usiłujesz tylko o tym zapomnieć. Jestem pewien, że kiedy położysz wreszcie swoje brudne łapy na tej Marcie, spłodzisz z nią całą gromadę małych żydków i tak ją wymęczysz, że zapadnie na suchoty…

      Tymczasem Froïde ciągnął dalej:

      – Mój problem polega raczej na tym, że wyczerpałem zapas kokainy i wkraczam w stan melancholii; lekarze starożytni powiedzieliby, że zalewa mnie czarna żółć. Dawniej kupowałem preparaty Mercka i Gehego, ale musieli oni wstrzymać produkcję, bo docierał do nich już tylko złej jakości surowiec. Świeże liście można obrabiać wyłącznie w Ameryce; najlepsze są produkty firmy Parke i Davis z Detroit – łatwiej rozpuszczalne, aromatyczne i o czystej białej barwie. Miałem pewien zapas, a tu, w Paryżu, nie wiem, do kogo się zwrócić.

      Dla kogoś wtajemniczonego we wszystkie sekrety placu Maubert i okolic zabrzmiało to jak zaproszenie na ucztę. Znałem osobników, którym wystarczy wspomnieć już nawet nie o kokainie, ale o diamencie, wypchanym lwie lub butli witriolu, a następnego dnia ci je przyniosą, i nie pytaj, skąd to mają. Dla mnie kokaina to trucizna – mówiłem sobie – i chętnie się przyczynię do zatrucia Żyda. Zapewniłem więc Froïde’a, że za kilka dni dostarczę mu spory zapas jego alkaloidu. Doktor oczywiście był przekonany, że dokonam tego w niebudzący żadnych wątpliwości sposób.

      – Wie pan – powiedziałem mu – my, antykwariusze, znamy najrozmaitszych ludzi.

      Wszystko to nie ma nic wspólnego z moim problemem; piszę dla wyjaśnienia, że w końcu zbliżyliśmy się do siebie i poruszaliśmy różne wątki. Froïde był dowcipny i pełen pomysłów. Mogłem się mylić, może w ogóle nie był Żydem. Rozmawiało mi się z nim lepiej niż z Bourru i Burotem, których eksperymenty w pewnej chwili stały się tematem naszej rozmowy. W związku z tym wspomniałem o pacjentce Du Mauriera.

      – Sądzi pan – spytałem – że taką chorą można uzdrowić magnesami Bourru i Burota?

      – Drogi przyjacielu – odrzekł Froïde – w wielu badanych przez nas przypadkach zbytnią wagę przywiązuje się do aspektów fizycznych, a zapomina się, że choroba ma najprawdopodobniej przyczyny psychiczne. Jeśli zaś przyczyny są psychiczne, to psyche trzeba leczyć, nie ciało. W przypadku nerwicy traumatycznej prawdziwą przyczyną choroby nie jest obrażenie, zazwyczaj samo w sobie niewielkie, lecz pierwotna trauma psychiczna. Czyż nie zdarza się zemdleć wskutek silnego wzruszenia? Dla zajmujących się chorobami nerwów problemem nie jest to, w jaki sposób traci się przytomność, lecz rodzaj wzruszenia, które do jej utraty doprowadziło.

      – Ale jak można określić rodzaj wzruszenia?

      – Widzi pan, drogi przyjacielu, przy objawach wyraźnie histerycznych, jak w przypadku pacjentki Du Mauriera, hipnoza może wywołać sztucznie te same objawy i dotarcie do traumy pierwotnej rzeczywiście staje się możliwe. Jednak u innych pacjentów zdarzały się przeżycia tak trudne do zniesienia, że zapragnęli oni całkowicie wykreślić je z pamięci, składając je jakby w niedostępnym zakątku swojej duszy, ukrytym tak głęboko, że nie sięga do niego nawet hipnoza. Dlaczego zresztą w stanie hipnozy możliwości naszego umysłu miałyby być większe niż podczas czuwania?

      – Więc nigdy się nie dowiemy…

      – Proszę nie oczekiwać ode mnie odpowiedzi jasnej i definitywnej, bo przekazuję panu myśli, które nie przybrały jeszcze ostatecznego kształtu. Niekiedy wydaje mi się, że do tej strefy głębokiej można dotrzeć jedynie podczas snu. Już starożytni wiedzieli, że sny mogą wyjawiać tajemnice. Przypuszczam, że gdyby umożliwić choremu mówienie, mówienie długo, całymi dniami, także o swoich snach, do osoby, która umiałaby go słuchać, pierwotna trauma mogłaby nagle wyjść na jaw, stać się zrozumiała.

Скачать книгу