Cmentarz w Pradze. Umberto Eco

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Cmentarz w Pradze - Umberto Eco страница 9

Cmentarz w Pradze - Umberto  Eco

Скачать книгу

Lucyfera czy coś w tym rodzaju, posługuje się sprośnym słownictwem, opowiada nieprzyzwoite historie, próbuje uwodzić pielęgniarzy i nawet mnie; przykro mi o tej kłopotliwej sprawie wspominać także i dlatego, że Diana jest – jak to się mówi – panną urodziwą. Uważam, że w tym stanie znajduje się ona pod wpływem traum, które przeżyła w wieku dorastania, i że usiłuje uciec przed owymi wspomnieniami, wkraczając okresowo w swój stan wtórny. W stanie wtórnym jawi się jako istota łagodna i niewinna, jest dobrą chrześcijanką, prosi zawsze o książeczkę do nabożeństwa, chce iść na mszę. Zjawiskiem osobliwym jest to, że – podobnie zresztą jak Félida – Diana w stanie wtórnym, a więc Diana cnotliwa, pamięta doskonale, jaka była w stanie normalnym, i głowi się, jak mogła być tak niegodziwa, wkłada włosiennicę, aby się ukarać; stan wtórny nazywa wręcz swoim stanem rozsądku, a stan normalny wspomina jako okres, w którym ulegała przywidzeniom. Natomiast w stanie normalnym Diana nie pamięta w ogóle, co robiła w stanie wtórnym. Nie sposób przewidzieć czasu trwania następujących po sobie stanów; Diana pozostaje w jednym lub w drugim przez wiele dni. Zgodziłbym się tu z doktorem Azamem, który mówił o somnambulizmie doskonałym. I rzeczywiście nie tylko lunatycy robią rzeczy, których nie pamiętają po przebudzeniu. Dzieje się tak również z narkomanami przyjmującymi haszysz, belladonę i opium oraz z ludźmi nadużywającymi alkoholu.

      Nie wiem, dlaczego opowieść o chorobie Diany tak bardzo mnie zaintrygowała, lecz przypominam sobie, że powiedziałem doktorowi Du Maurier:

      – Porozmawiam o tym ze znajomym, który zajmuje się podobnymi godnymi współczucia przypadkami i wie, kto udziela gościny osieroconym panienkom. Przyślę panu księdza Dalla Piccola; to duchowny bardzo wpływowy, ustosunkowany w instytucjach dobroczynnych.

      A zatem, rozmawiając z Du Maurierem, znałem przynajmniej nazwisko Dalla Piccola. Dlaczego jednak tak się przejąłem tą Dianą?

      Piszę bez wytchnienia od wielu godzin, rozbolał mnie kciuk. Nie wstając od biurka, zjadłem kromkę chleba z masłem i pasztetem, wypiłem też kilka kieliszków château-latour dla ożywienia pamięci.

      Chciałbym jakoś to sobie wynagrodzić, może właśnie odwiedzając restaurację Brébant-Vachette, ale dopóki nie zrozumiem, kim jestem, lepiej nie pokazywać się na mieście. Prędzej czy później będę jednak musiał zaryzykować i znowu pójść na plac Maubert, żeby kupić coś do jedzenia.

      Nie myślmy o tym na razie i piszmy dalej.

      W tamtych latach (chyba w osiemdziesiątym piątym albo osiemdziesiątym szóstym roku) poznałem u Magny’ego człowieka, którego pamiętam nadal jako austriackiego (albo niemieckiego) doktora. Teraz przypomniałem sobie również nazwisko. Nazywał się Froïde (chyba tak się to pisze), lekarz około trzydziestki, przychodził do Magny’ego zapewne dlatego, że na lepszą restaurację nie było go stać, a także dlatego, że był na stażu u Charcota. Siadał zwykle przy sąsiednim stoliku; z początku pozdrawialiśmy się tylko uprzejmym skinieniem głowy. Uznałem, że to melancholik, który trochę obco się czuje i życzy sobie nieśmiało, aby ktoś wysłuchał jego zwierzeń i pozwolił mu w ten sposób pozbyć się, przynajmniej częściowo, dręczących go obaw. Dwa lub trzy razy szukał pretekstu, aby zamienić ze mną kilka słów, ale ja nigdy go nie zachęcałem.

      Chociaż nazwisko Froïde nie wydawało mi się podobne do nazwisk takich jak Steiner czy Rosenberg, wiedziałem, że wszyscy mieszkający i bogacący się w Paryżu Żydzi mają niemieckie nazwiska. Zaniepokoił mnie jego zakrzywiony nos, więc zapytałem kiedyś o zdanie Du Mauriera, lecz ten uczynił nieokreślony gest ręką i dodał:

      – Dokładnie nie wiem, ale w każdym razie trzymam się z daleka, bo nie podoba mi się mieszanka Żyda i Niemca.

      – Nie jest więc Austriakiem? – spytałem.

      – Czy to nie wszystko jedno? Ten sam język, ten sam sposób myślenia. Nie zapomniałem jeszcze defilujących na Polach Elizejskich Prusaków.

      – Słyszałem, że do zawodów najchętniej wykonywanych przez Żydów należy zawód lekarza, który odpowiada im tak samo jak zajmowanie się lichwiarstwem. Najlepiej byłoby więc nie potrzebować nigdy pieniędzy i nigdy nie chorować.

      – Istnieją jednak także lekarze chrześcijańscy – powiedział z lodowatym uśmiechem Du Maurier.

      Popełniłem gafę.

      Wśród paryskich intelektualistów są tacy, którzy zanim wyrażą swój wstręt do Żydów, zaznaczają, że Żydami jest kilku ich najlepszych przyjaciół. To obłuda. Ja nie mam żydowskich przyjaciół (strzeż mnie od nich Boże) i przez całe życie zawsze unikałem Żydów. Unikałem ich chyba instynktownie, bo Żyda (podobnie zresztą jak Niemca) czuje się z daleka ze względu na wydzielany przezeń smród (mówił o nim także Wiktor Hugo: fetor iudaicus), który pomaga żydostwu się rozpoznać; służą do tego również inne znaki – zupełnie jak u pederastów. Dziadek pouczał mnie, że przyczyną tego zapachu jest nadmierna konsumpcja czosnku i cebuli, a zapewne także baraniny i gęsiny nasyconych lepkimi cukrami, powodującymi powstanie czarnej żółci. Niewątpliwie wchodzi tu jednak w rachubę rasa, skażona krew, osłabione lędźwie. Wszyscy są komunistami, patrz Marks i Lassalle; tu akurat mieli rację moi jezuici.

      Żydów unikałem zawsze też i dlatego, że zwracam uwagę na nazwiska. Żydzi austriaccy, wzbogaciwszy się, kupowali sobie nazwiska o miłym brzmieniu, związane z kwiatami, drogimi kamieniami i metalami szlachetnymi, jak Silbermann lub Goldstein; biedniejsi kupowali nazwiska takie jak Grünspan (grynszpan). We Francji i we Włoszech maskowali się, przybierając nazwiska związane z miastami lub regionami, jak Ravenna, Modena, Picard, Flamand. Niekiedy inspirował ich kalendarz republikański (Froment, Avoine, Laurier) – i całkiem słusznie, ponieważ to ich ojcowie doprowadzili potajemnie do królobójstwa. Trzeba jednak uważać także na imiona, pod którymi kryją się czasem imiona żydowskie: Maurycy pochodzi od Mojżesza, Izydor od Izaaka, Edward od Arona, Jacek od Jakuba, Alfons od Adama…

      Czy Sigmund to imię żydowskie? Instynktownie nie chciałem spoufalać się z tym lekarzyną, ale pewnego dnia Froïde, sięgając po solniczkę, przewrócił ją. Siedzących obok siebie w restauracji obowiązują pewne zasady grzeczności, więc podałem mu swoją, wspominając, że w niektórych krajach wysypanie soli uchodzi za zły omen. Wtedy on, śmiejąc się, powiedział, że nie jest przesądny. Od tego dnia zaczęliśmy wymieniać ze sobą po kilka słów. Przepraszał za swój francuski, jego zdaniem zbyt chropawy, ale zrozumieć można go było doskonale. Żydzi są nomadami z nałogu, muszą znać wszelkie języki. Powiedziałem uprzejmie:

      – Powinien pan tylko nieco się osłuchać.

      Uśmiechnął się do mnie z wdzięcznością. Z wdzięcznością oślizgłą.

      Froïde był kłamcą także w swoim żydostwie. Słyszałem zawsze, że należącym do jego rasy wolno jeść wyłącznie potrawy specjalne, przygotowywane umyślnie, i dlatego przebywają oni ciągle w swoich gettach. Natomiast Froïde jadł z apetytem wszystko, co mu u Magny’ego proponowano, i nie gardził kuflem piwa do posiłku.

      Pewnego wieczoru wydał mi się skłonny do zwierzeń. Wypił już dwa kufle, a po deserze, paląc nerwowo papierosa, zamówił trzeci. Podczas rozmowy gestykulował i nagle znowu przewrócił solniczkę.

      – Nie jestem niezręczny – usprawiedliwił się – jestem zdenerwowany. Od trzech dni nie otrzymuję listów od narzeczonej. Nie wymagam, żeby pisała do mnie codziennie, jak ja do niej, ale to milczenie mnie niepokoi. Jest słabego zdrowia, bardzo mnie martwi, że nie mogę przy niej być. Potrzebuję

Скачать книгу