Cmentarz w Pradze. Umberto Eco
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Cmentarz w Pradze - Umberto Eco страница 6
– Ksiądz Boullan umarł, widocznie już dawno nie zajmowała się pani hostiami – odrzekłem jej prawie machinalnie. Potem zdecydowałem, że przy zamieszaniu, jakie mam w głowie, powinienem iść za instynktem, zbytnio się nie zastanawiając. – Już dobrze, biorę – powiedziałem i zapłaciłem jej. Zrozumiałem teraz, że trzeba włożyć opłatki do tabernakulum w pracowni i czekać na klienta amatora. Robota taka sama jak inne.
Właściwie wszystko wydawało mi się codzienne, dobrze znane. A jednak czułem wokół siebie jakby zapach czegoś złowieszczego, czego nie umiałem określić.
Wróciłem na górę do pracowni i spostrzegłem, że w głębi znajdują się zasłonięte kotarą drzwi. Odsunąłem ją, wiedząc już, że wejdę do korytarza tak ciemnego, iż będzie mi potrzebna lampa. Korytarz przypominał magazyn akcesoriów teatralnych albo zaplecze sklepu handlarza starzyzną na rynku Temple. Na ścianach wisiały najrozmaitsze ubiory: wieśniaka, karbonariusza, gońca, żebraka, żołnierza. Obok ubiorów – pasujące do nich uczesania. Na tuzinie modeli głowy, ustawionych w szeregu na drewnianej konsoli, umieszczono tyleż peruk. W głębi korytarza stała coiffeuse podobna do toalet w garderobach aktorów, a na niej tłoczyły się słoiczki z blanszem i różem, czarne i ciemnoniebieskie kredki, zajęcze łapki, puszki do pudru, pędzelki, szczoteczki.
Korytarz zakręcał potem pod kątem prostym, dalej były drzwi wiodące do pokoju jaśniejszego niż mój, gdyż wpadało do niego światło z jakiejś ulicy, nie z ciasnego zaułka Maubert. Podszedłszy do jednego z okien, zobaczyłem w istocie, że wychodzi ono na rue Maître-Albert.
Z pokoju na ulicę prowadziły schodki, i to wszystko. Było to więc pomieszczenie jednopokojowe, coś pośredniego między kawalerką a sypialnią, wyposażone w proste, ciemne meble: stół, klęcznik, łóżko. Obok wyjścia – malutka kuchenka, przy schodach – ustęp z umywalką.
Najwidoczniej mieszkanko duchownego, z którym musiałem być w dość bliskich stosunkach, ponieważ nasze lokale łączyły się ze sobą. Wszystko tu jakby coś mi przypominało, miałem jednak wrażenie, że jestem w tym pokoju po raz pierwszy.
Podszedłem do stołu i spostrzegłem plik listów w kopertach zaadresowanych do jednej i tej samej osoby: do Przewielebnego lub Wielebnego Ojca Dalla Piccola. Obok listów zobaczyłem kilka kartek papieru zapisanych delikatnym, subtelnym, kobiecym prawie charakterem pisma, bardzo różnym od mojego. Były to szkice listów bez większego znaczenia – podziękowania za prezent, potwierdzenia proponowanych spotkań. Na samym wierzchu leżał jednak arkusz zredagowany nieco chaotycznie, jak gdyby piszący robił notatki z myślą o utrwaleniu spraw, nad którymi ma się zastanowić. Nie bez trudu odczytałem, co następuje:
Wszystko wydaje się nierealne. Jakbym był kimś innym, kto mnie obserwuje. Zapisać, żeby być pewnym, że to prawda.
Dzisiaj mamy dwudziesty drugi marca.
Gdzie są sutanna i peruka?
Co robiłem wczoraj wieczorem? W głowie mam jakby mgłę.
Nie pamiętałem nawet, dokąd prowadzą drzwi w głębi pokoju.
Odkryłem korytarz (nigdy dotąd niewidziany?) pełen ubiorów, peruk, kremów i szminek, jakich używają aktorzy.
Na kołku wisiała porządna sutanna, na półce znalazłem nie tylko ładną perukę, ale i sztuczne brwi. Podkład ochra, na policzkach odrobina różu: teraz jestem znowu taki, jakim się sobie wydaję – blady, z lekką gorączką. Asceta. To ja. Ja – kto?
Wiem, że jestem księdzem Dalla Piccola. Albo tym, kogo ludzie znają jako księdza Dalla Piccola. Najwidoczniej jednak nim nie jestem, bo żeby nim być, muszę się przebrać.
Dokąd prowadzi ten korytarz? Boję się iść nim do końca.
Przeczytaj te notatki. Jeśli są napisane czarno na białym, to znaczy, że wszystko przydarzyło mi się w rzeczywistości. Trzeba wierzyć dokumentom na piśmie.
Ktoś dał mi wypić magiczny napój? Boullan? Byłby do tego w pełni zdolny. Albo jezuici? A może masoni? Ale co ja mam z nimi wspólnego?
Żydzi! To mogli być oni.
Nie czuję się tutaj bezpiecznie. Ktoś mógł wślizgnąć się w nocy, ukraść moje ubrania, albo – co jeszcze gorsze – szperać w moich papierach. Może ktoś krąży po Paryżu, podając się za księdza Dalla Piccola.
Muszę schronić się w Auteuil. Może Diana wie. Kim jest Diana?
Zapiski księdza Dalla Piccola tutaj się urywały. Ciekawe, że nie zabrał on ze sobą tak bardzo poufnego tekstu, świadczącego o wzburzeniu, które z pewnością go ogarnęło. Na tym kończyło się też wszystko, czego mogłem się o nim dowiedzieć.
Wróciłem do mieszkania przy zaułku Maubert i usiadłem za biurkiem. W jaki sposób życie księdza Dalla Piccola krzyżowało się z moim?
Nie mogłem naturalnie pominąć hipotezy najbardziej oczywistej: ja i ksiądz Dalla Piccola byliśmy tą samą osobą; w takim wypadku wszystko stałoby się jasne, dwa połączone lokale i nawet to, że wróciłem do mieszkania Simoniniego ubrany jak Dalla Piccola, zostawiłem tam sutannę z peruką i zasnąłem. Wszystko jasne, oprócz jednego drobnego szczegółu: jeżeli Simonini był Dalla Piccolą, to dlaczego ja nie wiedziałem nic o Dalla Piccoli i nie czułem się Dalla Piccolą, który nie wie nic o Simoninim, aby zaś poznać myśli i uczucia Dalla Piccoli, musiałem przeczytać jego notatki? Ponadto gdybym był Dalla Piccolą, powinienem znajdować się w Auteuil, w tym domu, o którym on zdawał się wszystko wiedzieć, a ja (Simonini) nie wiedziałem nic. No i kim była Diana?
Chyba że byłbym chwilami Simoninim, który zapomniał Dalla Piccolę, a chwilami Dalla Piccolą, który zapomniał Simoniniego. Kto to mi mówił o przypadkach rozdwojonej osobowości? Czy nie było tak z Dianą? Ale kim jest Diana?
Postanowiłem postępować metodycznie. Wiedziałem, że mam zeszyt, w którym zapisuję swoje zajęcia. Znalazłem tam następujące notatki:
21 marca, msza
22 marca, Taxil
23 marca, Guillot w sprawie testamentu Bonnefoy
24 marca, u Drumonta?
Nie wiem zupełnie, dlaczego dwudziestego pierwszego miałem pójść na mszę. Nie sądzę, żebym był wierzący. Czy w coś wierzę? Nie wydaje mi się. Zatem – zgodnie z logiką – jestem niewierzący; ale mniejsza z tym. Czasami chodzi się na mszę z różnych przyczyn, które z wiarą nie mają nic wspólnego.
Rzeczą o wiele pewniejszą było natomiast to, że dzień, który uważałem za wtorek, okazał się w rzeczywistości środą, dwudziestym trzecim marca, wtedy bowiem przyszedł ten Guillot i poprosił, żebym zredagował mu testament Bonnefoy. A więc dwudziesty trzeci, nie dwudziesty drugi, jak sądziłem. Co zaś się zdarzyło dwudziestego drugiego? Kim albo czym był Taxil?
W czwartek miałem się zobaczyć z tym Drumontem, to całkiem pewne. Ale jak mogłem spotkać się