Cmentarz w Pradze. Umberto Eco
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Cmentarz w Pradze - Umberto Eco страница 7
Albo ja i Dalla Piccola jesteśmy jednak tą samą osobą. Ponieważ znalazłem w swoim pokoju sutannę, po dniu, w którym byłem na mszy (dwudziestego pierwszego), mogłem wrócić od zaułka Maubert ubrany jak Dalla Piccola (jeśli już miałem iść na mszę, poszedłem tam najprawdopodobniej jako ksiądz), zdjąć sutannę i perukę, a potem pójść spać do mieszkania księdza (zapominając, że zostawiłem sutannę u Simoniniego). Następnego dnia, we wtorek, dwudziestego drugiego marca rano, obudziwszy się jako Dalla Piccola, nie tylko niczego nie pamiętałem, ale też nie znalazłem obok łóżka sutanny. Jako niepamiętający niczego Dalla Piccola wziąłem z korytarza zapasową sutannę i miałem dość czasu, aby jeszcze w tym samym dniu uciec do Auteuil. Wiele godzin później zmieniłem zdanie, nabrałem odwagi i późnym wieczorem wróciłem do Paryża. Wszedłem do mieszkania w zaułku Maubert i powiesiłem sutannę na wieszaku w sypialni. W środę obudziłem się, znowu niczego nie pamiętając – ale jako Simonini – w przekonaniu, że jest jeszcze wtorek. A zatem – powiedziałem sobie – Dalla Piccola zapomina dwudziesty drugi marca, traci pamięć na cały dzień, potem odnajduje się dwudziestego trzeciego jako niepamiętający niczego Simonini. Nic niezwykłego po tym, czego się dowiedziałem od… jak się nazywa ten doktor z kliniki w Vincennes?
I znowu drobny problem. Przeczytałem ponownie swoje notatki. Gdyby sprawy potoczyły się tak, jak je teraz opisałem, dwudziestego trzeciego marca Simonini znalazłby w swojej sypialni nie jedną, lecz dwie sutanny: tę, którą zostawił tam w nocy dwudziestego pierwszego, i tę, którą zostawił w nocy dwudziestego drugiego. Sutanna była wszakże tylko jedna.
Ależ nie, głuptas ze mnie. Dalla Piccola wrócił z Auteuil dwudziestego drugiego wieczorem, wszedł od ulicy Maître-Albert, zostawił tam swoją sutannę, przeszedł do mieszkania w zaułku Maubert i położył się spać, a potem obudził się następnego ranka (dwudziestego trzeciego marca) jako Simonini; na wieszaku ujrzał wtedy tylko jedną sutannę. Trzeba wprawdzie wziąć pod uwagę, że gdyby sprawy tak właśnie się potoczyły, to ja, wchodząc dwudziestego trzeciego rano do mieszkania Dalla Piccoli, powinienem był znaleźć tam sutannę, zostawioną przez niego dwudziestego drugiego wieczorem. Mógł on jednak powiesić ją z powrotem w korytarzu, skąd ją zabrał. Wystarczy sprawdzić.
Przeszedłem przez korytarz z zapaloną lampą, nie bez obawy. Gdyby Dalla Piccola nie był mną – mówiłem sobie – mógłby mi się ukazać po przeciwnej stronie, także z lampą w wyciągniętej ręce… Na szczęście to się nie zdarzyło. W głębi korytarza znalazłem wiszącą na ścianie sutannę.
A jednak, a jednak… Jeżeli Dalla Piccola wrócił z Auteuil, zostawił u siebie sutannę, przeszedł przez cały korytarz aż do mojego mieszkania i położył się bez wahania do mojego łóżka, zrobił tak, ponieważ przypomniał sobie wtedy o mnie i wiedział, że może spać u mnie równie dobrze jak u siebie, bo jesteśmy przecież tą samą osobą. A zatem Dalla Piccola poszedł spać, wiedząc, że jest Simoninim, Simonini zaś zbudził się następnego ranka, nie wiedząc, że jest Dalla Piccolą. Znaczyłoby to, że Dalla Piccola traci pamięć, potem ją odzyskuje, we śnie poniekąd rozmyśla i swój brak pamięci przekazuje Simoniniemu.
Brak pamięci… Te słowa, znaczące „niezdolność do przypominania sobie”, uczyniły jakby wyłom we mgle zapomnianego przeze mnie czasu. Ponad dziesięć lat temu u Magny’ego rozmawiałem o ludziach pozbawionych pamięci. Rozmawiałem o nich z Bourru i Burotem, z Du Maurierem i z austriackim doktorem.
3
U MAGNY’EGO
25 marca 1897, o świcie
U Magny’ego… Kocham dobrą kuchnię, a o ile pamiętam, w tej restauracji na ulicy Contrescarpe-Dauphine nie płaciło się więcej niż dziesięć franków od osoby, jakość zaś odpowiadała cenie. Nie można jednak jadać codziennie u Foyota. W minionych latach wielu bywało u Magny’ego, aby podziwiać z daleka sławnych już pisarzy, jak Gautiera czy Flauberta, a dawniej jeszcze tego polskiego pianistę o suchotniczym nieco wyglądzie, którego utrzymywała chodząca w spodniach degeneratka. Zajrzałem tam pewnego wieczoru i zaraz wyszedłem. Artyści są nieznośni nawet na odległość: ciągle się rozglądają, chcą wiedzieć, czy ich rozpoznajemy.
Później ci „wielcy” porzucili Magny’ego i przenieśli się do restauracji Brébant-Vachette na bulwarze de la Poissonnière, gdzie jadło się lepiej i płaciło więcej, ale, jak widać, carmina dant panem [1]. Lokal Magny’ego został więc, że tak powiem, oczyszczony, a ja od początku lat osiemdziesiątych nabrałem zwyczaju czasami go odwiedzać.
Zauważyłem, że jadają tam ludzie nauki, jak na przykład znakomity chemik Berthelot i wielu lekarzy ze szpitala La Salpêtrière, z którego wprawdzie nie było zbyt blisko, ale ci lekarze woleli chyba przejść się po Dzielnicy Łacińskiej, zamiast chodzić do wstrętnych gargottes – garkuchni, gdzie stołowali się krewni chorych. Rozmowy lekarzy są zawsze interesujące, bo dotyczą dolegliwości innych ludzi; u Magny’ego był hałas, klienci musieli się przekrzykiwać, więc wprawne ucho zawsze mogło uchwycić coś ciekawego. Być czujnym nie znaczy starać się dowiedzieć czegoś konkretnego. Wszystko, nawet rzeczy mało ważne, może kiedyś się przydać. Trzeba w szczególności wiedzieć to, czego zdaniem innych się nie wie.
Literaci i artyści siadali zawsze razem, przy wspólnym stole, natomiast uczeni jedli sami, podobnie jak ja. Kiedy jednak stoły ze sobą sąsiadują, a my przy którymś z nich zasiadamy dość często, po pewnym czasie nawiązują się znajomości. Poznałem więc najpierw doktora Du Maurier, indywiduum wyjątkowo odpychające – do tego stopnia, że trudno było pojąć, jak mógł on jako psychiatra (taką miał specjalizację) budzić zaufanie pacjentów swoją nadzwyczaj nieprzyjemną, siną i zawistną twarzą człowieka, który uważa się za skazanego na odgrywanie niezmiennie drugorzędnej roli. Kierował małą kliniką dla nerwowo chorych w Vincennes, lecz wiedział doskonale, że jego zakład nie zdobędzie nigdy sławy i dochodów kliniki bardziej znanego doktora Blanche’a. Napomykał więc sarkastycznie, że w tej ostatniej przebywał trzydzieści lat wcześniej niejaki Nerval (według niego liczący się poeta), którego pchnęły do samobójstwa metody leczenia stosowane przez słynnego doktora Blanche’a.
…W przeszłości uważano ją za zjawisko występujące wyłącznie u kobiet, spowodowane zaburzeniami czynności macicy…
Nawiązałem też dobre stosunki z dwoma innymi gośćmi restauracji, doktorami Bourru i Burotem. Były to osobliwe postaci. Wyglądali jak bliźniacy, stale w jednakowo skrojonych czarnych ubraniach, z takimi samymi czarnymi wąsami i gładko wygolonymi podbródkami, z zawsze lekko przybrudzonymi kołnierzykami. Stan kołnierzyków tłumaczył się tym, że nie mieszkali w Paryżu, lecz przyjeżdżali do niego z daleka. Pracowali bowiem w Szkole Medycznej w Rochefort, a w stolicy spędzali tylko kilka dni w miesiącu, aby obserwować eksperymenty Charcota.
– Jak to, nie ma dziś porów? – zapytał pewnego dnia zirytowany Bourru.