Dziennik 1953-1969. Witold Gombrowicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dziennik 1953-1969 - Witold Gombrowicz страница 28
Gdy słyszę z ust tych ludzi, że naród żydowski jest jak inne, odczuwam to mniej więcej jak gdybym słyszał Michała Anioła twierdzącego, że niczym od nikogo się nie różni, Szopena, domagającego się „normalnego” życia, Beethovena, zapewniającego że i on ma prawo do równości. Niestety! Ci, którym dano prawo do wyższości, nie mają prawa do równości.
Nie ma narodu bardziej oczywiście genialnego – i mówię to nie tylko dlatego, że oni zawarli w sobie najważniejsze inspiracje świata, że co chwila wybuchają jakimś wiekopomnym nazwiskiem, że wycisnęli pieczęć swoją na dziejach. Geniusz żydowski jest oczywisty w samej swojej strukturze, to jest w tym, że podobnie jak genialność indywidualna, jest najściślej połączony z chorobą, upadkiem, poniżeniem. Genialny, dlatego że chory. Wyższy, gdyż poniżony. Twórczy, bo anormalny. Ten naród, jak Michał Anioł, Szopen i Beethoven jest dekadencją, która przetwarza się w twórczość i postęp. Ten naród nie ma łatwego dostępu do życia, jest w niezgodzie z życiem – dlatego staje się kulturą.
Nienawiść, pogarda, lęk, niechęć, jakie wzbudza w innych narodach ten naród, są z tego samego gatunku co uczucia, które wywoływał w wieśniakach niemieckich chory, głuchy, brudny, histeryczny, gestykulujący Beethoven podczas swoich przechadzek. Droga krzyżowa Żydostwa jest z natury swojej ta sama, co droga Szopena. Historia tego narodu jest tajną prowokacją, podobnie jak biografie wszystkich wielkich ludzi – prowokacją losu, ściąganiem na siebie wszystkich klęsk, jakie mogą przyczynić się do spełnienia misji… narodu wybranego. Jakie moce życia wywołały ten fakt straszliwy, nie wiadomo – ci, którzy są nim, którzy go stanowią, niech ani na chwilę się nie łudzą, że z tych przepaści zdołają wydostać się na gładką równinę.
I ciekawe, że życie choćby najpospolitszego, najzdrowszego Żyda, jest jednak zawsze, w pewnej mierze, życiem człowieka wybitnego: choć zdrowy, zwykły, niczym nie różniący się od innych, jest jednak odmienny i traktowany inaczej, musi być odosobniony, jest – choćby nie chciał – na marginesie. Więc można powiedzieć, że nawet przeciętny Żyd skazany jest na wielkość, dlatego jedynie, że jest Żydem. Nie tylko na wielkość. Jest skazany na samobójczą i rozpaczliwą walkę z własną formą, gdyż nie lubi siebie (jak Michał Anioł).
Więc tej grozy nie załatwicie, wyobrażając sobie że jesteście „zwykli” i karmiąc się idylliczną zupką humanitaryzmu. Oby jednak walka z wami stała się mniej podła. Co do mnie – blask od was bijący nieraz mnie oświecił i wiele mam wam do zawdzięczenia.
Czwartek
Wstałem, jak zwykle, około 10-ej i zjadłem śniadanie: herbata z biszkoptami, potem quaker. Listy: jeden od Litki z New Yorku, drugi od Jeleńskiego, Paryż.
Na 12-tą poszedłem do biura (piechotą, niedaleko). Rozmawiałem przez telefon z Marril Alberes w sprawie tłumaczenia i z Russo, omawiając projektowany wyjazd do Goya. Telefonował Rios, że powrócili już z Miramaru, oraz Dąbrowski (w związku z mieszkaniem).
O 3-ej kawa i chlebek z szynką.
O 7-ej wyszedłem z biura i udałem się na avenida Costanera żeby odetchnąć świeższym powietrzem (bo upał, 32 stopnie). Myślałem o tym, co wczoraj opowiadał mi Aldo. Po czym poszedłem do Cecylii Benedit i poszliśmy razem na kolację. Ja zjadłem: zupa, befsztyk z kartofelkami i sałatką, kompot. Dawno jej nie widziałem, więc opowiadała o swoich przygodach w Mercedes. Przysiadła się do nas jakaś śpiewaczka. Była też mowa o Adolfo i jego astrologii. Stamtąd, już około 12-tej, poszedłem do Rexa na kawę. Przysiadł się do mnie Eisler, z którym moje rozmowy są mniej więcej takie: – No, co tam słychać, panie Gombrowicz? – Niech pan się opamięta na jedną chwilę, Eisler, bardzo bym pana o to prosił.
Powracając do domu, zaszedłem do Tortoni żeby zabrać paczkę i rozmówić się z Poczo. W domu czytałem Dziennik Kafki. Zasnąłem około 3-ej.
Powyższe ogłaszam, abyście wiedzieli jaki jestem w mojej codzienności.
[9]
Sobota
Wybitnie mądre | Niezwykle głupie |
Głęboko moralne | Rażąco niemoralne |
Absolutnie realne | Szaleńczo nierealne |
Bardzo szczere | Bardzo nieszczere |
Taka jest dwutorowość moich doznań podczas czytania Mascola (Dionys Mascolo: Le Communisme, relation et communication ou la dialectique des valeurs et des besoins). Książka przenikliwa i groźna w swojej wojowniczej monotonii. Cel specjalny tej pracy, to wydobycie na plan pierwszy w marksizmie teorii potrzeby, jako bazy materializmu dialektycznego. Lecz przy tej okazji Mascolo krzyżuje ostrze z intelektualizmem współczesnym, z całym obszarem myśli niekomunistycznej, a ciosy jego są celne gdyż swojego wroga ma w sobie – on, typowy intelektualista Paryża, Madrytu lub Rzymu, bywalec tychże kawiarni, wielbiciel tychże poematów, słuchacz tej samej muzyki, smakosz tych samych smaków i hodowca nie innych myśli…
Lecz dlatego – to książka napisana z czujnością, ani na chwilę nie słabnącą, która przewiduje wszystkie zarzuty. Jak zabezpiecza on swoje pozycje! Primo: ta książka nie przemawia do ciebie głosem komunisty, lecz właśnie głosem niezależnego intelektualisty, który zrozumiał komunizm; ale zarazem (wobec tego, że taka niezależność niezbyt godzi się z Diamatem) nie jest to dzieło klasycznego intelektualisty, a tylko człowieka, który „jest dość intelektualistą, aby nie być komunistą i dość komunistą, aby nie być intelektualistą”. Tu zatem Mascolo organizuje sobie własne stanowisko między komunizmem a intelektualizmem klasycznym. Secundo: tu obowiązuje najwyższy poziom myślenia, tu się myśli na serio i naprawdę – więc nie tylko krytykuje się Rosję Sowiecką, ale nawet nie ukrywa się faktu, że komunizm jest najcięższym i najkrwawszym z zadań. Ale mówi się: to jest nieuniknione; nikt tego nie zahamuje; to jest moralnie i materialnie konieczne; to imperatyw historii i sumienia. Tertio: największą i nigdy nie słabnącą energię wkłada się w wykazanie, że komunizm jest alfą i omegą dzisiejszości, rewizją wszystkich wartości w skali dotąd nie spotykanej – zasadniczym przewrotem wszystkiego – jedyną możliwą rewolucją i rewolucją, obejmującą wszystkie możliwe rewolucje – że jesteśmy w tym tak zupełnie, iż niemożliwe staje się wszelkie „poza” – i ten to punkt widzenia nadaje tekstowi siłę czegoś nadrzędnego, ogrom wieloryba, który dźwiga na sobie świat. I Mascolo niczego bardziej się nie wystrzega, jak rozpowszechnionego wśród inteligencji komunizującej błędu, który, przyznając komunizmowi charakter idei, wprowadza go jako ideę, jedną więcej. Nie, komunizm nie jest ideą, nie jest żadną prawdą, jest tylko czymś co człowiekowi umożliwia prawdę i ideę. Komunizm, to wyzwolenie człowieka z materialnych uzależnień, które dotąd nie pozwalały mu myśleć i czuć prawidłowo, zgodnie z jego prawdziwą naturą. Quarto: miażdżąca teza o współrzędności ducha i materii, ta myśl fascynująca i objawicielska, ukazuje się tutaj jak Bóg ukazał się Mojżeszowi – i dyktuje prawo.
To wszystko nie jest rewelacją – ale działanie tych objawień, które już wielekroć mi się przejadły, staje się znów dotkliwe, ponieważ zostały one przepuszczone przez pryzmat umysłu takiego mniej więcej, jak mój, kultury, jak moja – i tu mówi do mnie ktoś mi bliski, na tych samych, co ja, wychowany mistrzach – kto jednak, idąc po wspólnej ze mną drodze,