Bajka to życie albo z jakiej jesteś bajki. Wojciech Eichelberger
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Bajka to życie albo z jakiej jesteś bajki - Wojciech Eichelberger страница 6
Dziś mama niczego jej nie może zabronić. Milii wolno robić, co chce, ale dotąd nie otworzyła księgi, choć myśli o tym coraz częściej. W ostatnich dniach – cały czas. Świerzbią ją ręce i palą uszy. Zajrzeć do księgi chociaż raz. Przecież nikt się nie dowie. Tylko rzucić okiem, a potem natychmiast ją zamknąć. Przeczytać trzy pierwsze słowa. Dwa słowa, chociaż jeden wyraz. Obejrzeć obrazki. Przynajmniej dotknąć papieru wewnątrz księgi. Sprawdzić, jak pachnie.
„Jeśli zajrzę z zamkniętymi oczami, to nie będzie się liczyć” – kombinuje Milia. „Czy w ogóle można zajrzeć z zamkniętymi oczami?”.
Zamyka oczy i otwiera księgę.
Potem odmyka jedno oko jak dziecko, które oszukuje w grze w chowanego. Tylko troszeczkę i na chwileczkę.
Ma dziś urodziny, należy jej się przecież prezent. Zresztą piętnaście lat to prawie tyle samo co osiemnaście. Gdyby widziała ją teraz mama, na pewno pozwoliłaby jej trochę poczytać. Milia jest już przecież prawie dorosła.
Dziewczyna zaczyna przeglądać księgę. Powoli i niedostrzegalnie przedpołudnie przechodzi w południe, południe staje się zmierzchem, zmierzch przemienia się w noc, noc zaczyna się rozjaśniać, a Milia czyta. Czyta i wierzy, że będzie umiała posługiwać się tą wspaniałą Księgą Dobrych Czarów, która jest tak ciekawa, że nie można się od niej oderwać.
„A może rzucić na próbę jakiś czar? Malutki. Na przykład przemienić gruszkę w jabłko”.
Milia bierze różdżkę mamy, idzie do ogrodu i tam nieśmiało wymawia zaklęcie. Na gruszy pojawia się pękate, czerwoniutkie jabłuszko. A jakie apetyczne!
Nagle dziewczyna słyszy kroki zbliżające się do furtki. Biegnie na strych, żeby ukryć księgę. Gdy powraca, w ogrodzie stoi nieznajomy.
– No, no, no! Widzę, że już potrafisz czarować! – Patrzy z podziwem to na nią, to na jabłko. – Przyszedłem w samą porę.
– Kim jesteś?
Milia jest nieufna, zerka na niego spode łba.
– Nieważne, jak mam na imię. Jestem dobrym czarownikiem. Pomagam początkującym wróżkom, szczególnie tym najzdolniejszym. Sprawdźmy, czy potrafisz zrobić fioletowe słoneczniki.
– Fioletowe słoneczniki?
Milii nie udaje się zachować powagi. Uśmiecha się i robi dziwne esy-floresy różdżką. Podoba jej się ten pomysł.
– No pewnie, że umiem.
Sło-necz-ni-ki-fio-le-to-we.
Raz-dwa-trzy-i-go-to-we.
– A słoneczniki z ziarnami owsa?
– Potrafię! To łatwe.
– Deszcz bez chmury?
– A oto i deszcz bez chmury! Proszę bardzo!
– Dobrze! Uwaga, teraz będzie najtrudniejsze! Ciekawe, czy potrafisz przemienić się w jabłonkę?
– Umiem wszystko! Jestem najlepszą wróżką na świecie! Czary to łatwizna! – wykrzykuje upojona Milia.
Czuje się królową ogrodu. Od dziś motyle i kwiaty będą o wiele bardziej kolorowe.
Niech to, czego dotknę dłonią,
Zaraz stanie się ja-bło-nią.
Nagle dziewczyna czuje, że nie może się ruszyć. Świat wokół ciemnieje. Czuje się tak, jakby wrosła w ziemię, ale nic a nic się nie boi – przecież za chwilę ten dobry ktoś zdejmie z niej czar. Milia spogląda w dół i na boki i widzi jakby przez ciemną zasłonę, że jej nogi przemieniają się w pień drzewa, a ręce stają się gałęziami. Czuje, jak drewnieją jej brzuch i piersi, jak sztywnieje szyja.
– Odczaruj mnie – mówi nieswoim głosem, ale w źrenicach czarownika widzi tylko zimną satysfakcję.
– Udało się. Jeszcze tylko muszę zabrać księgę – mruczy do siebie przybysz, łamiąc różdżkę.
Zachowuje się tak, jakby Milii nie było. Odwraca się na pięcie i idzie w stronę domu, żeby zabrać jej skarb.
„To jest właściwa pora na skorzystanie z mądrości księgi” – myśli Milia, ale w głowie ma wielki zamęt. „Czy zanim zdrewnieję do końca, zdołam wypowiedzieć choć trzy dobre zaklęcia? Uratować księgę i chociaż cząstkę siebie?”.
Próbuje przypomnieć sobie wszystko, czego do tej pory zdołała się nauczyć. Niestety, nie zdążyła poznać czaru na odczynianie złego, zapisanego na ostatniej karcie.
– Chcę mieć córeczkę o imieniu Ahe. – Każde słowo przychodzi jej z wysiłkiem. – Pragnę, by poznała księgę, gdy stanie się dorosła. Nie pozwolę, żeby popełniła mój błąd. Otworzy ją dopiero w dniu wielkiego niebezpieczeństwa. Dopóki będzie żyła w ludzkiej postaci, księga ma należeć tylko do niej.
„Pragnę dawać słodkie jabłka” – próbuje jeszcze powiedzieć Milia, ale nie może wydusić z siebie ani słowa więcej. Jest już za późno.
W okamgnieniu w ogrodzie stoi rachityczna, powykręcana jabłonka z małymi, nakrapianymi owocami. Bardzo kwaśnymi.
Czarownik znajduje na strychu księgę i wyrywa z niej ostatnią kartę. Jest tam zaklęcie na odczynianie złego. Wtedy księga nagle się zatrzaskuje, a gdy czarownik próbuje ją otworzyć, parzy w ręce. Jest już bezużyteczna. Wściekły, zamyka dom na cztery spusty. Rzuca czar na drzwi, okno i komin, tak aby nikt nie mógł się dostać do środka. Potem mija obojętnie Milię zaklętą w jabłonkę i znika z ogrodu.
Jedno jabłko spada z drzewa i pęka z trzaskiem na równe połówki. W jednej, jak w kołysce, leży nagie, pachnące cierpko niemowlę. Płacze wniebogłosy, prosto w poranne, puste niebo, na którym nie ma słońca ani księżyca.
Zrodzona z jabłonki dziewczynka nie umarła. Jak to się stało, że bezbronna i zupełnie sama wyrosła na prawie dorosłą pannę? Żywiła się cierpkimi jabłkami, które mama rzucała jej na ziemię, tuliła się do szorstkiej kory, spała pod opadłymi z jabłonki liśćmi. I przeżyła aż do tego dnia. Nie wiedziała, że są na świecie inne jabłka – czerwone, żółte albo trójkolorowe. Pyszne, dorodne i słodkie. Duże, okrągłe i soczyste. Nie była świadoma, że inne córeczki tulą się do ciepłych ramion swoich mam. Nie miała pojęcia, że ludzie śpią pod kołdrami i pierzynami w domach z ciepłymi kominkami i kolorowymi dachówkami. Cierpliwie znosiła chłód, niestrudzenie całowała chropowatą korę jabłoni, pogodzona z losem jadła najkwaśniejsze na świecie jabłka. Nie wiedziała nic o swojej mamie, domu ani o Księdze Dobrych Czarów. I tylko czasami, z niewiadomego powodu, odzywały się w niej wielki głód, ogromny smutek i poczucie krzywdy. Myślała wtedy o tym, dlaczego jabłka zawsze muszą być kwaśne, ziemia zawsze twarda, a noce zawsze zimne. W takich dniach Ahe wyraźnie czuła, że siedzi w niej malusieńka, wystraszona dziewczyneczka. Zapłakane maleństwo. Nie wiedziała,