Bajka to życie albo z jakiej jesteś bajki. Wojciech Eichelberger
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Bajka to życie albo z jakiej jesteś bajki - Wojciech Eichelberger страница 9
Wojciech Eichelberger: Tak się często w życiu zdarza, że kiedy jesteśmy jeszcze wewnętrznie niedojrzali i uzyskujemy dostęp do jakiejś tajemnicy, prawdy, nowej krainy czy też trafiamy do elitarnego towarzystwa, to przewraca nam się w głowie. Nie jesteśmy w stanie mądrze się posługiwać tą świeżo uzyskaną mocą. Milię spotyka właśnie coś takiego. Nie dotrzymuje obietnicy i dorywa się do księgi zbyt wcześnie. Zły bezwzględnie wykorzystuje takie zabawy. Podstępnie podpuszcza: „Pobaw się jeszcze tym, zrób tamto. Może czarne słońce? A czy potrafisz sprawić, żeby rzeki płynęły pod górę?”.
AS: „Czy umiałabyś zamienić się w jabłonkę?”. To prawie kuszenie Chrystusa w wersji baśniowej.
WE: Jeśli dostaniemy jakąś moc i nie będziemy umieli z niej skorzystać, czekają nas kłopoty. Bo zamiast mądrze używać tej siły w imię dobra, korzystamy z niej po to, żeby sobie poprawić samopoczucie, poczuć się kimś ważniejszym, mądrzejszym. Kimś, kto ma wpływ i władzę. Tego nie wolno robić, bo wtedy Zły uzyskuje do nas dostęp.
AS: Myślę, że ludzie w bardzo wielu sytuacjach mogą mieć takie świeżo nabyte poczucie mocy. W ciągu minuty przyszło mi do głowy przynajmniej pięć przykładów. O, choćby taki – ktoś otrzymał nagrodę i uznał, że jest w związku z tym najlepszym fachowcem.
WE: Tak się też czasem dzieje z terapeutami. Mają poczucie, że mogą wpływać na ludzi, wydobywać ich z, wydawałoby się, beznadziejnych problemów, i zaczynają sycić tym swoje ego. Wtedy chętnie wkracza w to Zły.
AS: Jeśli ktoś ma mizerne poczucie własnej wartości i rozpaczliwie, jak najszybciej próbuje je podbudować, to często stosuje wobec siebie takie tanie chwyty.
WE: Zrobi wszystko, żeby mieć satysfakcję w tym, w czym czuje się najsłabszy.
AS: Trudno się temu oprzeć. Jeśli mam świeżo nabytą siłę, aż mnie język świerzbi, żeby się pochwalić, błysnąć. Muszę uważać, żeby mi się nie przewróciło w głowie od tego, że piszę książkę ze słynnym Eichelbergerem.
WE: Czyżbyś chciała mnie zaczarować w „słynnego Eichelbergera”? To są rzeczy ryzykowne, kończą się często tak, że nagle, gdy się tego nie spodziewamy, zostajemy w coś zaczarowani. Można powiedzieć, że Milię spotyka zasłużona kara. Ma dostęp do tajemnic życia, spraw najważniejszych i zaczyna w tym nieodpowiedzialnie gmerać. To z kolei może być problem dla naukowców, na przykład genetyków, którzy uzyskali możliwość manipulowania zasadą życia, ingerowania w dobór naturalny czy nawet w ewolucję – w mechanizmy, których człowiek nie jest w stanie ogarnąć swoim umysłem. Stają się uczniami czarnoksiężnika, bawią się czymś, czego do końca nie rozumieją, i często powodują katastrofę. Ta bajka trochę do tego nawiązuje. Milia też daje się podpuścić – zamienia samą siebie w kiepską jabłonkę. Daje się złapać i nie zna zaklęcia odczyniającego zły urok. Wtedy Zły już ją ma. Bardzo często się w coś zaczarowujemy, to znaczy tworzymy jakąś iluzję na własny temat i zaczynamy się w pełni z nią identyfikować. I kiedy już to się stanie, przemieniamy się w to coś.
AS: Na przykład siedemdziesięcioletnia aktorka zamieniona pięćdziesiąt lat temu w seksbombę. Albo chory na serce sportowiec. Fanatyczny naukowiec, który stracił wrażliwość na ludzkie uczucia.
WE: Jabłonka jest tu symbolem psychicznego znieruchomienia, zastygnięcia w niereformowalnej pozie. Nam wszystkim takie „zdrewnienie” przydarza się bardzo często. Zresztą przemiana w jabłonkę to jeszcze nie jest najgorsza rzecz, jaka mogła się Milii przytrafić. Wprawdzie Milia drewnieje, ale rodzi jakieś owoce. Na ogół w bajkach zastygamy w skałę. W coś, co nie żyje ani nie ma szansy się zmienić. Bycie jabłonką jest tu karą za nieposłuszeństwo.
AS: Nie lubię słowa „kara” – wolę „następstwo, skutek, konsekwencję”.
WE: Ja też. W ostatniej chwili Milia orientuje się, jak daleko zabrnęła. Jest w pułapce i wie, że być może już nigdy się z niej nie wydostanie, bo nie zna zaklęcia. Tak często nie znamy zaklęcia…
AS: Bo odczarowanie się wymaga większego trudu niż zaczarowanie. Łatwiej wejść w rolę, niż z niej wyjść.
WE: Trudno jest wyjść z wielu ról, na przykład z roli rodzica. Kiedy nasze dzieci dorastają, zaczynają realizować swój los, my ciągle chcemy być ich rodzicami, wpływać na ich decyzje, uczestniczyć w ich życiu. Wielu rodzicom z ogromnym trudem przychodzi zrezygnowanie z tej przemijającej tożsamości.
AS: Mądrzy ludzie mówią, że nie jesteśmy naszymi rolami społecznymi.
WE: Rola społeczna nie stanowi naszej prawdziwej tożsamości. Ci ludzie mówią więcej – wszystko, co myślisz na swój temat, jest błędem. Gdy coś pomyślisz o sobie, to możesz być pewien, że nie masz racji. To wielkie pytanie: „Co jest nieprzemijającą esencją nas wszystkich?”. Właściwie odpowiedź jest jedna, tylko każdy musi ją samodzielnie znaleźć. Wszyscy mistycy mówią o tym samym, a właściwie milczą. Bo tego się nie da powiedzieć. Tu kończą się słowa.
AS: Milia chce, żeby jej życie nie było całkiem stracone. Pragnie zostawić po sobie coś dobrego. Jabłonka w ostatniej chwili wydaje na świat córeczkę i mamy kolejne pokolenie. Rodzi się nowa istota, bardzo biedna i nieszczęśliwa. Zupełnie jak małpki z eksperymentu psychologów, wychowywane przez druciane matki i karmione z plastikowej butelki.
WE: Sprawa komplikuje się dalej. Ahe ma zdrewniałą matkę, która karmi ją kwaśnymi jabłkami.
AS: Jabłonka zapewnia córeczce minimum potrzebne do życia. Często tak jest, że jeśli nie załatwimy sprawy, to ona komplikuje się bez końca.
WE: Małpka, wychowywana przez drucianą matkę, wyczuwa w sobie ukryty aspekt samej siebie. W taki sposób w Ahe rodzi się Eha…
AS: …która podejrzewa, przeczuwa tą właśnie swoją esencją, że druciana matka to nie wszystko. Eha czuje, że coś tu nie gra, że jest na świecie coś innego, lepszego, tylko nie bardzo wie co.
WE: Można powiedzieć, że Ahe przeżywa wewnętrzny konflikt z Ehą. Eha psuje jej szyki, nie pozwala żyć zgodnie z planem, bez refleksji nad swoim losem. Ta Mała ciągle protestuje, nie chce jabłek, nie smakują jej. Krzyczy: „Uważaj! Tego nie rób! W co ty się pakujesz?!”. To częsta sytuacja. Ahe doświadcza wewnętrznego głosu troski o siebie, rozsądku, instynktu samozachowawczego. Trochę zresztą zalęknionego, nadmiernego.
AS: Skojarzyło mi się, że Eha trochę zastępuje Ahe mamę. To jej ciągłe „Uważaj, nie rusz” to taki wewnętrzny rodzic. Z jednej strony dziewczyneczka, która wszystkiego się boi, czyli wewnętrzne dziecko, z drugiej opiekunka.
WE: Ahe chyba odziedziczyła bezradną Ehę po swojej mamie, która zdrewniała w bardzo młodym wieku, gdy była jeszcze prawie dzieckiem. Dostała od niej w spadku lęk, wcale nie do końca nieuzasadniony. Może nadmierny, ale przydatny. Po babci troskliwa Eha miała pewnie mądrość i zapobiegliwość.
AS: Ahe już w chwili narodzin komórkami swego ciała doświadczyła panicznego lęku i to się pewnie w niej odłożyło. Można chyba odziedziczyć lęk?
WE: Można, zalęknieni rodzice zawsze przekażą