Bajka to życie albo z jakiej jesteś bajki. Wojciech Eichelberger

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bajka to życie albo z jakiej jesteś bajki - Wojciech Eichelberger страница 12

Автор:
Серия:
Издательство:
Bajka to życie albo z jakiej jesteś bajki - Wojciech Eichelberger

Скачать книгу

wszystko od nowa

      Życie i Śmierć stały w środku nieprzeniknionej nocy. Milczały. Był początek grudnia, niedługo miał nadejść świt. Niebo przygotowywało się do kolejnej zmiany scenografii. Lada moment zacznie się ta historia… Jeszcze tylko przyjrzyjmy się dwóm gwiazdom, zagubionym w ciemnościach firmamentu wśród miliardów świetlistych punkcików. Jeszcze przypomnijmy sobie, że mieszkamy na jednej z wielu, wielu planet… małej jak lśniący skrawek brokatu. A my? Nas jakby prawie w ogóle nie było. A nasz dzisiejszy kłopot? Ach, jaki jest wielki…

      Życie i Śmierć stały w środku nieprzeniknionej nocy. Milczały. Był początek grudnia, niedługo miał nadejść świt. Niebo przygotowywało się do kolejnej zmiany scenografii. Lada moment zacznie się ta historia…

      – Nie wezmę jej do siebie – powiedziało w końcu Życie.

      – Nie wezmę jej do siebie – powtórzyła Śmierć.

      Elma leżała nieruchomo, blada i niemal przezroczysta – na wpół umarła, na wpół żywa. Jej słabe serce biło bardzo wolno i cicho, oddech stawał się krótki. Były momenty, że świat dla Elmy przestawał na chwilę istnieć. Zimne, szare dłonie o palcach sztywnych jak gałązki nie poruszały się. Malachitowe, puste oczy nieruchomo wpatrywały się w nicość. Odbierała świat jakby przez zawiesistą, budyniową mgłę i nie bardzo ją obchodziło, co będzie dalej.

      – Co się z nią teraz stanie? – spytało Życie, badając puls na jej nadgarstku.

      Była chłodna, gęsta od czerni noc. Gwiazdy znikły za chmurami. Sztywna i przemarznięta Elma leżała w czymś, co jeszcze wczoraj było jej domem. Teraz to ruina. Wszędzie gruzy. Bałagan naokoło, chaos w środku. Kim była kobieta, która tu mieszkała? Dlaczego doprowadziła dom do takiego stanu? Dlaczego pozwoliła, aby na nią runął? Dlaczego zawczasu nie podparła go belkami albo nie opuściła? W tej chwili Elma nie mogła odpowiedzieć na żadne z tych pytań. Leżała ogłuszona krokwią, która uderzyła ją w skroń. Cały dom runął, zwalił się na nią.

      – Jest jednak bardziej twoja niż moja – stwierdziła Śmierć i dmuchnęła kobiecie w oczy.

      Elma zamrugała. Szary pył tynku, osiadły na rzęsach, zakłuł ją boleśnie w oczy.

      – Niech robi, co chce, może nawet umrzeć – rzekło ze znużeniem Życie. – Dłużej nie będę z nią walczyć.

      Z oczu Elmy płynęły łzy. Wszystko stracone. Zaprzepaszczone. Nieodwracalnie zniszczone. Los okazał się dla niej taki okrutny.

      – Wiem, że nie czujesz się najlepiej – odezwał się Los, który niespodziewanie przybył nie wiadomo skąd i pochylił się nad Elmą. – Ludzie lubią mnie mieszać do swoich ciemnych sprawek. Wybacz, ale jeśli chodzi o ciebie, czuję się niewinny. Sama byłaś okrutna dla siebie. Nie zrzucaj na mnie odpowiedzialności.

      Elma właśnie ujrzała najbardziej niezwykły widok w swoim życiu – oto pochylali się nad nią pospołu Życie, Śmierć i Los. Zdumiona, przestała płakać.

      – To naprawdę nie przez ciebie? – spytała słabo.

      Śmierć, Los i Życie spojrzeli po sobie. Nie wiedzieli, do kogo Elma się zwraca.

      – Mówiłam do Losu – wyjaśniła. – A więc to nie ty uczyniłeś mi to wszystko? Nie ty zburzyłeś moje życie? W takim razie do kogo mam mieć żal?

      A Los jej odpowiedział:

      – Ja zawsze przychodzę znienacka. Nie da się mnie zmienić, można mi najwyżej stawić czoło. A przecież było w twojej mocy zadbać o dom. Nie nasłałem na ciebie tajfunu ani nie sprowadziłem powodzi. Sama sobie jesteś winna.

      – A więc to ja zniszczyłam wszystko? – z niedowierzaniem ni to spytała, ni stwierdziła Elma, po czym powoli i wyraźnie odpowiedziała sobie: – Tak. – Słowo to zabrzmiało w jej uszach jak klaśnięcie. – Własnymi rękami zburzyłam swoje życie.

      Poczuła wielki ból. Zawiodła samą siebie. Los nie chciał wziąć odpowiedzialności za to, co się stało.

      – A przecież mogłam…

      – Mogłaś – odpowiedzieli chórem Życie, Śmierć i Los. – A gdyby nawet było inaczej, teraz to i tak nie ma żadnego znaczenia. Już się stało. Patrzenie za siebie nic nie pomoże. Nawet my nie umiemy zmienić przeszłości. Zostały ci jeszcze teraźniejszość i przyszłość.

      Elma zamknęła oczy.

      – Przyszłości nie ma.

      – W takim razie masz jeszcze teraźniejszość.

      – Teraźniejszość jest okropna. Nie potrzebuję jej. Nienawidzę jej.

      Życie, Śmierć i Los milczeli.

      Elma z wysiłkiem przypomniała sobie wydarzenia z ostatnich godzin. Właśnie, jak co dzień, zrozpaczona zastanawiała się, co począć, jak odbudować walący się dom i czy warto w ogóle to robić, gdy nagle runął jej na głowę. Próbowała uciec, zerwała się w ostatniej chwili, ale coś uderzyło ją w skroń. Potem dusza Elmy błąkała się między Życiem i Śmiercią, a oni kłócili się, kto ma ją przyjąć. Ile czasu tak przeleżała? Nie wiedziała, ale chyba dość długo, bo zdążył spaść śnieg. Biały, świeży i mięciutki, leżał na gruzowisku, jakby nic się nie stało.

      Kiedy Życie, Śmierć i Los zostawili ją samą, zapłakała całym ciałem i duszą. Płakała bezgłośnie, płakała łkając, płakała krzycząc i nie było końca tego płaczu, jak nie ma końca morzu. Bezkresna rozpacz wyrywała się z dna jej ciała, z każdego zakamarka. Elma czuła się bezradna i samotna. Ale łzy przywróciły ją życiu, bo płakać mogą przecież tylko żywi i czujący.

      Było jej zimno i nie mogła nawet zaparzyć sobie herbaty. „Jeśli czegoś nie zrobię, zamarznę” – myślała. „Muszę wstać”. I płakała dalej.

      A gdy już nie miała łez ani siły, by płakać, powoli, bardzo powoli zaczęła się podnosić. Wstała niepewnie i z wysiłkiem. Zrobiła ciężko krok, potem następny. Bolały ją rany na plecach i głowie. Noga za nogą, słaniając się, zaczęła iść, jeszcze nie wiedziała dokąd. Na razie wystarczało jej, że stawia kroki.

      Odtąd codziennie dreptała, snuła się, najpierw bezładnie – tam gdzie niosły ją nogi, oczy albo przypadek czy też zapach ciepłej strawy – byle jak najdalej od zrujnowanego domu. Potem zaś mozolnie szła przed siebie, żeby nie krążyć, gdzieś w końcu dojść. Wiedziała, że musi. Musi! Od tego wszystko zależało. Szła więc z uporem, choć nie była pewna dokąd i czy to będzie właściwe miejsce. Czy w ogóle jest gdzieś jakieś dobre miejsce dla niej – widma odtrąconego przez Życie i Śmierć?

      Po kilku tygodniach wędrówki dotarła do niewielkiego miasteczka. Tam ktoś dał jej trochę jedzenia, ktoś użyczył noclegu, ktoś podarował ciepłe buty. Elma przyjęła dary. Jakżeby miała nie przyjąć! W tej chwili duma mogłaby ją zabić.

      – Dziękuję – mówiła z ustami pełnymi pachnącego, ciemnego chleba. – Jestem bardzo wdzięczna.

Скачать книгу