Bajka to życie albo z jakiej jesteś bajki. Wojciech Eichelberger
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Bajka to życie albo z jakiej jesteś bajki - Wojciech Eichelberger страница 13
Wreszcie Elma znalazła dla siebie skromny, szary pokoik, w którym mogła mieszkać w zamian za sprzątanie. Nie był to, co prawda, prawdziwy dom, ale miała wreszcie dach nad głową. Stały tu: żelazne łóżko ze skrzypiącymi sprężynami i twardym siennikiem, kulawy stół z porysowanym blatem i krzesło z rozjeżdżającym się oparciem. Obok, na taborecie, leżały obtłuczona miska, szare mydło i spłowiały, lniany ręcznik. Na ścianie wisiało poprzecierane lustro, a dwa duże gwoździe służyły do wieszania ubrań. Nie za wiele, ale dla Elmy – wszystko. Żyła więc w tym szarym pokoju szaro i monotonnie. Budziła się chłodnym, szarym świtem, wkładała szarą suknię z wypchanymi łokciami, szła do pracy szarą, pełną kurzu drogą i tą samą szarą drogą z niej wracała. Czasem spotykała się z szarymi ludźmi. Ich imiona i twarze rozpływały się w jej pamięci, zanim zdążyły tam zagościć. Po południu jadła obiad, który miał smak szarości, a potem przeważnie siedziała sama aż do wieczora. Wtedy kładła się na szarym łóżku, na którym od dawna nikt nie śnił kolorowo, zasypiała i miała szare sny. Wiodła szare życie w szarym świecie.
Krew w jej żyłach także zaczynała szarzeć. Dni Elmy powoli spowijała pajęczyna.
Aż pewnej niedzieli, na targu, ktoś podarował jej jasnozieloną, wąską wstążkę. Wplotła ją we włosy – wyglądało to bardzo ładnie. Pięknie komponowało się z jej zielonymi oczami. „Muszę kupić drugą, złotą. I czerwone korale” – pomyślała, przyglądając się sobie w lusterku.
– Teraz nareszcie wolno mi się wtrącić – szepnął do siebie Los, który był bardzo daleko, ale przecież cały czas wszystko widział, i właśnie doszedł do wniosku, że już może dać jej jeszcze jedną szansę. – Od tego w końcu jestem.
I przybrał postać starca o imieniu Zin.
Pewnego szarego popołudnia Elma usłyszała pukanie do drzwi. Kiedy je otworzyła, ujrzała starego człowieka z małym zawiniątkiem w dłoniach.
– Mam dla ciebie prezent – oświadczył.
To były okulary. Stare, szare i nieładne.
– Okulary? – zdziwiła się Elma. – Przecież mam dobry wzrok, a poza tym nie będzie mi w nich do twarzy.
– Okulary – powtórzył za nią Zin. – Włóż je, a zobaczysz, że…
Głos starca był bardzo przekonujący, dlatego prezent ogromnie ją zaciekawił. Z jakiegoś powodu właśnie w tym momencie przypomniała sobie Nadzieję. Elma nie pamiętała, żeby Nadzieja kiedykolwiek ją odwiedziła. Widocznie inni byli milsi i bardziej gościnni. Bo Elma nigdy nie zrobiła Nadziei miodowej, słodkiej herbaty, nie włączała muzyki, nie zapalała seledynowych świec. Nic więc dziwnego, że Nadzieja nie chciała przyjść do pokoju Elmy. Czułaby się tu dziwnie i nieswojo, trochę jak nieproszony gość, trochę jak przedsiębiorca pogrzebowy. Tu było zbyt szaro – Nadzieja nie lubiła tego koloru. Źle się czuła w bylejakości, przygnębiała ją monotonia. Kochała światło, ruch i barwy, choćby to były tylko blask świetlika, drżenie listka czy czerwień biedronki. Wolała zostawić Elmę samą z Bólem, który przychodził nieproszony i panoszył się tu jak udzielny władca, nie pozwalając na dostrzeżenie kolorów świata.
– Dlaczego mam włożyć te okropne okulary? – spytała Elma Zina.
– Już chyba wiesz. Przypomniałaś sobie przecież Nadzieję.
„On zna moje uczucia i myśli!” – zdumiała się Elma.
Obraz Nadziei zaczął się przebijać przez jej niedowierzanie coraz mocniej.
A wtedy Zin powiedział:
– Pokażę ci miasteczko, gdzie ludzie podobni do ciebie mogą uwierzyć, że jeszcze jest dla nich przyszłość. Tam będziesz mogła zacząć wszystko od nowa. Od pierwszej cegiełki.
– Bardzo bym chciała.
Elma wyczuła Nadzieję jeszcze wyraźniej. Czyżby uchylały się przed nią drzwi do nowego życia?
– Nie wszyscy mogą wejść do tego miasteczka – oznajmił Zin tonem cierpliwego nauczyciela – a i ci, którzy się tam dostają, nie zawsze wykorzystują daną im szansę. Inni żyją tam do końca swych dni, zapominając, że to tylko początek drogi.
A więc Elma dostała szansę. Choć utraciła wszystko, to jakby nie wszystko było jeszcze stracone.
– Jak trafić do tego miasteczka? – wyszeptała z przejęciem.
– Zamknij oczy, a kiedy je otworzysz, będziesz na miejscu. To miasteczko w rzeczywistości znajduje się tutaj, już w nim jesteś.
Elma była zdumiona. Co ten Zin wygaduje?
– To dlaczego dotąd nie mogłam go zobaczyć?
Zin uśmiechnął się dziwnie.
– Nie byłaś na to gotowa.
Ta odpowiedź niczego jej nie wyjaśniła. Jedna połowa jego twarzy była wesoła, druga bardzo smutna. Między nimi zobaczyła coś jakby otuchę. „To chyba jakieś podejrzane miasteczko, skoro ten, który do niego posyła, ma taką minę”. Jednak posłusznie zamknęła oczy. „Zaryzykuję” – postanowiła.
Zin nałożył jej okulary.
– Już możesz otworzyć oczy – rzekł po chwili.
Uważnie rozejrzała się dokoła. Jej pokój wyglądał tak samo jak co dzień, a jednak zupełnie inaczej. Wcześniej nie wiedziała, że jest w nim tyle koloru, przestrzeni, powietrza i że, chociaż skromny, jest taki ładny i jasny. Podeszła do okna i zobaczyła piękny świat. Przy domu, w którym mieszkała, kwitła jabłoń, sypiąca delikatnymi płatkami kwiatów. W oddali bawiły się dzieci o twarzach rumianych i gładkich jak jabłka. Po ulicy szli zakochani, wpatrywali się sobie w oczy jak w największy cud świata. Elma wyciągnęła ręce i dotknęła świetlistych promieni słońca płynących przez jej pokój.
– Jaki świat jest piękny! – wykrzyknęła. – A życie takie wspaniałe! Spotkało mnie wielkie szczęście, że właśnie mnie się przytrafiło!
W tym samym momencie w pokoju pojawił się ktoś jeszcze. Była to Nadzieja. Miała zielone oczy.
– Czy mnie poznajesz?
Elma była zachwycona.
– Witaj, Nadziejo. Już nigdy nie zostawiaj mnie samej. – Czy napijesz się ze mną herbaty?
I usiadły, i rozmawiały, jakby znały się od zawsze.
Zin podszedł do drzwi i nacisnął klamkę.
– Widzę, że mogę już iść. Kiedy zaczniesz coś podejrzewać, zdejmij okulary.
I znikł.
– Do