Czarna Kompania. Glen Cook

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czarna Kompania - Glen Cook страница 43

Czarna Kompania - Glen  Cook Fantasy

Скачать книгу

że każdy by się poczuł niepewnie.

      – W obecności Pani. – Zaczerpnąłem powietrza. Nie mogłem opanować podniecenia. Goblin widział wnętrze Wieży! Może widział też Panią! Jedynie Dziesięciu Których Schwytano wyszło kiedykolwiek z Wieży. Ludowa wyobraźnia wypełnia jej wnętrze tysiącem okropności. A ja miałem żywego świadka!

      – Zostaw go w spokoju, Konował. Jak będzie gotowy, sam ci opowie. – W głosie Jednookiego zabrzmiał twardy ton.

      Śmieją się z moich małych fantazji. Mówią mi, że zakochałem się w widmie. Może mają rację. Czasami sam się boję mojego zainteresowania. Staje się bliskie obsesji.

      Przez chwilę zapomniałem o obowiązkach względem Goblina. Przez moment przestał być dla mnie człowiekiem, bratem i starym przyjacielem, a stał się źródłem informacji. Wróciłem zawstydzony do swych papierów.

      Przybył zakłopotany Kapitan, holowany przez zdeterminowaną Pupilkę.

      – Aha, rozumiem, nawiązał kontakt. – Przyjrzał się Goblinowi. – Powiedział już coś? Nie? Obudź go, Jednooki.

      Jednooki chciał się sprzeciwić, lecz zmienił zdanie i potrząsnął Goblinem delikatnie. Minęło trochę czasu, zanim ten się obudził. Jego sen był niemal równie głęboki jak trans.

      – Źle to zniósł? – zapytał mnie Kapitan.

      Wyjaśniłem mu. Chrząknął i powiedział:

      – Wóz jest już w drodze. Niech jeden z was weźmie się do pakowania.

      Zacząłem układać swoje sterty.

      – Jeden z was to znaczy Kruk. Konował, ty siedź tutaj. Goblin nie wygląda za dobrze.

      Faktycznie nie wyglądał. Pobladł na nowo. Jego oddech był coraz płytszy i szybszy. Stawał się chrapliwy.

      – Trzepnij go w twarz, Jednooki – poradziłem. – Może myśli, że jeszcze tam jest.

      Trzepnięcie załatwiło sprawę. Goblin otworzył pełne paniki oczy. Poznał Jednookiego, zadrżał, odetchnął głęboko i pisnął:

      – Znowu on? Po tym wszystkim?

      Jednakże ton jego głosu zadawał kłam słowom. Nawet głuchy dosłyszałby w nim ulgę.

      – Nic mu nie jest – stwierdziłem. – Może pyskować.

      Kapitan przykucnął. Nic nie powiedział. Goblin zacznie mówić, gdy będzie gotowy.

      Minęło kilka minut, zanim wziął się w garść. Wreszcie powiedział:

      – Duszołap kazał nam zmiatać stąd w cholerę, i to szybko. Spotka się z nami na drodze do Lordów.

      – To wszystko?

      Nigdy nie słyszymy więcej, ale Kapitan nie traci nadziei. Kiedy się widzi, przez co musi przejść Goblin, gra nie wydaje się warta świeczki.

      Wbiłem w niego wzrok. To była cholerna pokusa. Odwzajemnił moje spojrzenie.

      – Później, Konował. Daj mi czas, żebym to sobie poukładał we łbie.

      Skinąłem głową.

      – Trochę herbaty ziołowej przywróci ci siły – powiedziałem.

      – O nie. Nie wlejesz we mnie żadnych szczurzych szczyn Jednookiego.

      – Nie jego. Moje własne.

      Odmierzyłem ilość wystarczającą na kwartę mocnego napoju, dałem to Jednookiemu, zamknąłem apteczkę i wróciłem do papierów. Na zewnątrz zaskrzypiał wóz.

      Wynosząc pierwsze naręcze papierów, dostrzegłem, że ludzie na placu musztry dobijali już jeńców. Kapitan się nie ociągał. Chciał się znaleźć jak najdalej od obozu, zanim wróci Szept.

      Nie mogę mieć do niego o to pretensji. Szept cieszy się wyjątkowo paskudną opinią.

      Nie zabrałem się do zabezpieczonych nieprzemakalną tkaniną paczuszek, dopóki nie wyruszyliśmy w drogę. Zasiadłem przy woźnicy i otworzyłem pierwszą z nich, nadaremnie usiłując ignorować szaleńcze podskoki pozbawionego resorów pojazdu.

      Przejrzałem ich zawartość dwukrotnie. Z każdą chwilą byłem coraz bardziej strapiony.

      Prawdziwy dylemat. Czy powinienem powiedzieć Kapitanowi, czego się dowiedziałem? Jednookiemu lub Krukowi? Każdy z nich byłby zainteresowany. Czy powinienem zostawić wszystko dla Duszołapa? Niewątpliwie on wolałby, żebym tak zrobił. Pytanie brzmiało: Czy udzielenie tej informacji wchodziło w zakres moich zobowiązań wobec Kompanii? Potrzebna mi była rada.

      Zeskoczyłem z wozu i pozwoliłem, by kolumna mnie mijała, aż ujrzałem Milczka. Trzymał straż pośrodku. Jednooki był na przedzie, a Goblin z tyłu. Każdy z nich wart był tyle, co pluton zwiadowców.

      Milczek spojrzał na mnie z góry, z grzbietu wielkiego karego wierzchowca, którego dosiada, kiedy jest w paskudnym nastroju. Skrzywił się. Spośród wszystkich naszych czarodziejów on jest najbliższy tego, co można by nazwać złem, choć podobnie jak w przypadku wielu z nas, są to raczej pozory niż rzeczywistość.

      – Mam problem – powiedziałem. – Poważny. Ty jesteś tu najlepszym powiernikiem. – Rozejrzałem się wkoło. – Nie chcę, żeby ktoś jeszcze to usłyszał.

      Milczek skinął głową. Wykonał skomplikowane, płynne gesty, zbyt szybkie, żeby nadążyć za nimi wzrokiem. Nagle przestałem słyszeć wszystko, co działo się w odległości większej niż półtora metra. Zdziwilibyście się, jak wielu dźwięków nie zauważa się, dopóki nie znikną. Podzieliłem się z Milczkiem zdobytą wiedzą.

      Trudno jest nim wstrząsnąć. Widział i słyszał już wiele. Tym razem jednak wyglądał na zdumionego jak należy.

      Przez chwilę myślałem nawet, że coś powie.

      – Czy powinienem powiedzieć Duszołapowi?

      Pełne wigoru skinięcie głową. W porządku. W to nie wątpiłem. Dla Kompanii to była zbyt duża sprawa. Połknęłaby nas, gdybyśmy zatrzymali ją dla siebie.

      – A co z Kapitanem? Jednookim? Innymi?

      Tym razem odpowiedź była nie tak szybka i mniej zdecydowana. Poradził mi tego nie robić. Dzięki kilku pytaniom oraz intuicji rozwiniętej podczas długiej znajomości zrozumiałem, iż Milczek uważa, że Duszołap będzie chciał, żeby dowiedzieli się o wszystkim jedynie ci, którzy powinni.

      – Niech będzie – powiedziałem. – Dziękuję.

      Pognałem w górę kolumny. Gdy Milczek stracił mnie z oczu, zapytałem jednego z ludzi:

      – Widziałeś Kruka?

      – Jest z przodu, z Kapitanem.

Скачать книгу