Czarna Kompania. Glen Cook
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czarna Kompania - Glen Cook страница 47
– Popróbuj tego. – Goblin wręczył mi małą, sześcioramienną, srebrną gwiazdę zawieszoną na łańcuchu. W samym jej środku znajdowała się głowa meduzy wykonana z gagatu.
– Amulet?
– Tak jest. Pomyśleliśmy, że jutro może ci się przydać.
– Jutro?
Nikt nie miał się dowiedzieć, co się dzieje.
– Mamy oczy, Konował. To jest Kompania. Widzimy, kiedy coś się szykuje, nawet jeśli nie wiemy co.
– Tak. Tak myślę. Dziękuję, Goblin.
– Ja, Jednooki i Milczek, wszyscy nad tym pracowaliśmy.
– Dziękuję. A co z Krukiem?
Gdy ktoś robi taki gest, lepiej się czuję, kiedy zmieniam temat.
– Jemu amulet niepotrzebny. On sam jest amuletem. Usiądź, to porozmawiamy.
– Nie mogę ci nic o tym powiedzieć.
– Wiem. Myślałem, że chcesz, żeby ci opowiedzieć o Wieży.
Nie mówił dotąd nic o swojej wizycie. Przestałem już na to liczyć.
– Dobrze. Opowiedz mi.
Spojrzałem na Kruka. Strzała za strzałą przebijała szmatkę.
– Czy nie zapiszesz tego?
– Och. Tak.
Przygotowałem pióro i papier. Na naszych ludziach fakt, że prowadzę te Kroniki, wywiera ogromne wrażenie. One stanowią dla nich jedyną szansę na nieśmiertelność.
– Dobrze, że się z nim nie założyłem.
– Z kim?
– Kruk chciał się założyć, kto będzie lepiej strzelał.
Goblin żachnął się.
– Robisz się za mądry, żeby dać się wycyckać? Szykuj pióro.
Rozpoczął swą opowieść.
Nie dodał wiele do plotek, które udało mi się zebrać tu i tam. Opisał miejsce, w którym był, jako wielki, przewiewny, pudełkowaty pokój, ponury i zakurzony. Mniej więcej tego się spodziewałem po Wieży. I po każdym innym zamku.
– Jak ona wyglądała?
To była najbardziej intrygująca część zagadki. W umyśle miałem wyobrażenie ciemnowłosej piękności, niepodlegającej niszczącemu wpływowi czasu, o atrakcyjności seksualnej, która uderzała zwykłych śmiertelników z siłą buzdyganu. Duszołap powiedział, że jest piękna, nie miałem jednak potwierdzenia tego z niezależnego źródła.
– Nie wiem. Nie pamiętam.
– Co to znaczy nie pamiętasz? Jak możesz nie pamiętać?
– Nie podniecaj się tak, Konował. Nie pamiętam. Była tuż przede mną i… i potem widziałem jedynie olbrzymie żółte oko, które stawało się coraz większe i większe, przeszywało mnie spojrzeniem na wskroś i odkrywało wszystkie sekrety, jakie kiedykolwiek miałem. To wszystko, co pamiętam. To oko wciąż mi się śni po nocach.
Westchnąłem rozgoryczony.
– Powinienem się chyba tego spodziewać. Rozumiesz, mogłaby teraz przejść obok nas i nikt by nie wiedział, że to ona.
– Myślę, że o to właśnie jej chodzi, Konował. Jeśli wszystko się rozpadnie, tak jak się na to zanosiło, zanim odkryłeś te papiery, będzie mogła po prostu odejść. Jedynie Dziesięciu mogłoby ją zidentyfikować. Jakoś by się przed tym zabezpieczyła.
Nie sądzę, żeby to było takie proste. Takim ludziom jak Pani trudno jest się pogodzić z podrzędną pozycją. Obaleni książęta nie przestają zachowywać się jak książęta.
– Dziękuję ci, że zadałeś sobie kłopot, by mi o tym opowiedzieć, Goblin.
– Nie ma sprawy. Nie miałem nic do opowiedzenia. Odwlekałem to tylko dlatego, że tak ciężko to przeżyłem.
Kruk przyniósł z powrotem strzały, stanął nad Goblinem i powiedział mu:
– Dlaczego nie pójdziesz wpuścić robala do śpiwora Jednookiemu czy co? Mamy robotę.
Denerwowała go moja kiepska celność.
Musieliśmy polegać na sobie. Jeśli któryś z nas chybi, najpewniej zginiemy obaj, zanim będzie można wypuścić drugą strzałę. Wolałem się nad tym nie zastanawiać.
Myślenie o tym ułatwiało mi jednak koncentrację. Tym razem większość moich strzał trafiła w szmatkę.
To był cholerny, pieprzony idiotyzm kazać mi to robić nocą poprzedzającą to, co czekało Kruka i mnie, lecz Kapitan nie zgodził się złamać tradycji liczącej trzy stulecia. Nie chciał też wysłuchać protestów odnośnie do rozkazów, które wydał nam Duszołap, oraz odmówił podzielenia się dodatkową wiedzą, którą – co było oczywiste – posiadał. To znaczy, wiedziałem, czego chciał Schwytany i z jakich powodów, nie mogłem jedynie pojąć, dlaczego żądał, żebyśmy zrobili to ja i Kruk. Fakt, że Kapitan go poparł, zwiększał tylko konfuzję.
– Dlaczego, Konował? – zapytał wreszcie. – Dlatego, że wydałem ci rozkaz. Teraz zjeżdżaj stąd i bierz się do czytania.
Raz na miesiąc, wieczorem, cała Kompania zbiera się, by kronikarz mógł odczytać zapiski swoich poprzedników. Te czytania mają za zadanie umożliwić ludziom nawiązanie kontaktu z tradycją i historią jednostki trwającą stulecia.
Położyłem wybrany fragment na prymitywnym pulpicie i zacząłem od zwyczajowej formuły.
– Dobry wieczór, bracia. Czytanie z Kronik Czarnej Kompanii, ostatniej z Wolnych Kompanii z Khatovaru. Dzisiaj czytam z Księgi Łańcucha spisanej na początku drugiego stulecia dziejów Kompanii przez kronikarzy Osada, Agripa, Żuławę i Słomę. Kompania była wtedy na służbie boga bólu z Cho’n Deloru. Była wtedy naprawdę czarna. To jest czytanie z kronikarza Słomy. Dotyczy ono roli odegranej przez Kompanię w wypadkach towarzyszących upadkowi Cho’n Deloru.
Zacząłem czytać. Pomyślałem sobie, że Kompania służyła wielu przegranym sprawom.
Era Cho’n Deloru była pod wieloma względami podobna do naszej, choć wówczas Kompania, licząca ponad sześć tysięcy ludzi, mogła łatwiej kształtować własne przeznaczenie.
Kompletnie mnie poniosło. Stary Słoma potrafił pisać jak sto diabłów. Czytałem przez trzy godziny. Bredziłem jak szalony prorok. Słuchali z zapartym tchem. Gdy skończyłem, otrzymałem owację. Odszedłem od pulpitu z wrażeniem, że cel mojego