Czarna Kompania. Glen Cook

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czarna Kompania - Glen Cook страница 48

Czarna Kompania - Glen  Cook Fantasy

Скачать книгу

świetny – powiedział Kruk. – Nawet ja to poczułem.

      – Hę?

      – Dzięki tobie zrozumiałem, co wtedy znaczyło być bratem w Czarnej Kompanii.

      – Niektórzy nadal tak to czują.

      – Tak. Coś jeszcze. Wstrząsnąłeś nimi do żywego.

      – No jasne. Co robisz?

      – Gotuję strzałę na Kulawca. Z jego prawdziwym imieniem. Duszołap mi je podał.

      – Och. – Wyczerpanie uniemożliwiło mi dalsze dociekania. – Czego chciałeś?

      – Dzięki tobie coś poczułem, po raz pierwszy od chwili, gdy moja żona i jej kochankowie próbowali mnie zamordować i ukraść moje prawa oraz tytuły.

      Podniósł się, zamknął jedno oko i spojrzał wzdłuż strzały.

      – Dziękuję, Konował. Przez chwilę znów się poczułem człowiekiem.

      Wyszedł.

      Zwaliłem się na pryczę i zamknąłem oczy. Przypomniałem sobie, jak Kruk udusił żonę i zabrał jej ślubną obrączkę, nie odzywając się ani słowem. W tym jednym błyskawicznie wypowiedzianym zdaniu wyjawił więcej o sobie niż przez cały czas od dnia, w którym się spotkaliśmy. Dziwne.

      Zasnąłem z myślą, że Kruk wyrównał już rachunki ze wszystkimi poza ostatecznym sprawcą jego nieszczęść. Jako jeden ze sług Pani Kulawiec był poza jego zasięgiem. Teraz sytuacja się zmieniła.

      Kruk na pewno oczekiwał jutra z niecierpliwością. Zastanawiałem się, o czym będzie śnił dziś w nocy. I czy po śmierci Kulawca będzie miał jeszcze cel w życiu. Nie można żyć samą nienawiścią. Czy będzie w ogóle próbował ocalić życie?

      Może to właśnie chciał mi powiedzieć.

      Poczułem strach. Człowiek, który myśli w podobny sposób, może stać się nieco zbyt impulsywny i niebezpieczny dla tych, którzy mu towarzyszą.

      Ręka zacisnęła się na moim ramieniu.

      – Już czas, Konował.

      Sam Kapitan mnie obudził.

      – Tak. Już nie śpię.

      Nie spałem dobrze.

      – Duszołap jest gotowy do wymarszu.

      Było jeszcze ciemno.

      – Która godzina?

      – Prawie czwarta. Chce wyruszyć, zanim się zacznie rozjaśniać.

      – Aha.

      – Konował, uważaj na siebie. Chcę, żebyś wrócił.

      – Jasne, Kapitanie. Wiesz, że nie lubię ryzykować. Kapitanie? Dlaczego ja i Kruk?

      Może teraz mi to powie.

      – Powiedział, że Pani uważa to za nagrodę.

      – Co? Ładna nagroda.

      Gdy ruszył ku drzwiom, zacząłem szukać ręką butów.

      – Kapitanie, dziękuję.

      – Nie ma sprawy. – Wiedział, że dziękuję za wsparcie.

      Gdy zawiązywałem kaftan, Kruk wsadził głowę do pokoju.

      – Gotowy?

      – Jeszcze minutkę. Jest zimno?

      – Chłodno.

      – Zabrać płaszcz?

      – Nie zaszkodzi. Kolczuga? – dotknął mojej piersi.

      – Aha.

      Włożyłem płaszcz i wybrałem łuk, który mi odpowiadał. Szarpnąłem dłonią cięciwę. Przez chwilę czułem na mostku chłodny dotyk amuletu Goblina. Miałem nadzieję, że zadziała.

      Kruk uśmiechnął się.

      – Ja też ją założyłem.

      Odwzajemniłem uśmiech.

      – Chodźmy ich załatwić.

      Duszołap czekał na dziedzińcu, na którym ćwiczyliśmy strzelanie z łuku. Zarys jego postaci odcinał się w świetle padającym z kwater Kompanii. Piekarze zabrali się już do roboty. Stał sztywno w postawie zasadniczej, z zawiniątkiem pod lewym ramieniem. Patrzył w stronę Puszczy Chmury. Miał na sobie jedynie skóry i morion. W przeciwieństwie do niektórych ze Schwytanych rzadko nosi broń. Woli polegać na swych umiejętnościach czarnoksięskich.

      Mówił sam do siebie. Dziwna sprawa.

      – Chcę zobaczyć jego koniec. Czekałem czterysta lat. – Nie możemy podchodzić tak blisko. Wyczuje, że się zbliżamy. – Odrzućmy wszelką Moc. – Och! To zbyt ryzykowne.

      Do głosu dorwał się cały chór. Brzmiało to naprawdę niesamowicie, gdy dwa głosy przemawiały równocześnie.

      Kruk i ja wymieniliśmy spojrzenia. Wzruszył ramionami. Duszołap nie zbijał go z tropu. Kruk jednak wychował się w imperium Pani. Widział wszystkich Schwytanych, a Duszołap uchodził za jednego z mniej dziwacznych.

      Nasłuchiwaliśmy przez kilka minut. Dialog nie stawał się bardziej sensowny. Wreszcie Kruk warknął:

      – Panie? Jesteśmy gotowi.

      Jego głos brzmiał odrobinę niepewnie.

      Sam nie byłem zdolny nic powiedzieć. Moje myśli wypełniały całkowicie łuk, strzała i zadanie, które miałem wykonać. Raz za razem wyobrażałem sobie naciągnięcie łuku oraz wypuszczenie i lot strzały. Nieświadomie potarłem podarunek Goblina. Nieraz jeszcze miałem się na tym złapać.

      Duszołap otrząsnął się jak mokry pies. Ponownie stał się jednością.

      – Chodźcie – powiedział. Skinął na nas, nie patrząc w naszą stronę, i ruszył naprzód.

      Kruk odwrócił się.

      – Pupilka, wracaj tam, gdzie ci kazałem. Idź już! – wrzasnął.

      – Jak niby ma cię usłyszeć? – zapytałem, spoglądając na dziecko patrzące na nas ze skrytych w cieniu drzwi.

      – Nie ona. Kapitan usłyszy. Idź już – gestykulował gwałtownie. Po chwili pojawił się Kapitan i Pupilka zniknęła. Podążyliśmy za Duszołapem. Kruk mamrotał coś do siebie. Martwił się o dziewczynkę.

      Schwytany narzucił ostre tempo. Wyszliśmy z koszar,

Скачать книгу