Czarna Kompania. Glen Cook

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czarna Kompania - Glen Cook страница 44

Czarna Kompania - Glen  Cook Fantasy

Скачать книгу

nieco. To wchodzi w skład klasycznego wykształcenia. Czemu?

      Rzuciłem się kilka kroków naprzód.

      – Posłuchaj, zwierzaku. Jeśli nie przestaniesz, będziemy jedli gulasz z muła.

      Mogę przysiąc, że to bydlę uśmiechnęło się szyderczo. Zwróciłem się do Kruka:

      – Niektóre z tych papierów pochodzą z przeszłości. Te, które wykopał Jednooki.

      – A więc nie są ważne, prawda?

      Wzruszył ramionami. Szedłem spokojnie obok niego, starannie dobierając słowa.

      – Nigdy nic nie wiadomo. Pani i Dziesięciu wywodzą się z dość dawnych czasów.

      Wydałem z siebie skowyt, odwróciłem się i odbiegłem do tyłu, trzymając się za bark w miejscu, gdzie uszczypnął mnie muł. Zwierzę wyglądało niewinnie, ale Pupilka uśmiechała się jak mały diabełek.

      Warto było ścierpieć ból, by ujrzeć jej uśmiech. Tak rzadko się uśmiechała.

      Przeszedłem na ukos przez kolumnę i pozwoliłem, by mnie mijała, aż znalazłem się obok Elma.

      – Coś się stało, Konował? – zapytał.

      – Hę? Nie, nic takiego.

      – Wyglądasz na wystraszonego.

      Byłem wystraszony. Uchyliłem przykrywkę pudełeczka, by sprawdzić, co jest w środku, i przekonałem się, że pełno tam paskudztwa. Nie było sposobu, żebym zapomniał o tym, co przeczytałem.

      Gdy znowu ujrzałem Kruka, jego twarz była równie poszarzała jak moja. A może bardziej. Przez chwilę szliśmy razem. Streścił mi, czego się dowiedział z dokumentów, których nie umiałem przeczytać.

      – Niektóre z nich należały do czarodzieja Bomanza – powiedział mi. – Inne wywodzą się z czasów Dominacji. Niektóre napisano w języku TelleKurre. Jedynie Dziesięciu jeszcze go używa.

      – Bomanza? – zapytałem.

      – Tak jest. Tego, który obudził Panią. Szept zdołała jakoś zdobyć jego tajne dokumenty.

      – Och!

      – W istocie. Tak właśnie. Och.

      Rozstaliśmy się. Każdy z nas został sam na sam ze swym strachem.

      Duszołap przybył ukradkiem. Poza zwykłym skórzanym strojem miał na sobie ubranie nieróżniące się zbytnio od naszego. Wśliznął się do kolumny niezauważony. Nie wiem, jak długo nam towarzyszył. Dostrzegłem go w chwili, gdy opuszczaliśmy las po trzech dniach ciężkiego marszu trwającego osiemnaście godzin dziennie. Stawiałem jedną stopę za drugą, obolały, i mamrotałem coś o tym, że robię się za stary, gdy łagodny kobiecy głos zapytał mnie:

      – Jak się dzisiaj czujesz, lekarzu?

      Brzmiała w nim nuta rozbawienia.

      Gdybym był mniej zmęczony, podskoczyłbym może na trzy metry, i to z wrzaskiem. Ale że było jak było, postąpiłem o kolejny krok, pokręciłem głową i mruknąłem:

      – Wreszcie się pokazałeś, co?

      W obecnej chwili obowiązywała dogłębna apatia.

      Fala ulgi miała nadciągnąć później. Mój mózg był wtedy równie ociężały jak ciało. Po tak długim marszu trudno było pobudzić wydzielanie adrenaliny. Świat nie przynosi już ani nagłego zachwytu, ani przerażenia.

      Duszołap maszerował obok mnie krok w krok, od czasu do czasu spoglądając w moją stronę. Nie widziałem jego twarzy, wyczuwałem jednak, że jest rozbawiony.

      Odetchnąłem, a potem ogarnęła mnie fala strachu wywołanego moją lekkomyślnością. Odezwałem się do Duszołapa tak, jakby był jednym z członków Kompanii. Teraz nadszedł czas na uderzenie gromu.

      – Czemu nie obejrzymy sobie tych dokumentów? – zapytał. Wydawał się autentycznie rozradowany.

      Zaprowadziłem go do wozu. Wdrapaliśmy się nań. Woźnica spojrzał na nas wybałuszonymi oczyma, po czym z determinacją skierował wzrok przed siebie. Drżał cały i usiłował stać się głuchy.

      Podszedłem prosto do pakunków, które były pochowane, i zacząłem je rozwijać.

      – Stój – powiedział. – Nie muszą jeszcze wiedzieć.

      Wyczuł mój strach i zachichotał jak młoda dziewczyna.

      – Nic ci nie grozi, Konował. W gruncie rzeczy Pani przesyła ci osobiste podziękowania. – Znowu się roześmiał. – Chciała o tobie wiedzieć wszystko, Konował. Wszystko. Ty też pobudziłeś jej wyobraźnię.

      Strach ponownie uderzył mnie jak młotem. Nikt nie chce wpaść Pani w oko.

      Duszołap cieszył się moim zmieszaniem.

      – Może udzieli ci audiencji, Konował. O, kurczę, ale pobladłeś. Cóż, to nie jest obowiązkowe. Bierzmy się do roboty.

      Nigdy dotąd nie widziałem, żeby ktoś czytał z taką szybkością. Przeleciał przez stare i nowe dokumenty w jednej chwili.

      – Nie mogłeś przeczytać tego wszystkiego – stwierdził swym rzeczowym, kobiecym głosem.

      – Nie.

      – Ja też nie mogę. Niektóre jedynie Pani będzie w stanie rozszyfrować.

      Dziwne, pomyślałem. Oczekiwałem większego entuzjazmu. Zdobycie tych dokumentów będzie poczytane za jego zasługę, ponieważ okazał się wcześniej na tyle przewidujący, by zwerbować Czarną Kompanię.

      – Ile z tego zrozumiałeś?

      Opowiedziałem mu o stworzonym przez buntowników planie natarcia poprzez Lordów i o tym, co wynikało z obecności Szept.

      Zachichotał.

      – Stare dokumenty, Konował. Opowiedz mi o tych starych.

      Zalewał mnie pot. Im bardziej łagodny i delikatny był Duszołap, tym większy ogarniał mnie strach.

      – Stary czarodziej. Ten, który was wszystkich przebudził. Niektóre z dokumentów należały do niego.

      Cholera. Zanim skończyłem, wiedziałem już, że strzeliłem gafę. Kruk był jedynym człowiekiem w Kompanii, który mógł zidentyfikować papiery Bomanza jako należące do niego.

      Duszołap zachichotał i klepnął mnie po przyjacielsku w ramię.

      – Tak myślałem, Konował. Nie byłem pewien, ale tak myślałem. Nie wierzyłem, żebyś oparł się pokusie powiedzenia Krukowi.

      Nie

Скачать книгу