Czarna Kompania. Glen Cook
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czarna Kompania - Glen Cook страница 41
– Dobra. Dobra – warknął. – Nie musisz się tak cholernie cieszyć.
Niezdolny powstrzymać uśmiechu, pomogłem mu wstać.
– Nic ci nie jest?
– Przypiekłem się – odparł. Na jego twarzy pojawił się wyraz udawanej godności, jaki przybierają koty po szczególnie nieudanym występie, oznaczający mniej więcej: „To właśnie miałem zamiar zrobić”.
Ogień szalał. Fragmenty strzechy uleciały w powietrze ponad budynkiem.
– Kapitan kazał mi przypilnować, żebyście, błazny, nie podpalili lasu – zauważyłem.
W tej właśnie chwili zza ściany płonącego budynku spokojnie wyszedł Goblin. Jego szerokie usta rozciągnęły się w głupkowatym uśmiechu.
Jednooki spojrzał na niego i wrzasnął:
– Ty robaczy mózgu! To ty mi zrobiłeś ten numer!
Zawył, aż mnie przebiegły ciarki, i zaczął tańczyć. Ryk płomieni wzmógł się, przybrał pewien rytm. Wkrótce wydało mi się, że dostrzegam coś, co tańczy wśród ognia za oknami.
Goblin też to zauważył. Uśmieszek zniknął z jego twarzy. Zakrztusił się, pobladł i rozpoczął własny taniec. On i Jednooki wyli i piszczeli, praktycznie nie zwracając na siebie uwagi.
Z rynny wylała się woda, która zatoczyła łuk w powietrzu i spryskała płomienie. W ślad za nią podążyła zawartość beczki. Ryk pożaru przycichł.
Jednooki zbliżył się, tańcząc, do Goblina i szturchnął go, pragnąc przerwać jego koncentrację. Goblin zachwiał się, podskoczył, pisnął i tańczył dalej. Kolejna dawka wody opadła na ogień.
– Co za para.
Odwróciłem się. Elmo przyszedł się przyjrzeć.
– W istocie – zgodziłem się.
Kłócący się ze sobą, walczący, narzekający mogliby stanowić alegorię swych większych braci w zawodzie, z tym że ich konflikt nie był tak dogłębny jak ten między Zmiennym a Kulawcem. Jeśli zedrze się zasłonę pozorów, staje się jasne, że ci dwaj to przyjaciele. Wśród Schwytanych nie było przyjaciół.
– Mam ci coś do pokazania – oznajmił Elmo. Nie chciał powiedzieć nic więcej.
Skinąłem głową i podążyłem za nim.
Goblin i Jednooki nie przerywali walki. Wyglądało na to, że przewagę ma Goblin. Przestałem martwić się pożarem.
– Odszyfrowałeś te północne kurze tropy? – zapytał Elmo. Zaprowadził mnie do budynku, w którym musiało się znajdować dowództwo całego obozu. Wskazał na górę papierów, które jego ludzie zgromadzili na podłodze, najwyraźniej celem wzniecenia kolejnego pożaru.
– Myślę, że dam radę je odszyfrować.
– Pomyślałem sobie, że może coś w tym znajdziesz.
Wybrałem przypadkowo jeden z papierów. Była to kopia rozkazu, nakazującego konkretnie wymienionemu batalionowi armii buntowników przeniknąć do Lordów i skryć się w domach miejscowych sympatyków, dopóki nie nadejdzie rozkaz uderzenia na obrońców miasta od wewnątrz. Pismo było podpisane „Szept”. Dołączono do niego listę kontaktów.
– O, kurczę! – Nagle zabrakło mi tchu. Ten jeden rozkaz zdradzał pół tuzina tajemnic buntowników i dostarczał wskazówek co do kilku następnych. – O, kurczę. – Złapałem kolejny papier. Podobnie jak pierwszy, była to dyrektywa dla konkretnej jednostki. Podobnie jak pierwszy, otwierał drogę do poznania obecnej strategii buntowników.
– Zawołaj Kapitana – powiedziałem do Elma. – Zawołaj Goblina, Jednookiego, Porucznika i wszystkich innych, którzy może powinni…
Musiałem wyglądać niesamowicie. Twarz Elma przybrała osobliwy, nerwowy wyraz, kiedy mi przerwał:
– Co to takiego, do diabła, Konował?
– Wszystkie plany i rozkazy dotyczące kampanii przeciwko Lordom. Kompletny plan bitwy.
Nie to jednak było najważniejsze. Tamto chciałem zachować dla Kapitana.
– Pospiesz się. Minuty mogą mieć znaczenie. Zabroń im też palić papiery. Do diabła, nie pozwól im na to. Znaleźliśmy żyłę złota. Nie puśćmy jej z dymem.
Elmo wybiegł. Słyszałem, jak jego ryki cichną w oddali. To dobry sierżant. Nie marnuje czasu na zadawanie pytań. Usiadłem na podłodze i zacząłem przeglądać dokumenty.
Drzwi zaskrzypiały. Nie podniosłem wzroku. Byłem jak w gorączce. Przeglądałem papiery tak szybko, jak tylko mogłem je ściągać ze stosu, i rozkładałem na mniejsze kupki. Kącikiem oka dostrzegłem zabłocone buty.
– Potrafisz to przeczytać, Kruk?
Rozpoznałem go po krokach.
– Czy potrafię? Tak.
– Pomóż mi sprawdzić, co tutaj mamy.
Kruk usadowił się naprzeciwko mnie. Stos leżał pomiędzy nami. Niemal nie widzieliśmy się nawzajem. Pupilka zajęła pozycję za Krukiem. W ten sposób nie przeszkadzała mu, lecz była skryta bezpiecznie za jego plecami. W jej spokojnych, pozbawionych wyrazu oczach nadal odbijała się groza z dalekiej wioski.
Pod pewnymi względami Kruk stanowi paradygmat dla całej Kompanii. Różnica pomiędzy nim a resztą polega na tym, że jest w nim wszystkiego nieco więcej niż w zwykłych ludziach. Być może to fakt, że jest świeżym przybyszem, jedynym bratem wywodzącym się z północy, sprawił, że stał się symbolem naszego życia na służbie Pani. Jego moralne niepokoje udzieliły się nam. Jego milcząca odmowa lamentowania i bicia się w piersi w obliczu przeciwności losu stanowiła dla nas wzór. Wolimy przemawiać metalicznym głosem naszej broni.
Dość tego. Po co się zagłębiam w rozważania nad znaczeniem tego wszystkiego? Elmo odkrył żyłę złota. Kruk i ja szukaliśmy samorodków.
Nadciągnęli Goblin i Jednooki. Żaden z nich nie znał północnego alfabetu. Zaczęli się zabawiać, wysyłając pozbawione źródła cienie, które ścigały się ze sobą po ścianach. Kruk rzucił na nich paskudne spojrzenie. Ich nieustanne wygłupy i utarczki mogą się stać dokuczliwe, jeśli ma się na głowie coś ważnego.
Spojrzeli na niego, porzucili zabawę i usiedli grzecznie – prawie jak skarcone dzieci. Kruk ma ten dar, energię, siłę osobowości, która sprawia, że ludzie bardziej niebezpieczni niż oni drżą pod jego spojrzeniem.
Przybył