Czarna Kompania. Glen Cook

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czarna Kompania - Glen Cook страница 52

Czarna Kompania - Glen  Cook Fantasy

Скачать книгу

zwrócił się do Kulawca. Pokiwał ze smutkiem głową.

      – Nie. To nie sprawa osobista. Twój kredyt się wyczerpał. To z jej rozkazu.

      Kulawiec zesztywniał.

      – Dlaczego go nie zabiłeś? – Duszołap spytał Kruka.

      Kruk usiadł na pniu większego ze zwalonych drzew, z łukiem na kolanach. Wpatrywał się w ziemię. Nie odpowiedział.

      – Doszedł do wniosku, że ty mógłbyś wymyślić coś lepszego – stwierdziłem.

      Duszołap roześmiał się.

      – Myślałem nad tym po drodze. Nic nie wydało mi się odpowiednie. Powiedziałem Zmiennemu. Jest już w drodze. – Spojrzał na Kulawca. – Narobiłeś sobie kłopotów, co? – powiedział. – A można by sądzić, że żyjąc tak długo, człowiek trochę mądrzeje. – Zwrócił się do Kruka. – Kruk, on jest nagrodą Pani dla ciebie.

      – Doceniam to – mruknął Kruk.

      Zdążyłem się już tego domyślić. Ja jednak też miałem coś z tego mieć, a nie dostrzegałem niczego, co choćby w najmniejszym stopniu spełniałoby któreś z moich marzeń.

      Duszołap wykonał swoją sztuczkę z czytaniem myśli.

      – Twoja się zmieniła, mam wrażenie. Jeszcze jej nie dostarczono. Usiądź wygodnie, Konował. Będziemy tu przez dłuższy czas.

      Usiadłem obok Kruka. Nie rozmawialiśmy ze sobą. Nie miałem nic do powiedzenia, a Kruk pogrążył się we własnych myślach. Jak już powiedziałem, nie można żyć samą nienawiścią.

      Duszołap sprawdził więzy naszych jeńców, wciągnął w cień swój rozpięty na ramie dywan i usadowił się na stosie kamieni.

      Zmiennokształtny przybył w dwadzieścia minut później, równie wielki, brzydki, brudny i śmierdzący jak zawsze. Obejrzał sobie Kulawca, naradził się z Duszołapem, powarczał na swego wroga przez pół minuty, po czym wsiadł na latający dywan i odleciał.

      – On też przekazał to dalej – wyjaśnił Duszołap. – Nikt nie chce podjąć ostatecznej decyzji.

      – Komu mógł to przekazać? – zastanowiłem się. Kulawiec nie miał już więcej zaprzysiężonych wrogów.

      Duszołap wzruszył ramionami i wrócił na stos kamieni. Mruczał tuzinem różnych głosów, skrył się w sobie, niemal skurczył. Myślę, że pobyt w tym miejscu uszczęśliwiał go tak samo jak mnie.

      Czas wlókł się. Promienie słoneczne padały pod coraz ostrzejszym kątem. Kolumny światła znikały jedna za drugą. Zacząłem się zastanawiać, czy podejrzenia Kruka nie były słuszne. Po zmroku łatwo nas będzie załatwić. Schwytany nie potrzebował słońca, by widzieć.

      Spojrzałem na Kruka. Co działo się w jego głowie? Twarz miał ponurą i bez wyrazu, taką, jaką widywałem u niego podczas gry w karty.

      Zeskoczyłem z kłody i zacząłem chodzić w kółko, podobnie jak przedtem czynił to Kulawiec. Nie było nic innego do roboty. Rzuciłem sosnową szyszką w sęk sterczący z pnia, za którym kryliśmy się z Krukiem… Sęk się uchylił! Pognałem po zakrwawiony miecz Szept, zanim zdążyłem w pełni zdać sobie sprawę, co widziałem.

      – Co się stało? – zapytał Duszołap, gdy się poderwałem.

      – Chyba naderwałem sobie mięsień – zaimprowizowałem. – Chciałem trochę pobiegać, żeby się rozluźnić, ale coś mi się stało w nogę.

      Zacząłem masować prawą łydkę. Chyba mi uwierzył. Spojrzałem w stronę kłody, lecz nic nie zobaczyłem.

      Wiedziałem jednak, że Milczek tam był. Że będzie na miejscu, jeśli będziemy go potrzebować.

      Milczek. Jak, do diabła, się tu znalazł? W taki sam sposób jak my? Czy znał sztuczki, o które nikt go nie podejrzewał?

      Wykonawszy stosowne teatralne gesty, pokuśtykałem do Kruka. Usiłowałem mu wytłumaczyć na migi, że gdyby przyszło co do czego, będziemy mieli pomoc, lecz ta wiadomość nie dotarła do niego. Zanadto zamknął się w sobie.

      Było ciemno. Nad naszymi głowami lśnił księżyc w kwadrze. Kilka łagodnych, srebrzystych kolumn jego blasku oświetlało polankę. Duszołap wciąż siedział na kamieniach, a Kruk i ja na kłodzie. Tyłek miałem obolały. Nerwy zszarpane. Miałem dosyć, brakło mi jednak odwagi, by to powiedzieć.

      Kruk otrząsnął się nagle. Ocenił sytuację.

      – Co, do diabła, robimy? – zapytał.

      Duszołap się ocknął.

      – Czekamy. Chyba już niedługo.

      – Czekamy na co? – zapytałem. Potrafię być odważny, jeśli mam wsparcie Kruka. Duszołap spojrzał w moją stronę. Zdałem sobie sprawę z nienaturalnego poruszenia w gaju za moimi plecami i z tego, że Kruk napiął mięśnie, przygotowując się do akcji. – Czekamy na co? – powtórzyłem słabym głosem.

      – Na mnie, lekarzu. – Poczułem oddech mówiącego na szyi. Podskoczyłem tak, że znalazłem się w pół drogi do Duszołapa. Nie zatrzymałem się, póki nie dosięgnąłem miecza Szept. Duszołap roześmiał się. Zastanowiłem się, czy zauważył, że moja noga nagle wyzdrowiała. Spojrzałem na mniejszą kłodę. Nie było tam nic.

      Wspaniała poświata spłynęła na kłodę, z której się zerwałem. Nie widziałem Kruka. Zniknął. Złapałem za miecz Szept, zdecydowany porządnie zahaczyć Duszołapa.

      Światło przepłynęło ponad powalonym olbrzymem i zatrzymało się przed Schwytanym. Było zbyt jasne, by długo na nie patrzeć. Zalało całą polankę.

      Duszołap opadł na jedno kolano. Wtedy zrozumiałem.

      Pani! Ten płomienny nimb to była Pani! Czekaliśmy na Panią! Gapiłem się na nią, aż oczy zaczęły mnie boleć. Sam opadłem też na jedno kolano. Wyciągnąłem miecz Szept przed sobą na dłoniach, jak rycerz składający hołd swemu królowi. Pani!

      Czy to była moja nagroda? Naprawdę mam ją ujrzeć? To, co wołało do mnie z Uroku, zwróciło się do mnie, wypełniło mnie i przez jedną głupią chwilkę byłem absolutnie zakochany. Nie widziałem jej jednak. Chciałem zobaczyć, jak ona wygląda.

      Miała tę samą zdolność, która tak mnie zbijała z tropu u Duszołapa.

      – Nie tym razem, Konował – powiedziała. – Myślę jednak, że wkrótce.

      Dotknęła mojej ręki. Jej palce paliły mnie jak pierwszy dotyk mej pierwszej kochanki. Pamiętacie tę błyskawiczną, oszałamiającą, szaleńczą chwilę podniecenia?

      – Nagroda nadejdzie później. Tym razem możesz być świadkiem obrządku niewidzianego od pięciuset lat. – Poruszyła się. – Na pewno jest ci niewygodnie. Wstań.

Скачать книгу