Czarna Kompania. Glen Cook

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czarna Kompania - Glen Cook страница 49

Czarna Kompania - Glen  Cook Fantasy

Скачать книгу

postawił stopę na dywanie z wielką ostrożnością. Najwyraźniej był zdziwiony, że cały interes nie zapadł się pod nim.

      – Siadaj. – Duszołap usadził go ze skrzyżowanymi nogami i bronią leżącą obok, tuż przy krawędzi dywanu. Ze mną postąpił tak samo. Ku mojemu zdumieniu dywan był zupełnie sztywny. Czułem się, jakbym siedział na blacie stołu.

      – Absolutnie nie wolno wam się poruszać – powiedział Duszołap. Zajął pozycję przed nami, o pół metra przed linią dzielącą dywan na dwie części. – Jeśli stracimy równowagę, pospadamy. Zrozumiano?

      Ja nie zrozumiałem, ale zgodziłem się z Krukiem, gdy odpowiedział, że tak.

      – Gotowi?

      Kruk ponownie odpowiedział, że tak. Podejrzewam, że wiedział, co jest grane. Mnie czekała niespodzianka.

      Duszołap ułożył ręce obok ciała, dłońmi ku górze, wypowiedział kilka dziwnych słów i powoli uniósł ręce. Nachyliłem się. Wciągnąłem powietrze. Grunt uciekł nam spod nóg.

      – Siedź spokojnie! – warknął Kruk. – Chcesz nas pozabijać?

      Ziemia znajdowała się zaledwie dwa metry pod nami. Wyprostowałem się i zesztywniałem. Odwróciłem jednak głowę na tyle, by dostrzec coś, co poruszyło się w zaroślach.

      Tak jest. Pupilka. Z ustami otwartymi ze zdumienia na kształt litery O. Wbiłem wzrok przed siebie. Zacisnąłem dłoń na łuku tak mocno, że miałem wrażenie, iż pozostawię na nim jej ślad. Nie odważyłem się, choć miałem wielką ochotę dotknąć amuletu.

      – Kruk, czy zadbałeś o Pupilkę? Na wypadek, no wiesz…

      – Kapitan się nią zajmie.

      – Zapomniałem obgadać z kimś sprawę Kronik.

      – Nie bądź takim optymistą – odparł sarkastycznym tonem.

      Nie mogłem zapanować nad drżeniem.

      Schwytany zrobił coś. Wznieśliśmy się ponad czubki drzew. Zimne powietrze mijało nas z szumem. Rzuciłem spojrzenie w bok. Byliśmy na wysokości dobrych pięciu pięter i nadal wzbijaliśmy się w górę.

      Gwiazdy zakręciły się nam nad głowami, gdy Duszołap zmienił kurs. Wiatr był coraz silniejszy. Wreszcie wydało się nam, że lecimy w twarz huraganu. Pochylałem się coraz bardziej do przodu, w obawie, że wichura mnie zepchnie. Za mną nie było nic poza kilkusetmetrowym upadkiem i nagłym lądowaniem. Palce bolały mnie od zaciskania na łuku.

      Dowiedziałem się jednego, powiedziałem sobie. Jak Schwytany to robi, że zjawia się tak szybko, choć gdy nawiązujemy z nim łączność, zawsze znajduje się bardzo daleko.

      To była cicha podróż. Duszołap zajęty był czynnościami potrzebnymi do skłaniania swego wierzchowca do lotu. Kruk zamknął się w sobie. Ja też. Bałem się potwornie. Żołądek podchodził mi do gardła. Nie wiem, jak czuł się Kruk.

      Gwiazdy zaczęły gasnąć. Nad wschodnim horyzontem niebo pojaśniało. Ziemia pod nami zmaterializowała się. Zaryzykowałem spojrzenie. Lecieliśmy nad Puszczą Chmury. Trochę więcej światła. Duszołap chrząknął, spojrzał na wschód, a następnie w przestrzeń rozciągającą się przed nami. Przez chwilę wydawało się, że nasłuchuje, potem skinął głową.

      Dywan wzniósł się jeszcze bardziej. Ziemia zakołysała się i skurczyła, aż wreszcie upodobniła do mapy. Powietrze stało się jeszcze zimniejsze. Mój żołądek nie przestawał się buntować.

      Daleko z lewej strony dostrzegłem czarną bliznę na tle lasu. Był to obóz, który zniszczyliśmy. Następnie weszliśmy w chmurę i Duszołap zwolnił.

      – Będziemy się przez chwilę unosić – powiedział. – Jesteśmy o pięćdziesiąt kilometrów na południe od Kulawca. Oddala się od nas, ale szybko go dopędzamy. Wylądujemy, gdy znajdziemy się blisko miejsca, gdzie mógłby mnie odkryć. – Używał rzeczowego, kobiecego głosu.

      Zacząłem coś mówić.

      – Cicho, Konował – warknął. – Nie rozpraszaj mnie.

      Kryliśmy się we wnętrzu tej chmury, niewidziani i nic niewidzący, przez dwie godziny. Potem Duszołap oznajmił:

      – Pora zjeżdżać na dół. Złapcie się ramy i nie puszczajcie. To może być lekko niepokojące.

      Nagle runęliśmy w dół. Spadaliśmy jak kamień rzucony z urwiska. Dywan zaczął się powoli obracać wokół osi, tak że las zakręcił się pod nami. Potem zaczął się kołysać w przód i w tył jak opadające piórko. Za każdym razem, gdy przechylał się z mojej strony, miałem wrażenie, że z niego spadnę.

      Porządny krzyk mógłby mi pomóc, ale nie można się tak zachowywać w obecności takich ludzi jak Kruk i Duszołap.

      Las zbliżał się coraz bardziej. Po chwili mogłem już rozróżnić pojedyncze drzewa… kiedy odważyłem się spojrzeć w dół. Czekała nas śmierć. Byłem pewien, że runiemy z wysokości piętnastu metrów poprzez baldachim lasu prosto na ziemię.

      Schwytany coś powiedział. Nie dosłyszałem tego. I tak zresztą mówił do dywanu. Kołysanie i rotacja ustały.

      Opuszczaliśmy się teraz wolniej. Dywan zaczął szybować naprzód. Wreszcie sprowadził nas poniżej poziomu wierzchołków drzew, w przesmyk ponad rzeką. Pędziliśmy na wysokości nieco ponad trzech metrów nad wodą. Duszołap śmiał się, gdy ptaki uciekały przed nami w panice.

      Sprowadził nas na ziemię w wąskiej dolince obok rzeki.

      – Złazić i rozprostować kości – rozkazał. Gdy już się rozluźniliśmy, powiedział nam: – Kulawiec jest sześć kilometrów na północ stąd. Dotarł już na miejsce spotkania. Ruszycie naprzód beze mnie. Wykryłby mnie, gdybym zbliżył się bardziej. Oddajcie mi wasze odznaki. Je też może wykryć.

      Kruk skinął głową, oddał odznakę, naciągnął cięciwę, umieścił na niej strzałę, poluzował i rozluźnił się. Ja zrobiłem to samo. To uspokoiło mi nerwy.

      Tak się cieszyłem, że jestem już na ziemi, iż byłem gotów ją całować.

      – Pień wielkiego dębu. – Kruk wskazał dłonią na drugą stronę rzeki. Wypuścił strzałę. Wbiła się kilkanaście centymetrów od jego środka. Zaczerpnąłem powietrza, by się uspokoić, i zrobiłem to samo. Moja strzała wylądowała o kilka centymetrów bliżej środka.

      – Tym razem trzeba było się ze mną założyć – zauważył. – Jesteśmy gotowi – oznajmił Duszołapowi.

      – Będziemy potrzebować dokładniejszych wskazówek – dodałem.

      – Pójdźcie brzegiem rzeki. Pełno tam ścieżek wydeptanych przez zwierzynę. Droga nie powinna być trudna. Nie ma zresztą co się śpieszyć. Zostało trochę czasu.

      – Rzeka

Скачать книгу