Miasto luster. Justin Cronin
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Miasto luster - Justin Cronin страница 15
Kazała przynieść środek znieczulający i ogrzewacz, po czym obie z Jenny umyły się i włożyły fartuchy. Jenny jodyną zdezynfekowała brzuch i okolice łonowe kobiety, a następnie przywiązała ją do stołu. Sara przytoczyła lampę, wciągnęła rękawiczki i wlała do małego naczynia środek znieczulający. Używając kleszczy, zanurzyła gąbkę w brązowym płynie i położyła ją na masce oddechowej.
– W porządku, pani Jiménez. Założę to pani na twarz. Poczuje pani dziwny zapach.
Kobieta spojrzała na nią z bezradnym przerażeniem.
– Będzie bolało?
Sara uśmiechnęła się, żeby dodać jej otuchy.
– Proszę mi wierzyć, nie trzeba się tym przejmować. Kiedy się pani zbudzi, dziecko już tu będzie. – Założyła maskę. – Proszę oddychać powoli i miarowo.
Pacjentka zgasła jak zdmuchnięta świeczka. Sara przysunęła tacę z instrumentami, wciąż ciepłymi po wyjęciu z kotła, i założyła maskę chirurgiczną. Przecięła ciało skalpelem nad kością łonową, potem wykonała drugie cięcie, żeby otworzyć macicę. Ujrzała dziecko w worku owodniowym pełnym płynu różowego od krwi. Ostrożnie przebiła worek i sięgnęła do środka kleszczami.
– Dobrze, przygotuj się.
Jenny stanęła obok niej z ręcznikiem i miską. Sara wsunęła rękę pod dziecko, kciukiem i małym palcem podtrzymując ramiona, i powoli wyjęła je z brzucha matki. Była to dziewczynka. Jenny położyła ją na ręczniku, po czym odessała wydzielinę z jamy ustnej, gardła i nosa. Obróciła maleństwo na brzuch i pomasowała plecy; z mokrym czknięciem dziewczynka zaczęła oddychać. Sara zacisnęła pępowinę, przecięła ją nożyczkami, wyjęła łożysko i wrzuciła do miski. Gdy Jenny po umieszczeniu noworodka w ogrzewaczu sprawdzała jego czynności życiowe, Sara zakładała szwy. Odrobina krwi, żadnych komplikacji, zdrowe dziecko: nieźle jak na dziesięć minut pracy.
Ściągnęła maskę z twarzy położnicy.
– Już tu jest – szepnęła do jej ucha. – Wszystko w porządku. To zdrowa dziewczynka.
Mąż i synowie czekali na zewnątrz. Sara dała rodzinie chwilę prywatności. Carlos ucałował żonę, która się wybudzała, po czym wyjął dziecko z ogrzewacza, żeby je przytulić. Synowie kolejno brali je od niego.
– Wybraliście imię? – zapytała Sara.
Mężczyzna skinął głową, z oczami lśniącymi od łez. Polubiła go za to, bo nie wszyscy ojcowie byli tacy sentymentalni. Niektórych narodziny dziecka mało obchodziły.
– Grace – odparł.
Matkę i córkę zawieziono na wózku w głąb korytarza. Mężczyzna odesłał chłopców, po czym sięgnął do kieszeni kombinezonu i nerwowo podał Sarze kartkę, na którą czekała. Pary pragnące mieć trzecie dziecko mogły nabyć prawo od tych, którzy mieli mniej potomstwa, niż było to dozwolone. Sarze nie podobała się ta praktyka; kupowanie i sprzedawanie praw, żeby dać życie, wydawało się niestosowne. Połowa certyfikatów była sfałszowana, zakupiona na czarnym rynku.
Przyjrzała się dokumentowi Carlosa. Papier pochodził z wytwórni rządowej, ale atrament miał niewłaściwy kolor i pieczęć przybito po złej stronie.
– Ten, kto panu to sprzedał, powinien oddać pieniądze.
Mężczyzna zmartwiał.
– Proszę, jestem zwykłym robotnikiem w hydroelektrowni. Nie stać mnie na zapłacenie grzywny. To wyłącznie moja wina. Żona mówiła, że to niedobry dzień.
– Dobrze, że się pan przyznaje, ale obawiam się, że to nie załatwi sprawy.
– Błagam, doktor Wilson. Niech pani nie każe oddawać jej do sióstr. Moi synowie to dobrzy chłopcy, sama pani widzi.
Sara nie miała zamiaru odsyłać Grace do sierocińca. Ale przecież certyfikat był tak prymitywnie podrobiony, że ktoś w biurze ewidencji na pewno się do niego doczepi.
– Niech pan wyświadczy nam obojgu przysługę i pozbędzie się tego świstka. Odnotuję narodziny i jeśli papiery wrócą, coś wymyślę… powiem, że zawieruszyłam dokument albo coś w tym stylu. Przy odrobinie szczęścia sprawa umrze śmiercią naturalną.
Carlos nie uczynił ruchu, żeby wziąć od niej certyfikat, jakby nie rozumiał, co się do niego mówi. Sara nie miała wątpliwości, że tysiące razy w myślach przećwiczył tę chwilę. Ani razu nie przyszło mu do głowy, że ktoś tak po prostu zdejmie z niego ten problem.
– Śmiało, niech pan to zabiera.
– Naprawdę pani to zrobi? Nie będzie pani miała kłopotów?
Podsunęła mu papier.
– Proszę to podrzeć, spalić, wyrzucić gdzieś do kosza na śmieci. I zapomnieć o tej rozmowie.
Mężczyzna schował certyfikat do kieszeni. Przez sekundę wyglądał tak, jakby chciał uściskać Sarę, ale się powstrzymał.
– Będziemy się za panią modlić, pani doktor. Zapewnimy jej dobre życie, przysięgam.
– Na to liczę. Proszę tylko wyświadczyć mi przysługę.
– Cokolwiek pani zechce.
– Kiedy następnym razem żona powie, że to niedobry dzień, proszę jej wierzyć, dobrze?
W punkcie kontrolnym Sara pokazała przepustkę i poszła do domu zaciemnionymi ulicami. Po dwudziestej drugiej elektryczność dostarczano tylko do szpitala i innych ważnych budynków. Oczywiście nie oznaczało to, że miasto kładło się spać w chwili wyłączenia prądu. W ciemności tętniło życie innego rodzaju. Knajpy, burdele, szulernie – Hollis opowiedział jej mnóstwo historii, a po dwóch latach spędzonych w obozie dla uchodźców niewiele było rzeczy, jakich Sara by nie widziała.
Weszła do mieszkania. Kate dawno temu położyła się do łóżka, ale Hollis czekał, czytając książkę w blasku świeczki przy kuchennym stole.
– Coś dobrego? – zapytała.
Ponieważ często pracowała w szpitalu do późnej nocy, Hollis wypełniał czas czekania na nią czytaniem. Przynosił z biblioteki stosy książek, które piętrzyły się przy łóżku.
– Trochę ciężkostrawne banialuki. Michael mi to polecił jakiś czas temu. O łodzi podwodnej.
Powiesiła płaszcz na haczyku na drzwiach.
– Co to jest łódź podwodna?
Hollis zamknął książkę i zdjął okulary, małe półkoliste soczewki, mętne i porysowane,