Miasto luster. Justin Cronin

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Miasto luster - Justin Cronin страница 16

Miasto luster - Justin Cronin

Скачать книгу

w lustrze. Nie ulegało wątpliwości, że lata dają o sobie znać. Wokół oczu powstały wachlarze zmarszczek; jasne włosy, krótsze i związane w kucyk, nieco się przerzedziły; skóra zaczynała tracić jędrność. Zawsze uważała, że jest ładna, i w pewnym świetle wciąż taka była. Ale w jakimś momencie w środku życia przekroczyła szczyt. Dawniej, patrząc na swoje odbicie, wciąż widziała dziewczynkę, którą kiedyś była. Wtedy kobieta w lustrze nadal była przedłużeniem jej dziewczęcego ja. Teraz widziała przyszłość. Zmarszczki będą się pogłębiać, skóra zwiotczeje, światło w oczach przygaśnie. Jej młodość przemijała, odchodziła w przeszłość.

      Ta myśl nie niepokoiła jej jednak, w każdym razie nie za bardzo. Z wiekiem przychodzi autorytet, a z autorytetem moc bycia przydatnym – żeby uzdrawiać, nieść pociechę i sprowadzać nowych ludzi na świat. Będziemy się za panią modlić, pani doktor. Sara podobne słowa słyszała niemal codziennie, ale nigdy się do nich nie przyzwyczaiła. Pani doktor. Wciąż nie mogła opanować zdumienia, gdy ktoś zwracał się do niej w ten sposób. Kiedy trzy lata temu przybyła do Kerrville, zgłosiła się do szpitala, żeby sprawdzić, czy przyda się jako wyszkolona pielęgniarka. W małym pokoiku bez okien lekarz o nieprawdopodobnym nazwisku Elacqua szczegółowo ją wypytał – o budowę ciała, diagnozowanie, leczenie chorób i obrażeń. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, gdy odhaczał odpowiedzi na podkładce z arkuszem pytań. Maglowanie trwało ponad dwie godziny i pod koniec Sara czuła się tak, jakby szła na oślep, potykając się w huraganie. Jaki pożytek z jej skromnego szkolenia odniesie placówka medyczna o niebo lepsza od szpitalików w Kolonii? Jak mogła być taka naiwna?

      – Tak, sądzę, że to mniej więcej wszystko – powiedział doktor Elacqua. – Gratuluję.

      Sara zdębiała. Czy on żartował?

      – To znaczy, że mogę zostać pielęgniarką? – zapytała.

      – Pielęgniarką? Nie. Mamy mnóstwo pielęgniarek. Proszę zgłosić się jutro rano, pani Wilson. Szkolenie zacznie się punktualnie o siódmej. Przypuszczam, że uwinie się pani w dwanaście miesięcy.

      – Jakie szkolenie?

      Elacqua, którego długie przesłuchanie było skromną zapowiedzią tego, co ją czekało, z nieskrywanym zniecierpliwieniem odparł:

      – Może nie wyraziłem się jasno. Nie wiem, gdzie się pani tego nauczyła, ale wie pani dwa razy więcej, niż ma prawo wiedzieć. Zostanie pani lekarzem.

      I oczywiście była Kate. Ich piękna, cudowna, zdumiewająca Kate. Sara chciała mieć z Hollisem drugie dziecko, lecz ciężki poród spowodował zbyt duże zniszczenia. Czuła się rozgoryczona. Co za ironia losu – przecież dzień w dzień odbierała przychodzące na świat dzieci! Z drugiej strony, nie miała prawa się skarżyć. To, że w ogóle odnalazła córkę, że spotkały się z Hollisem i razem uciekli z Ojczyzny, żeby przybyć do Kerrville jako rodzina… cud to mało powiedziane. Sara nie była religijna, to znaczy nie chodziła do kościoła, choć zakonnice uważała za dobre osoby, może trochę zbyt gorliwe w wierze. Ale tylko idiota nie czułby ręki opatrzności. Nie można budzić się każdego dnia w świecie takim jak ten i nie spędzić bitej godziny na rozmyślaniu, w jaki sposób okazać wdzięczność.

      Rzadko myślała o Ojczyźnie, a przynajmniej tak rzadko, jak mogła. Wciąż nawiedzały ją sny – chociaż, co dziwne, nie skupiały się na najgorszych rzeczach, jakie ją tam spotkały. W większości były to sny o głodzie, zimnie i bezradności albo o obracających się bez ustanku kołach młynków w zakładach produkujących biopaliwo do silników Diesla. Niekiedy po prostu ze zdziwieniem patrzyła na swoje ręce, jakby próbowała przypomnieć sobie coś, co powinna w nich trzymać. Od czasu do czasu śniła o Jackie, starszej kobiecie, z którą się przyjaźniła, albo o Lili – skomplikowane uczucia do tej drugiej z czasem wyżarzyły się do zabarwionego sympatią współczucia. Raz na jakiś czas nękały ją koszmary – niosła Kate w oślepiającym ją śniegu, ścigana przez coś strasznego – ale na szczęście zdarzały się coraz rzadziej. Była to kolejna rzecz, za którą powinna być wdzięczna: w końcu, może nieprędko, ale pewnego dnia Ojczyzna stanie się po prostu kolejnym wspomnieniem w życiu pełnym wspomnień – nieprzyjemnym wspomnieniem, które sprawia, że w porównaniu z nim inne nabierają tym większej słodyczy.

      Hollis spał już jak kamień. Zasnął niczym powalony olbrzym: głowa opadła mu na poduszkę i chwilę później pochrapywał. Sara zgasiła świeczkę i wsunęła się pod okrycia. Zastanawiała się, czy Marie już urodziła i czy nadal pomstuje na męża. Myślała o rodzinie Jiménezów i o minie Carlosa, gdy wziął w ramiona maleńką Grace. Może właśnie grace1 było słowem, którego szukała. Możliwe, że Carlos i jego żona zostaną wzięci na cel przez biuro ewidencji ludności, chociaż raczej nie sądziła, że do tego dojdzie. Przecież rodziło się tyle dzieci. I może o tym naprawdę warto pomyśleć. Nadchodził nowy świat… nowy świat już się rozpoczął. Może właśnie tego uczy starzenie się, gdy spoglądasz w lustro i widzisz na twarzy upływ czasu albo gdy patrzysz na śpiącą córkę i widzisz w niej dziewczynę, jaką byłaś i jaką już nigdy nie będziesz. Świat jest realny i żyjesz w nim, stanowiąc jego część, jakkolwiek krótko, i jeśli masz szczęście, a może nawet wtedy, gdy go nie masz, to, co zrobiłaś z miłości, zostanie zapamiętane.

      6

      Niebo nad Houston powoli uwalniało noc, ciemność ustępowała szarości. Lucius Greer dotarł do miasta. W miejscu, gdzie autostrada Katy Freeway spotykała się z drogą 610 w plątaninie zawalonych estakad i dróg dojazdowych, skręcił na północ. Oddalał się od rozlewisk i bagien z ich zasysającym błotem i gęstym listowiem, omijając podtopione tereny. W końcu szeroką aleją, wzdłuż której stały porzucone samochody, pojechał na południe, do rozlewiska w centrum miasta.

      Łódź wiosłowa leżała tam, gdzie ją zostawił dwa miesiące temu. Spętał konia, wylał z łodzi gęstą od komarów deszczówkę i ściągnął łódź na skraj wody. Po drugiej stronie, zaklinowany pod dziwnym kątem wśród drapaczy chmur, tkwił Chevron Mariner, wielka świątynia rdzy i zgnilizny. Umieścił zapasy w łodzi, zepchnął ją na wodę i powiosłował.

      W holu wieżowca Pierwszego Centrum Allena zacumował przy windach i wysiadł z zarzuconym na ramię workiem z chlupoczącą zawartością. Wspinaczka na dziesiąte piętro w cuchnącym pleśnią powietrzu przyprawiła go o zawroty głowy i zadyszkę. W pustym biurze wciągnął linę, którą tam wcześniej zostawił, opuścił worek na pokład Marinera i zsunął się za nim.

      Zawsze najpierw karmił Cartera.

      Mniej więcej na śródokręciu od strony lewej burty w pokładzie znajdował się zabezpieczony klapą luk. Lucius ukląkł obok niego i wyjął z worka pojemniki z krwią. Trzy związał razem. Słońce świeciło za nim, zalewając pokład światłem, gdy ciężkim kluczem odkręcał śruby mocujące rygle. W końcu przesunął dźwignię i podniósł pokrywę.

      Do ładowni wpadł snop światła. Carter leżał skulony w pozycji embrionalnej blisko przedniej grodzi, w cieniu, z dala od światła. Wszędzie walały się stare bańki i liny. Lucius powoli opuścił swój ładunek. Carter drgnął dopiero wtedy, gdy pojemniki zetknęły się z pokładem. Kiedy gramolił się na czworakach w kierunku krwi, Lucius puścił linę i zaryglował luk.

      Teraz

Скачать книгу


<p>1</p>

Grace (ang.) – m.in. łaska.