Miłość z widokiem na Śnieżkę. Agnieszka Olejnik
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Miłość z widokiem na Śnieżkę - Agnieszka Olejnik страница 6
– Pouczymy się razem do matury? – zaproponował jej wtedy Szymon. – Tylko powtórki, od rana do wieczora.
Podniosła na niego spojrzenie wielkich, ciemnych oczu. Miał ochotę ująć jej drobną twarz w dłonie i całować po kolei usta, nos, policzki i powieki. Była śliczna, krucha, delikatna i… I nie chciała go.
– Ja właściwie nawet nie wiem, czy przystąpię do egzaminów – odparła cicho. – Przecież i tak nie pójdę na studia.
– Żartujesz? Przecież marzyłaś o dziennikarstwie! Ty tak dobrze piszesz, Werka! Pamiętasz scenariusz w drugiej klasie?
– Ech, udała mi się jedna rzecz i do tej pory wszyscy mnie za to komplementują!
– A te wszystkie wypracowania, tak chwalone przez Góralczyka?! Masz świetne pióro, musisz iść na studia!
– Nie muszę – odpowiedziała smutno. – Nie chcę, żeby matka mnie utrzymywała. Znajdę sobie jakąś pracę… Teraz żałuję, że wybrałam liceum, trzeba było iść do technikum albo zawodówki, miałabym zawód.
Szymon nie mógł uwierzyć, że tak to się skończy. Dziewczyna o wyraźnym talencie literackim, rozkochana w literaturze, miałaby po prostu zrezygnować z dalszej edukacji, bo obraziła się na matkę?
– Możesz studiować zaocznie – podpowiedział. – Sam nie wiem, Weronika, po prostu nie rezygnuj!
– Nie rozumiesz – szepnęła i przez jedną krótką chwilę wydawało mu się, że zamierza się do niego przytulić. – Ja już zrezygnowałam. Ze wszystkiego.
Po maturze, do której ostatecznie podeszła i nawet nieźle ją zdała, ich drogi rozeszły się na dobre. To były inne czasy, prawie nikt nie miał wówczas telefonu komórkowego. Wprawdzie wymienili się adresami, ale poza kartką z wakacji nad morzem Szymon nic nigdy nie napisał. Może gdyby Weronika mu odpisała, korespondencja trwałaby jakiś czas, tak się jednak nie stało. Stracili się z oczu i już nigdy nie odnaleźli.
Na pierwszym roku anglistyki poznał w klubie studenckim Ankę, która studiowała bankowość. Była ładna, inteligentna i lubiła się bawić. Pod koniec studiów zaliczyli wpadkę. Szymon nie zastanawiał się, jak postąpić. Było oczywiste, że skoro jest dziecko, to musi być też ślub. Tak go wychowano. A zresztą było mu z Anką dobrze. Albo inaczej: nie było mu z nią źle.
* * *
Weronika przejrzała notes, w którym miała zapisane nazwiska klientek umówionych na nadchodzący tydzień. W poniedziałek głównie strzyżenie, tylko jedna trwała i jedno farbowanie. Najgorzej było we wtorek, tam cztery osoby z rzędu były umówione na rozjaśnianie włosów, a to zawsze się przeciągało. Nie zawsze rozjaśniacz zadziałał jak należy, włosy potrafiły przybrać wściekle żółty lub nawet zielonkawy odcień i trzeba było nakładać blond farbę.
Przejrzała jeszcze spis produktów do zamówienia, który miała przygotowany dla pani Ewy z hurtowni, dopisała do niego kilka kosmetyków Revlona, po czym wreszcie uznała, że jest przygotowana do pracy. Wzięła prysznic i zamierzała położyć się wcześniej spać, ale zupełnie nie czuła senności. Przez chwilę siedziała na kanapie i przerzucała kanały w telewizorze, nic jej jednak nie zainteresowało. Nie miała co zrobić z wolnym wieczorem. Przejrzała książki na półce: nic, czego by jeszcze nie czytała. Trzeba będzie wybrać się do biblioteki, oddać Duszę świata i wypożyczyć coś podnoszącego na duchu.
Ostatecznie zabrała się do prasowania; uzbierała jej się niewielka sterta: komplet pościeli, dwa obrusy i kilka bluzek. Włączyła radio, jak zwykle przy tym zajęciu. Lubiła tańczyć, a nieczęsto miała okazję. Prasowanie pozwalało przynajmniej kiwać się do rytmu.
Przy obrusie odtańczyła Mamma mia Abby, z kolei prasując pościel, kołysała się do rytmu Uptown girl. Oczekując na następny taneczny kawałek, rozłożyła na desce bluzkę w paseczki.
– Za chwilę skrót wiadomości – oznajmił wesoło spiker. – A tymczasem przypominamy o naszym konkursie! Do wygrania dwuosobowe zaproszenie na bal w Karpaczu…
Ech, znowu ten konkurs! Zupełnie jakby prześladował ją ktoś, kto bardzo chce, aby wydobyła z pamięci wspomnienie tamtego nieudanego wieczoru sprzed lat. Kiedy po raz pierwszy w życiu nałożyła makijaż, bo chciała, aby Szymon wreszcie spojrzał na nią inaczej. Żeby zobaczył w niej kobietę, którą przecież już się stawała. Nie chciała być wiecznie tylko jego przyjaciółką. Pragnęła, żeby z nią zatańczył, żeby położył dłoń na jej talii i przytulił ją do siebie.
A gdyby rzeczywiście o tym napisać? – pomyślała, przykładając stopę żelazka do rękawa bluzki. – Zapewne nie wygram tego konkursu; wygra go ktoś, kto napisze o jakimś cudownym balu, pięknej sukience i szalonym tańcu. Zawsze zwyciężają szczęśliwe wspomnienia. Ale kto wie, może wyrzucenie tego z pamięci w jakiś sposób mi pomoże? Zupełnie jak na sesji u psychoterapeuty, który każe sobie opowiedzieć o dręczących myślach. A jeśli mimo wszystko wygram, podaruję zaproszenie Izie. Wyjechałaby z mężem do Karpacza, wypoczęliby, spędziliby weekend sam na sam, tak jak czasem powinni spędzać czas małżonkowie. A ja zajęłabym się ich dziećmi.
Wyłączyła żelazko, nie zważając na to, że zostało jej jeszcze kilka bluzek do wyprasowania.
Bal jak nie bal
Mój pierwszy bal? Bal zarazem pierwszy i jedyny. W dodatku nie był prawdziwym balem. Nie dla mnie.
Zima była ostra, sroga, sklejała mrozem rzęsy, gdy się za długo stało na przystanku. Mieliśmy po dziewiętnaście lat. Za kilka miesięcy mieliśmy zdawać maturę. Wówczas jeszcze nie wiedzieliśmy, że to ostatnie miesiące naszej znajomości.
W domu umierał mój ojciec, choć o tym także nie wiedziałam: wciąż miałam nadzieję, że pokona raka i wszystko skończy się jakimś filmowym happy endem. W tym wieku mocno się wierzy w happy endy.
Tuż przed Bożym Narodzeniem wychowawczyni oznajmiła nam, że uczniowie szkół średnich z naszego miasta zostali zaproszeni do udziału w balu karnawałowym dla zdolnej młodzieży, która przynosi chlubę swojej placówce. Na każdą szkołę przypadało osiem zaproszeń. Bal miał się odbyć w zabytkowym pałacyku w Gusławicach, ale tym mieliśmy się nie kłopotać, bo szkoła zapewniała dojazd uczestnikom. A zatem – wystarczyło wybrać owych ośmioro szczęśliwców, którzy w nagrodę za wybitne osiągnięcia będą się bawić do białego rana w pałacowych wnętrzach.
Oczywiście doskonale wiedziałam, że nie mam szans znaleźć się w tym gronie. Nie osiągnęłam nic szczególnego, nie miałam talentów, nie błyszczałam w żadnej dziedzinie. Byłam zwyczajną uczennicą, może z odrobiną polotu przejawianego w wypracowaniach na języku polskim – jednak to za mało, by zostać zaproszoną na bal dla zdolnej młodzieży. Za to chłopiec, który mieszkał wówczas w moim sercu, był absolutnym pewniakiem! Zdobył tytuł laureata olimpiady z języka angielskiego, miał więc indeks na studia. Ponadto śpiewał i grał na gitarze, był aktorem w szkolnym teatrze, doskonałym siatkarzem, piłkarzem, matematykiem… Mogłabym wymieniać długo. Było oczywiste, że Szymon pojedzie na bal.
Na myśl o tym, że będzie tańczył z innymi dziewczynami,