Miłość z widokiem na Śnieżkę. Agnieszka Olejnik
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Miłość z widokiem na Śnieżkę - Agnieszka Olejnik страница 7
![Miłość z widokiem na Śnieżkę - Agnieszka Olejnik Miłość z widokiem na Śnieżkę - Agnieszka Olejnik](/cover_pre470932.jpg)
Wkrótce wychowawczyni ogłosiła listę szczęśliwców, którzy otrzymali zaproszenie. Oprócz Szymona było jeszcze tylko dwóch chłopców: Adam z drugiej b, nasz szkolny szachista i laureat olimpiady chemicznej, oraz Krystian, najlepszy sportowiec, zdobywca kilku pucharów i tytułów w zapasach. Wśród dziewcząt oczywiście same gwiazdy: Ewelina, która śpiewała jak anioł i podobno miała nawet wystąpić w telewizji, Kaśka, obstawiająca konferansjerkę na wszystkich szkolnych i nawet niektórych miejskich uroczystościach, i tak dalej, jeszcze kilka dziewczyn z innych klas.
Szymon cieszył się tak, jakby wygrał bilet do raju. Podczas przerwy podszedł do mnie i powiedział rozmarzonym tonem:
– To, że wytańczę się za wszystkie czasy, to jeszcze nic. Ale jak się najem! Wyobrażasz sobie?! Przecież to jest pałacyk, Francja-elegancja, tam będą pyszności!
Jak każdy mieszkaniec internatu był wiecznie głodny. Codziennie dzieliłam się z nim kanapkami. Najbardziej lubił te z pastą jajeczną oraz z pasztetem – zawsze powtarzał, że jest chłopakiem z lasu i lubi proste jedzenie. Tym razem jednak najwyraźniej miał ochotę na rarytasy.
– Słuchaj, to chyba trzeba będzie iść w garniturze? – zapytał jeszcze z niepokojem. – Pewnie tak. A przeszłabyś się ze mną któregoś dnia po sklepach? Mama przysłała mi pieniądze, ale sam nie będę umiał wybrać.
Od jakiegoś czasu wspominał, że nie ma jeszcze garnituru na studniówkę, i mówiąc szczerze, spodziewałam się, że poprosi mnie o pomoc. Na swój sposób było to zabawne odwrócenie ról: zwykle w filmach o miłości to dziewczyna kupuje sukienkę, a chłopak jej doradza i na widok jakiejś szczególnie udanej kreacji wpada w zachwyt. Tyle że nasza opowieść to nie był film o miłości. To była tylko sentymentalna, lecz w gruncie rzeczy nudna historia pewnej przyjaźni z głupimi mrzonkami naiwnej dziewczyny w tle.
Wybraliśmy się na te zakupy w czwartek po południu. Pamiętam, że to był czwartek, bo w piątki Szymon zawsze wracał do swojej ukochanej leśniczówki. Nigdy nie zostawał w internacie na weekendy. Tym razem cieszył się bardziej niż zwykle: nie mógł się doczekać, kiedy oznajmi rodzicom nowinę o balu i zaprezentuje swój balowo-studniówkowo-maturalny garnitur.
Postanowiliśmy chodzić po sklepach tak długo, aż coś wybierzemy. Nie było to łatwe. To były inne czasy, nikt wówczas nie słyszał o galeriach handlowych, musieliśmy więc sporo się nachodzić, zanim w końcu udało się nam znaleźć coś, co pasowałoby na Szymona – przy jego wzroście i szczupłej sylwetce. Wreszcie jednak mieliśmy garnitur: ciemnogranatowy, bo czarnego w tym rozmiarze nie było, zgrabny, elegancki. Kiedy Szymon po raz kolejny pytał mnie, czy pasuje, czy nie odstaje w ramionach, czy nie ma za długich rękawów, uspokajałam go, że wygląda świetnie i marzyłam, że za chwilę padną słowa, na które tak czekam: „Pójdziesz ze mną na studniówkę?”.
Ale nie padły. Kupiliśmy jeszcze białą koszulę i granatowo-srebrzysty krawat, po czym rozstaliśmy się na przystanku, bo Szymon musiał wracać do internatu.
Tuż przed feriami świątecznym wychowawczyni wróciła do tematu balu.
– Słuchajcie, jest taka sprawa – zaczęła, chyba lekko zmieszana. – Potrzebne są osoby do obsługi… Technikum hotelarskie zajmie się przygotowaniem jedzenia, a pozostałe szkoły mają obstawić imprezę pod względem, że tak powiem, kelnerowania. Czy jest ktoś chętny? Dziewczyny? Każda szkoła ma wyznaczyć trzy kelnerki.
Zapadła ponura cisza. Żadnej z nas nie uśmiechało się podawanie do stołu tym szczęśliwcom, którzy otrzymali zaproszenia.
– Oczywiście będziecie mogli także się bawić – dodała wychowawczyni. – I skosztować tych wszystkich wspaniałości.
Wydawało mi się, że Szymon spojrzał na mnie nagląco. Może chodziło mu po prostu o jedzenie, może był to wzrok mówiący „nie bądź głupia, będzie pyszne żarcie” – ale ja bardzo chciałam zrozumieć to spojrzenie po swojemu. Pragnęłam, żeby w ten sposób powiedział „zgódź się, bo to prawie tak, jakbyśmy poszli razem”. Podniosłam rękę.
– Ja mogę – powiedziałam. – Czemu by nie?
Szymon posłał mi szeroki uśmiech. Chyba naprawdę się ucieszył. Moje serce trzepotało się w piersi z cichej radości.
„Kelnerki” miały się ubrać w czarne spódniczki i białe bluzki, więc odpadał problem sukienki. Nie miałam jeszcze pomysłu na kreację studniówkową, a w domu się w tamtym czasie nie przelewało, więc ulżyło mi, że nie muszę nic kupować na chybcika. Podkradłam natomiast mamie trochę kosmetyków i wykonałam pierwszy w życiu makijaż. Nieco nieporadny, ale dodający mi powagi i lat, a przecież to właśnie chciałam osiągnąć.
Pojechaliśmy tym samym autobusem – my, kelnerki, oraz oni – szczęśliwcy z zaproszeniami. Szymon siedział obok mnie i trajkotał wesoło, mnie było jakoś nie do śmiechu, choć przecież powinnam być podekscytowana. Nie zauważył mojego dorosłego makijażu, chyba w ogóle nie zwracał na mnie większej uwagi.
Roznosiłam wymyślne przekąski, wazy z zupą borowikową, półmiski z pieczoną gęsiną oraz cudnie przystrojone sałatki, zerkając wciąż na niego. Najpierw tylko jadł, niczym prawdziwy koneser raczył się roladkami serowymi, marynowanymi rydzami i szynką w galarecie. Miał rację, jedzenie było niesamowite. Choć my, obsługa, mieliśmy w kuchni swój stół i mogliśmy się częstować do woli, nie miałam jakoś apetytu. Zwłaszcza od chwili, gdy oficjalnie otwarto bal, a Szymon poszedł tańczyć z Kaśką.
Sądziłam, że będę umiała opisać, co wówczas czułam, ale nie umiem. Rozczarowanie jest za słabym określeniem; rozpacz – zbyt mocnym. Byłam więc zawieszona gdzieś pomiędzy rozczarowaniem a rozpaczą. Krążyłam między stołami, przystrojona w sztuczny uśmiech, który miał maskować drżącą brodę. Czego się spodziewałam? Dlaczego liczyłam na to, że on poprosi mnie do tańca? Przecież byliśmy tylko przyjaciółmi. Gdyby chciał zmienić ten stan rzeczy, zrobiłby to już dawno.
Tuż przed północą podałyśmy jajka faszerowane. Szymon schodził właśnie z parkietu, prowadząc pod rękę Justynę. Chodziła do równoległej klasy; wiedziałam o niej tylko tyle, że jest świetna z angielskiego. Pewnie znali się z kółka przedmiotowego.
– Wybawimy się za wszystkie czasy – mówiła właśnie, kiedy się mijaliśmy. – Nie mogę się doczekać, a to jeszcze cały miesiąc.
Błyskawicznie domyśliłam się, że chodzi o studniówkę. Zapewne właśnie jej zaproponował, aby poszli razem. No tak, była śliczna, wysoka, a do tego znakomicie tańczyła. Ja byłam tylko małą, chudą kelnerką. Łzy nabiegły mi do oczu, ale mrugałam tak zawzięcie, że zdołałam je powstrzymać. Nałożyłam przecież makijaż, nie mogłam sobie pozwolić na czarne smugi pod oczami.
– Słuchaj, Werka – zaczepił mnie kilka minut później, kiedy wnosiłam kolejne półmiski. – Z kim idziesz na studniówkę? Bo widzisz, Justyna…
– Daj spokój – przerwałam mu, za wszelką cenę chcąc ukryć, jak bardzo jest mi przykro. – Wcale nie idę. Tata chory, każdy grosz się liczy, a ja mam wydawać kasę na strojną kieckę, której nigdy więcej nie włożę?
Spojrzał