Odwet. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Odwet - Vincent V. Severski страница 6
Pan Korczyk mieszkał w tym domu razem z żoną i dwójką dzieci. Często gościł znajomych z Polski, którzy zajmowali pokoje na parterze. Prowadził też intensywne życie towarzyskie, więc w kuchni na stałe pracowała Aisza, której Yacef pomagał, dowożąc zakupy z bazaru. Ciągle jeździł na lotnisko, zawoził do szkoły dzieci, a czasami był nawet przewodnikiem turystycznym. Dom tętnił życiem od rana do późnej nocy. Yacef czuł się potrzebny i był dobrze traktowany. Nie miał czasu na wspomnienia.
Odkąd przyjechał pan Zenonik, wszystko się zmieniło. Dom opustoszał, odeszła Aisza i Yacef został w kuchni sam z telewizorem, herbatą i odżywającymi wspomnieniami. Wprawdzie dostał podwyżkę, ale i tak prawie wszystkie pieniądze oddawał szwagierce Majsun, która samotnie wychowywała dwoje dzieci.
Kiedy wszedł do kuchni, Zenonik siedział przy stole. Stała przed nim butelka whisky i dwie szklanki.
– Nigdy ci nie zaproponowałem, ale jestem tu od niedawna. – Patrzył na Yacefa mętnym wzrokiem. – Napijesz się ze mną? – Nie czekając na odpowiedź, chwycił butelkę.
– Nie piję alkoholu – odparł spokojnie Yacef. – Ale mogę z panem posiedzieć.
– Nie wiesz, co tracisz, ale rozumiem… religia. Sam jestem katolikiem, ale niewierzącym. – Wlał sobie whisky na dwa centymetry i natychmiast wypił.
– Niewierzącym? – zapytał zdziwiony Yacef i włączył czajnik z herbatą.
– Nie zrozumiesz tego. – Zenonik spuścił głowę. – Miałem żonę, bardzo ją kochałem, a ona mnie zdradziła. Odeszła. – Trzymał szklankę w dłoniach i wpatrywał się w jej dno. – Zdradziła mnie z moim szefem… konsulem generalnym w Petersburgu… Wiesz, gdzie to jest?
– W Rosji.
– Kurwa, zdradziła mnie, a ja tak ją kochałem. – Zenonik pociągnął nosem. – Wiesz, byłem tam kiedyś konsulem… Kurwa, jak ja tej Rosji nienawidzę! A on starszy ode mnie o piętnaście lat, rozumiesz? Myślałem, że ich zabiję, a potem siebie, kurwa, nawet już wszystko zaplanowałem. Ty nie masz pojęcia, chłopie, jaki to ból. – Wlał sobie następną porcję, rozlewając alkohol po stole. – Nikomu o tym nie mówiłem. Ale co ty możesz wiedzieć. Przestałem wierzyć w Boga, który tak mnie skrzywdził, a ja przed nim przysięgałem jej miłość aż do śmierci. – Znów pociągnął nosem i wytarł go dłonią. – Chodzę do kościoła, ale o nic nie proszę, bo i tak nic mi Bóg nie da. Tobie dał? – Spojrzał na Yacefa spod przymkniętych powiek i widać było, że zaczyna odpływać. – Nooo… powiedz, dał ci coś… czy… ach… co ty możesz o tym wiedzieć. Eeech… – Machnął ręką i przewrócił szklankę, która przetoczyła się po stole i byłaby spadła, gdyby Yacef nie zdążył jej złapać w powietrzu.
Odstawił ją na stół i wstał, żeby wziąć ścierkę. Najpierw jednak nalał sobie herbaty. Kiedy się odwrócił, zobaczył, że Zenonik leży na blacie z twarzą w kałuży whisky.
– Zaprowadzę pana do pokoju. – Potrząsnął nim.
Polak coś wymamrotał i zaczął się z trudem podnosić.
Yacef zarzucił sobie jego rękę na szyję i chwycił go wpół, podtrzymując za pasek od spodni, który werżnął się w miękkie ciało. Powoli, krok za krokiem, zaczęli posuwać się w kierunku schodów.
Dotarcie na piętro i do pokoju zajęło im kilka minut, chociaż Zenonik starał się współpracować. Był jednak zbyt ciężki. W końcu Yacefowi udało się położyć go na łóżku. Zdjął mu buty i poluźnił pasek, a potem przykrył kocem.
Zszedł na dół.
Był już bardzo zmęczony i chciał jak najszybciej się położyć, a musiał jeszcze posprzątać w kuchni, no i sprawdzić dom na parterze. Dopiero teraz sobie przypomniał, że nie zamknął bramy.
Nie piję alkoholu, a jednak muszę znosić jego skutki. Ciekawe, jak on działa? – pomyślał z odrobiną sarkazmu i ruszył przez hol do drzwi wejściowych, skąd było bliżej do bramy.
Na starym francuskim zegarze podłogowym, który stał przy drzwiach, była pierwsza siedemnaście. Najpierw zgasił światło i dopiero potem wyszedł przed dom. Do nocnego Algieru nadciągnął powiew znad morza i powietrze było przyjemnie chłodne. Yacef zaciągnął się nim głęboko i zamknął oczy. Pomyślał o Zenoniku. Nie wzruszyła go opowieść o niewiernej żonie i jego cierpieniu. Nie widział nic ludzkiego w opowiadaniu zasmarkanego pijaka, który nie zna Boga. On znał Boga i dzięki niemu mógł, kiedy tylko chciał, zobaczyć piękną twarz swojej Nadiry, spacerować z nią, objąć i całować.
Poczuł się dobrze. Otworzył oczy i ruszył w stronę bramy. Ściągnął skrzypiące metalowe wrota i spiął je łańcuchem. Wrócił do holu. Zamknął drzwi, założył metalową sztabę, która pamiętała czasy francuskiego pułkownika, i od razu ruszył w prawo do salonu, żeby sprawdzić okna wychodzące na taras. Od tego zaczynał obchód. Dopiero potem zaglądał kolejno do biblioteki, pokoi gościnnych i pomieszczeń gospodarczych. Kuchnia była jego miejscem, więc ją zostawiał na koniec.
Przez lata służby w tym domu wyćwiczył te procedury niemal do perfekcji. Wykonywał je automatycznie. Wchodził do pomieszczenia i zanim zapalał światło, z pamięci odtwarzał rozstaw mebli i przedmiotów, który potem porównywał z rzeczywistym obrazem. Podchodził do okien i dotykał każdej klamki, jakby chciał sprawdzić, czy nie ma na niej obcych śladów. Wreszcie wyglądał przez okno i zaciągał dokładnie story, by chronić dom przed porannym upałem.
Wszystko było w porządku. Dotarł do kuchni. Wyłączył czajnik, w którym wciąż gotowała się woda. Przez chwilę zastanawiał się, czy ma jeszcze siłę wziąć prysznic. Zrezygnował i poczuł, że jest zadowolony z tej decyzji.
Pozostało zamknięcie drzwi do garażu. Robił to zawsze na końcu.
Wszedł do środka. Przeciągnął dłonią po karoserii i zebrał szary kurz miasta. Strzepnął go, jakby chciał zaklaskać, a resztkę roztarł. Doszedł do drzwi, przekręcił ze zgrzytem klucz w zamku. Dla pewności szarpnął jeszcze za klamkę i zgasił światło. Obrócił się i pomyślał, że powinien naoliwić zamek.
W garażu było ciemno i tylko poświata z otwartych drzwi wskazywała mu drogę. Zrobił kilka kroków i przystanął. Poczuł, że ciemność nie jest już taka przyjazna jak zawsze. Wróciło niepokojące wrażenie, że kryje się w niej coś obcego. Dotknął ręką kolby pistoletu i spojrzał w głąb mroku. Znów pojawił się lęk.
Jego zapach spłynął na niego niespodziewanie. I Yacef wiedział już, że stoi za nim cień. Nawet nie próbował walczyć, nie sięgnął po broń, która nagle straciła swoją moc.
Nie odwrócił się, chociaż mógł. Jeszcze chwilę odczekał i wtedy coś gorącego przesunęło mu się po szyi. Nie poczuł bólu i niemal natychmiast ciepła ciecz wylała mu się na pierś. Próbował ją zatamować, ale lepka krew tryskała między palcami. Oparł się o samochód i poczuł, że słabnie. Osunął się miękko na podłogę.