Skarb w Srebrnym Jeziorze. Karol May

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Skarb w Srebrnym Jeziorze - Karol May страница 16

Автор:
Серия:
Издательство:
Skarb w Srebrnym Jeziorze - Karol May

Скачать книгу

Czy ty byś inaczej postąpił? Po ich pośpiesznej ucieczce poznał wprawdzie, że nie mają czystego sumienia, ale przecież nie znał rzeczywistego stanu rzeczy. Dopiero podszedłszy zobaczył na ziemi trupy, których przedtem nie mógł dostrzec. Wiedział już, wprawdzie, że popełniono zbrodnię, ale nie mógł ścigać zbiegów, bo musiał się mną zająć. Kiedy się obudziłem, klęczał nade mną, zupełnie jak ów Samarytanin z Pisma świętego. Oswobodził mnie od więzów i knebla. Nie czułem z odrętwienia żadnego bólu, toteż chciałem się podnieść, ale Indianin mi nie pozwolił. Przeniósł trupy i mnie do domu, gdzie mogłem się łatwo obronić przed rafterami, gdyby im przyszło na myśl powrócić; potem udał się do najbliższego sąsiada, aby sprowadzić kogoś, kto by mnie pielęgnował w chorobie. Musicie wiedzieć, że ten sąsiad mieszkał w odległości przeszło trzydziestu mil, a Winnetou nigdy jeszcze nie był w tej okolicy. Nad ranem przybył z nim i jego parobkiem.

      Potem opuścił nas, aby pójść śladem morderców. Nie wracał przez tydzień. Ja tymczasem pochowałem zmarłych i poleciłem sąsiadowi, aby sprzedał posiadłość. Moje rozbite członki nie były jeszcze wprawdzie zupełnie zdrowe, ale ze straszliwą mąką oczekiwałem powrotu Apacza. Dogonił rafterów, a podsłuchawszy ich, dowiedział się, że mają zamiar udać się do fortu Smoky – hill. Nie pokazał się ani im nic nie zrobił, bo zemsta należała do mnie. Kiedy nas pożegnał, wziąłem strzelbę, siadłem na konia i pojechałem. Resztę wiecie albo możecie się domyślić.

      – Nie wiemy nic! Opowiadaj dalej, opowiadaj!

      – Bądźcie pewni, że nie jest to dla mnie przyjemnością. Pięciu zostało zdmuchniętych, jeden po drugim; tylko szósty, i to najgorszy, umknął. Był rafterem, a może dotąd trudni się tym rzemiosłem; dlatego i ja zostałem rafterem, bo myślę, że go w ten sposób najpewniej spotkam. A teraz… Patrzcie tylko! Co to za ludzie?

      Skoczył, a inni poszli za jego przykładem, bo w tej chwili z ciemnego lasu weszły w obręb światła, padającego z ogniska, dwie postacie okryte pstrymi kocami. Byli to dwaj Indianie: stary i młody. Pierwszy podniósł uspokajająco rękę do góry i rzekł:

      – Nie obawiać się, my przyjaciele! Czy pracować tu rafterzy, którzy znać Czarnego Toma?

      – Tak, znamy go – odpowiedział stary Blenter.

      – On pójść, ażeby przynieść dla was pieniądze?

      – Tak, miał je podjąć; a powróci pewnie w przeciągu tygodnia.

      – On przyjść jeszcze prędzej. My więc być u właściwych ludzi, u rafterów, których szukać. Ogień mały zrobić, inaczej daleko widać, a także cicho mówić, bo daleko słychać.

      Odrzucił koc, przystąpił do ogniska i rozrzuciwszy polana, zagasił je, pozostawiając tylko kilka. Młody Indianin pomagał mu. Kiedy to uczynił, rzucił okiem do kotła i rzekł:

      – Dać nam kawał mięsa, bo my daleko jechać i nic nie jeść.

      Jego tak samowolne postępowanie wywołało naturalnie zdziwienie u rafterów, toteż stary Missouryjczyk zawołał tonem oburzenia:

      – Ależ, człowiecze! Co ci wpadło do głowy? Przychodzisz do nas, jakby to miejsce tobie się tylko należało!

      – My nic nie ośmielać się – brzmiała odpowiedź. – Czerwony mąż nie musieć być zły człowiek. Blade twarze się dowiedzieć.

      – Ale kim ty jesteś właściwie? W każdym razie nie należysz do żadnego szczepu żyjącego nad rzeką czy na prerii. Po twoim wyglądzie muszę przypuszczać, że przychodzisz z Nowego Meksyku. A może jesteś pueblo?

      – Z Nowego Meksyku przychodzić, ale nie być pueblo (osiadły Indianin). Być wódz Tonkawa, a nazywać się Wielki Niedźwiedź. To być mój syn.

      – Co? Wielki Niedźwiedź! – zawołało kilku rafterów zdziwionych, a Missouryjczyk dodał:

      – To ten chłopiec jest zatem Małym Niedźwiedziem?

      – Tak – skinął Indianin.

      – To co innego! Obaj Niedźwiedzie są wszędzie mile widziani. Bierzcie mięso i miód, ile tylko chcecie, i pozostańcie z nami, póki wam się podoba. Ale co sprowadza was w te okolice?

      – Przychodzimy ostrzec rafterów.

      – Dlaczego? Czy grozi nam niebezpieczeństwo?

      – Wielkie niebezpieczeństwo.

      – Jakie? Powiedz!

      – Tonkawa najpierw jeść i przyprowadzić konie, a potem mówić.

      Dał znak chłopcu, po czym ten oddalił się, a on wziął z kotła kawał mięsa i zaczął spożywać z takim spokojem, jakby siedział w bezpiecznym wigwamie.

      – Macie konie ze sobą? – zapytał stary. – W czasie nocy, tu w ciemnym lesie? A przy tym szukaliście nas i znaleźliście? To istny cud!

      – Tonkawa mieć oczy i uszy. On wiedzieć, że rafterzy mieszkać zawsze nad wodą, nad rzeką. Wy bardzo głośno mówić i wielki ogień palić, który my widzieć daleko, a czuć jeszcze dalej. Rafterzy bardzo nieostrożni, bo nieprzyjaciel łatwo ich znaleźć.

      – Tu nie ma żadnych nieprzyjaciół. Myśmy zupełnie sami w tej okolicy, a jesteśmy na wszelki wypadek dosyć silni, aby obronić się przed ewentualnym wrogiem.

      – Missouri-Blenter się mylić.

      – Jak? Ty znasz moje nazwisko?

      – Tonkawa stać długi czas za drzewem i słyszeć, co blade twarze mówić; słyszeć także twoje nazwisko. Gdyby nieprzyjaciele tu nie być, to jednak przyjść. A gdy rafterzy nieostrożni, to być pokonani, nawet przez kilku wrogów.

      Teraz usłyszano uderzenia kopyt po miękkim gruncie. To Mały Niedźwiedź przyprowadził dwa konie. Przywiązawszy je do drzewa, wziął kawałek mięsa z kotła, usiadł obok ojca i zabrał się do jedzenia. Stary Niedźwiedź zjadł tymczasem swoją porcję, zasadził nóż za pas i rzekł:

      – Teraz Tonkawa mówić, a potem rafterzy wypalić z nim fajkę pokoju. Czarny Tom mieć dużo pieniędzy, trampi przyjść, aby na niego czatować i zabrać mu je.

      – Trampi? Tu nad Błack-bear-river? Chyba się mylisz?

      – Tonkawa się nie mylić, lecz na pewno wiedzieć i wam opowiedzieć wszystko.

      Swą łamaną angielszczyzną opowiedział im o przygodzie na steamerze; za dumny był jednak na to, aby choć jednym słowem wspomnieć o bohaterskim czynie swego syna. Opowiadania jego słuchano naturalnie z wielkim napięciem.

      Stary i młody Niedźwiedź łódką, jaką zabrali ze steamera, goniąc uciekających trampów, dostali się wkrótce na brzeg Arkansasu, gdzie przeleżeli do świtu, bo w nocy nie mogli iść dalej ich śladami. Te były bardzo wyraźne, a prowadziły, omijając port Gibson, między Canadianem a Red-fork na zachód, a potem zwróciły się ku północy. W czasie jednej z następnych nocy napadli trampi na wieś Indian szczepu Creek, aby zrabować konie. W południe następnego dnia napotkali obaj Tonkawa wojowników szczepu Szoktów, u których mogli kupić dla siebie konie. Jednakże na ceremoniach,

Скачать книгу