Skarb w Srebrnym Jeziorze. Karol May
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Skarb w Srebrnym Jeziorze - Karol May страница 18
Wywody jego przerwało ukazanie się kornela, który wyszedł w tej chwili spoza drzew i przystąpił do ogniska. Widział spojrzenia towarzyszy, skierowane z zaciekawieniem na niego; zdjął kapelusz z głowy, rzucił go na ziemię i rzekł:
– Nie przynoszę wam, ludzie, żadnej dobrej wieści; miałem pecha!
– Jakiego? Co się stało? Pecha? – pytano dokoła. – Gdzie jest Bruns?
– Bruns? – odrzekł kornel siadając. – Ten w ogóle nie wróci; zabity!
– Zabity? Co ty pleciesz, u diabła? Kto go zabił?
– Biedak zginął od noża, który wpakowano mu w serce.
Ta wiadomość wywołała wielkie poruszenie. Kornel nakazał spokój i gdy ochłonęli, odezwał się:
– Bruns i ja przypuszczaliśmy, że rafterzy znajdują się w dole rzeki; udaliśmy się więc w tym kierunku. Musieliśmy posuwać się bardzo ostrożnie i powoli, gdyż inaczej spostrzeżono by nas. Tymczasem zrobiło się ciemno. Ja chciałem zawrócić, ale Bruns na to się nie zgodził, bo widzieliśmy liczne ślady, które pozwalały się domyślać, że niedaleko już do miejsca spławu. Bruns był zdania, że poczujemy woń ogniska, jakie rafterzy muszą rozpalić choćby ze względu na moskity. I rzeczywiście. Poczuliśmy dym, a na wysokim brzegu widać było nawet słabą jasność, jakby ogniska, przebijającą się poprzez krzaki i drzewa. Wdrapaliśmy się na brzeg. Przed nami płonął ogień, a wokoło siedziało dwudziestu rafterów. Poczołgaliśmy się bliżej; ja pozostałem pod drzewem, a Bruns ukrył się za domem. Nie zdążyliśmy jeszcze usłyszeć, o czym mówią, kiedy nadeszło dwu drabów. Byli to obaj Indianie z „Dogfisha” – żeby ich diabli wzięli!
Trampów zaskoczyła ta wiadomość, a wprost jak piorun uderzyła w nich wieść o tym, co wódz Tonkawa opowiedział rafterom. Kornel ciągnął dalej:
– Widziałem, jak czerwonoskóry zgasił ogień. Rozmawiano potem tak cicho, że nie mogłem niczego zrozumieć. Chciałem się więc oddalić, ale musiałem czekać na Brunsa. Nagle spoza baraku, za którym się ukrył, rozległ się krzyk tak straszny, że mnie ciarki przeszły. Bałem się o Brunsa i poczołgałem się ku chacie. Było tak ciemno, że musiałem rękami macać, aby rozpoznać drogę. Natknąłem się przy tym na ciało ludzkie, leżące w kałuży krwi; zląkłem się straszliwie, poznawszy po ubraniu, że to Bruns. Otrzymał pchnięcie w plecy – przeszło przez serce. Cóż miałem robić? Wypróżniłem jego kieszenie, wziąłem nóż i rewolwer i zawróciłem ku domowi! Dopiero wtedy zauważyłem, że rafterzy schronili się do baraku. Wycofałem się więc szybko i… jestem. A teraz nie traćmy czasu, lecz szybko uchodźmy!
– Dlaczego? – zapytali trampi.
– Dlaczego? Czyż nie słyszeliście, że czerwonoskórzy znają nasz obóz? Naturalnie zechcą nas napaść; a ponieważ mogą przewidzieć, że znaleźliśmy trupa i przez to nabierzemy podejrzenia, więc prawdopodobnie wkrótce tu nadejdą. Jeżeli zaskoczą nas – będziemy zgubieni. Musimy więc natychmiast wiać i wyrzec się pieniędzy rafterów. To będzie najmądrzejsze i… Nagle przerwał i wykonał ręką gest zdziwienia.
– Co się stało? – zapytał jeden z trampów. – No gadaj dalej!
Lecz kornel powstał. Blisko tego miejsca, gdzie siedział, leżeli obaj zwiadowcy; nie znajdowali się jednak obok siebie jak poprzednio. Kiedy bowiem Missouryjczyk spostrzegł kornela i usłyszał jego głos, ogarnęło go niezwykle podniecenie. Stary nie mógł uleżeć spokojnie i posuwał się coraz dalej i dalej ku skrajowi sitowia. Oczy jego pałały i zdawało się, że wyjdą z orbit. Podniecony, zapomniał o koniecznej ostrożności i nie zważał na to, że głowa jego wystawała z ukrycia.
– Nie pokazać się! – szepnął wódz i ująwszy go, usiłował odepchnąć go do tyłu. Lecz było za późno; kornel zobaczył głowę raftera. Dlatego to przerwał opowiadanie i szybko powstał, chcąc unieszkodliwić zwiadowcę. Postąpił przy tym bardzo chytrze, mówiąc:
– Przypomniałem sobie właśnie, że tam, przy koniach… lecz wy dwaj chodźcie ze mną!
Skinął na trampów, siedzących po jego prawej i lewej ręce, a kiedy powstali, szepnął:
– Ja udaję tylko, bo tam z tyłu w sitowiu leży jakiś drab; na pewno rafter. Jeśli zauważy, że poluję na niego, ucieknie. Skoro więc rzucę się, chwyćcie go także; w ten sposób dostaniemy go tak mocno, że nie będzie się mógł bronić. A więc – naprzód!
Obrócił się błyskawicznie i skoczył ku miejscu, gdzie ujrzał głowę. Wódz Tonkawów był nadzwyczaj ostrożnym, doświadczonym i bystrym człowiekiem; widział, że kornel szeptał z owymi ludźmi i że jeden wykonał niechcąco ruch do tyłu. Choć było to prawie niedostrzegalne, zdradziło jednak Wielkiemu Niedźwiedziowi, o co idzie; dlatego dotknął ręką raftera i szepnął:
– Szybko precz! Kornel cię zobaczyć i schwycić. Prędko, prędko! – Równocześnie odwrócił się i nie podnosząc z ziemi, rzucił się za najbliższy krzak. Było to dziełem najwyżej paru sekund, ale już zabrzmiał za nim okrzyk kornela „naprzód”, a kiedy się obejrzał, zobaczył, jak ten rzucił się na Missouryjczyka. Za jego przykładem poszli obaj trampi.
Stary Blenter mimo swej sławnej przytomności umysłu został zupełnie zaskoczony. Trzej napastnicy trzymali go silnie za ręce i nogi, a i reszta trampów szybko przybiegła ku nim. Indianin wyciągnął nóż, chcąc ratować starego, lecz zrozumiał, że takiej przewadze nie podoła. Nie pozostało mu nic innego, jak popełznąć nieco w bok i ukryć się za krzakiem.
Trampi, zobaczywszy jeńca, chcieli krzyczeć, ale kornel nakazał milczenie:
– Cicho! Nie wiemy wszak, czy nie ma jeszcze innych. Trzymajcie go mocno; ja pójdę sprawdzić.
Obszedł ognisko dookoła, lecz uspokoił się, nie zobaczywszy nikogo. Wrócił przeto do jeńca i pochylił się nad nim, aby mu badawczo spojrzeć w twarz. Po czym rzekł:
– Drabie! Muszę cię skądś znać! Gdzie ciebie widziałem?
Blenter był na tyle ostrożny, że mu tego nie powiedział. W sercu jego wrzała nienawiść, ale starał się okazać twarz możliwie obojętną.
– Tak, musiałem cię gdzieś widzieć! – powtórzył kornel. – Kim jesteś? Czy należysz do rafterów pracujących w górze Black-bear?
– Tak – odpowiedział zapytany.
– Po coś się zakradł? Dlaczego podsłuchujesz?
– Dziwne pytanie! Czy na Zachodzie zabronione jest przypatrywanie się ludziom? Ja myślę raczej, że jest to koniecznością. Dosyć chyba jest takich, przed którymi należy się mieć na baczności.
– Słyszałeś, co mówiliśmy?
– Nic