Opowiadania kołymskie. Варлам Шаламов
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Opowiadania kołymskie - Варлам Шаламов страница 41
Anisimow był naczelnikiem gorliwym. Osobiście doskonale zapamiętałem dwie bezpośrednie rozmowy z obywatelem Anisimowem. Pierwsza odbyła się w styczniu trzydziestego ósmego, kiedy obywatel Anisimow raczył się pojawić podczas wyprowadzania do pracy i stał z boku, przyglądając się, jak jego pomocnicy poruszają się pod naczelnikowym spojrzeniem żwawiej, niż się tego zazwyczaj wymaga. Jednakże dla Anisimowa było to jeszcze zbyt wolno.
Właśnie ustawiła się nasza brygada i kierownik robót Sotnikow, wskazawszy na mnie palcem, wywlókł mnie z szeregów i postawił przed obliczem Anisimowa.
– Oto markierant. Nie chce pracować.
– Kim jesteś?
– Jestem dziennikarzem, pisarzem.
– Podpisywać to ty będziesz tutaj puszki od konserw. Pytam cię: kim jesteś?
– Rębacz przodowy brygady Firsowa, więzień, imię, nazwisko, wyrok: pięć lat.
– Dlaczego nie pracujesz? Dlaczego przynosisz szkodę państwu?
– Jestem chory, obywatelu naczelniku.
– Ty – chory? Taki zdrowy byk?
– Mam chore serce.
– Serce. Masz chore serce. Ja sam choruję na serce. Lekarze zabronili mi przebywać na Dalekiej Północy. Jednakże jestem tu.
– Pan to co innego, obywatelu naczelniku.
– Patrzcie go! Ile słów na minutę! Powinieneś milczeć i pracować. Zastanów się, póki nie jest za późno. Bo inaczej rozliczymy się.
– Tak jest, obywatelu naczelniku!
Druga pogawędka z Anisimowem odbyła się latem, na czwartym odcinku, gdy padał deszcz i trzymano nas na wskroś przemokniętych. Wierciliśmy szurfy. Brygadę błatniaków dawno już zwolniono do baraków z powodu ulewy, ale my byliśmy pięćdziesiąty ósmy paragraf, polityczny, i tylko grzyb chronił nas od ulewy.
W tę właśnie ulewę, w ten deszcz odwiedził nas Anisimow, razem z kierownikiem sprawującym w kopalniach nadzór nad pracami przy użyciu materiałów wybuchowych. Naczelnik przyszedł sprawdzić, czy aby porządnie mokniemy, czy wypełniany jest jego rozkaz o pięćdziesiątym ósmym paragrafie, do którego nie stosują się żadne ulgi i który powinien przygotowywać się do raju, do raju, do raju…
Anisimow ubrany był w długi płaszcz z jakimś specjalnym kapturem. Szedł, wymachując skórzanymi rękawicami. Znałem zwyczaj Anisimowa – bicia więźnia rękawicami po twarzy. Znałem te rękawice, które zimą przemieniały się w zachodzące aż po łokcie futrzane „kragi”, znałem owo przyzwyczajenie bicia rękawicami po twarzy. Dziesiątki razy widziałem rękawice w akcji. O tym osobliwym zwyczaju Anisimowa wiele mówiono w więźniarskich barakach kopalni „Partyzant”. Byłem świadkiem burzliwych dyskusji, niemal krwawych sporów toczących się w baraku o to, czy naczelnik bije rękawicami, czy pięścią, czy pałką, czy trzciną, czy nahajką, czy przykładając „ręczny rewolwer”. Człowiek to skomplikowana istota. Omal nie dochodziło do bójek w rezultacie tych sporów, a przecież ich uczestnicy to byli profesorowie, partyjniacy, kołchoźnicy, dowódcy wojskowi…
A w ogóle to chwalono Anisimowa: bije, ale kto nie bije? Za to jego rękawice nie zostawiają sińców, a jeśli komuś rozbił nos aż do krwi, to przecież z powodu „patologicznych zmian w systemie ukrwienia człowieka na skutek długotrwałego uwięzienia” – jak to wyjaśnił pewien lekarz, którego za anisimowskich czasów nie dopuszczano do praktyki medycznej, lecz zmuszono do pracy razem z nami.
Dawno już dałem sobie słowo, że jeśli zostanę uderzony, to będzie to jednocześnie koniec mojego życia. Uderzę naczelnika i zostanę rozstrzelany. Niestety, byłem tylko naiwnym dzieciakiem. Kiedy osłabłem fizycznie, osłabła również moja wola i rozsądek. Z łatwością przekonałem sam siebie, że trzeba ścierpieć, i nie znalazłem w sobie siły, aby odpowiedzieć uderzeniem, popełnić samobójstwo, zaprotestować. Byłem najzwyczajniej „dochodiagą” i żyłem według praw rządzących taką psychiką.
Wszystko to działo się jednak dużo później, bo wówczas, gdy spotkałem się z obywatelem Anisimowem, byłem jeszcze silny fizycznie, silny wiarą, twardy i zdecydowany. Skórzane rękawice Anisimowa przybliżyły się, a ja przygotowałem kilof. Jednakże Anisimow nie uderzył. Spojrzenie jego ładnych, dużych, głębokich, czarnych oczu spotkało się z moim i Anisimow odwrócił wzrok.
– Wszyscy oni tacy – powiedział naczelnik kopalni swojemu towarzyszowi. – Wszyscy. Nie będzie z nich pociechy.
ZŁOTA TAJGA
„Mała zona” to obóz przejściowy. „Duża zona”, łagier Zarządu Górniczego, to niekończący się ciąg niskich baraków, więźniarskie ulice, potrójne ogrodzenie z drutu kolczastego, wieżyczki strażnicze podobne do domków dla szpaków w ich zimowej szacie. W małej zonie jest jeszcze więcej kolczastego drutu, więcej wieżyczek, zamków i klamek – bo przecież mieszkają tam więźniowie przejeżdżający tranzytem, po których można spodziewać się wszystkiego najgorszego.
Architektura małej zony jest