Opowiadania kołymskie. Варлам Шаламов

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Opowiadania kołymskie - Варлам Шаламов страница 41

Opowiadania kołymskie - Варлам Шаламов Historia

Скачать книгу

wielki naczel­nik Kołymy, który całe swe życie poświę­cił Dal­stro­jowi jako naczel­nik Zarządu Zachod­niego i jako naczel­nik Czu­kot­stroju. Swoją łagrową karierę roz­po­czął Ani­si­mow wła­śnie w kopalni „Par­ty­zant”, w mojej kopalni. Pod jego to kie­row­nic­twem kopal­nia została dosłow­nie zalana żoł­nie­rzami straży wię­zien­nej, wybu­do­wane zostały zony – odru­to­wane strefy; powięk­szono zarząd apa­ratu ope­ra­cyjno-śled­czego, roz­po­częły się roz­strze­li­wa­nia poje­dyn­czych osób i całych bry­gad. Zaczęło się odczy­ty­wa­nie na ape­lach i przy wyj­ściach do pracy nie­koń­czą­cych się roz­ka­zów o roz­strza­łach. Roz­kazy te nosiły pod­pis puł­kow­nika Gara­nina, ale nazwi­ska ludzi z kopalni – a było ich wiele – prze­ka­zy­wał Gara­ni­nowi Ani­si­mow. Kopal­nia „Par­ty­zant” to małe przed­się­bior­stwo. Na jego liście oso­bo­wej w 1938 roku figu­ro­wało wszyst­kiego razem dwa tysiące nazwisk. Sąsied­nie kopal­nie „Watu­riach” i „Sztur­mowa” liczyły po dwa­na­ście tysięcy osób.

      Ani­si­mow był naczel­ni­kiem gor­li­wym. Oso­bi­ście dosko­nale zapa­mię­ta­łem dwie bez­po­śred­nie roz­mowy z oby­wa­te­lem Ani­si­mowem. Pierw­sza odbyła się w stycz­niu trzy­dzie­stego ósmego, kiedy oby­wa­tel Ani­si­mow raczył się poja­wić pod­czas wypro­wa­dza­nia do pracy i stał z boku, przy­glą­da­jąc się, jak jego pomoc­nicy poru­szają się pod naczel­ni­ko­wym spoj­rze­niem żwa­wiej, niż się tego zazwy­czaj wymaga. Jed­nakże dla Ani­si­mowa było to jesz­cze zbyt wolno.

      Wła­śnie usta­wiła się nasza bry­gada i kie­row­nik robót Sot­ni­kow, wska­zaw­szy na mnie pal­cem, wywlókł mnie z sze­re­gów i posta­wił przed obli­czem Ani­si­mowa.

      – Oto mar­kie­rant. Nie chce pra­co­wać.

      – Kim jesteś?

      – Jestem dzien­ni­ka­rzem, pisa­rzem.

      – Pod­pi­sy­wać to ty będziesz tutaj puszki od kon­serw. Pytam cię: kim jesteś?

      – Rębacz przo­dowy bry­gady Fir­sowa, wię­zień, imię, nazwi­sko, wyrok: pięć lat.

      – Dla­czego nie pra­cu­jesz? Dla­czego przy­no­sisz szkodę pań­stwu?

      – Jestem chory, oby­wa­telu naczel­niku.

      – Ty – chory? Taki zdrowy byk?

      – Mam chore serce.

      – Serce. Masz chore serce. Ja sam cho­ruję na serce. Leka­rze zabro­nili mi prze­by­wać na Dale­kiej Pół­nocy. Jed­nakże jestem tu.

      – Pan to co innego, oby­wa­telu naczel­niku.

      – Patrz­cie go! Ile słów na minutę! Powi­nie­neś mil­czeć i pra­co­wać. Zasta­nów się, póki nie jest za późno. Bo ina­czej roz­li­czymy się.

      – Tak jest, oby­wa­telu naczel­niku!

      Druga poga­wędka z Ani­si­mo­wem odbyła się latem, na czwar­tym odcinku, gdy padał deszcz i trzy­mano nas na wskroś prze­mok­nię­tych. Wier­ci­li­śmy szurfy. Bry­gadę błat­nia­ków dawno już zwol­niono do bara­ków z powodu ulewy, ale my byli­śmy pięć­dzie­siąty ósmy para­graf, poli­tyczny, i tylko grzyb chro­nił nas od ulewy.

      W tę wła­śnie ulewę, w ten deszcz odwie­dził nas Ani­si­mow, razem z kie­row­ni­kiem spra­wu­ją­cym w kopal­niach nad­zór nad pra­cami przy uży­ciu mate­ria­łów wybu­cho­wych. Naczel­nik przy­szedł spraw­dzić, czy aby porząd­nie mok­niemy, czy wypeł­niany jest jego roz­kaz o pięć­dzie­sią­tym ósmym para­gra­fie, do któ­rego nie sto­sują się żadne ulgi i który powi­nien przy­go­to­wy­wać się do raju, do raju, do raju…

      Ani­si­mow ubrany był w długi płaszcz z jakimś spe­cjal­nym kap­tu­rem. Szedł, wyma­chu­jąc skó­rza­nymi ręka­wi­cami. Zna­łem zwy­czaj Ani­si­mowa – bicia więź­nia ręka­wi­cami po twa­rzy. Zna­łem te ręka­wice, które zimą prze­mie­niały się w zacho­dzące aż po łok­cie futrzane „kragi”, zna­łem owo przyzwy­czajenie bicia ręka­wi­cami po twa­rzy. Dzie­siątki razy widzia­łem ręka­wice w akcji. O tym oso­bli­wym zwy­czaju Ani­si­mowa wiele mówiono w więź­niarskich bara­kach kopalni „Par­ty­zant”. Byłem świad­kiem burz­li­wych dys­ku­sji, nie­mal krwa­wych spo­rów toczą­cych się w baraku o to, czy naczel­nik bije ręka­wi­cami, czy pię­ścią, czy pałką, czy trzciną, czy nahajką, czy przy­kła­da­jąc „ręczny rewol­wer”. Czło­wiek to skom­pli­ko­wana istota. Omal nie docho­dziło do bójek w rezul­ta­cie tych spo­rów, a prze­cież ich uczest­nicy to byli pro­fe­so­ro­wie, par­tyj­niacy, koł­choź­nicy, dowódcy woj­skowi…

      A w ogóle to chwa­lono Ani­si­mowa: bije, ale kto nie bije? Za to jego ręka­wice nie zosta­wiają siń­ców, a jeśli komuś roz­bił nos aż do krwi, to prze­cież z powodu „pato­lo­gicz­nych zmian w sys­te­mie ukrwie­nia czło­wieka na sku­tek dłu­go­trwa­łego uwię­zie­nia” – jak to wyja­śnił pewien lekarz, któ­rego za ani­si­mow­skich cza­sów nie dopusz­czano do prak­tyki medycz­nej, lecz zmu­szono do pracy razem z nami.

      Dawno już dałem sobie słowo, że jeśli zostanę ude­rzony, to będzie to jed­no­cze­śnie koniec mojego życia. Ude­rzę naczel­nika i zostanę roz­strze­lany. Nie­stety, byłem tylko naiw­nym dzie­cia­kiem. Kiedy osła­błem fizycz­nie, osła­bła rów­nież moja wola i roz­są­dek. Z łatwo­ścią prze­ko­na­łem sam sie­bie, że trzeba ścier­pieć, i nie zna­la­złem w sobie siły, aby odpo­wie­dzieć ude­rze­niem, popeł­nić samo­bój­stwo, zapro­te­sto­wać. Byłem naj­zwy­czaj­niej „docho­diagą” i żyłem według praw rzą­dzą­cych taką psy­chiką.

      Wszystko to działo się jed­nak dużo póź­niej, bo wów­czas, gdy spo­tka­łem się z oby­wa­te­lem Ani­si­mo­wem, byłem jesz­cze silny fizycz­nie, silny wiarą, twardy i zde­cy­do­wany. Skó­rzane ręka­wice Ani­si­mowa przy­bli­żyły się, a ja przy­go­to­wa­łem kilof. Jed­nakże Ani­si­mow nie ude­rzył. Spoj­rze­nie jego ład­nych, dużych, głę­bo­kich, czar­nych oczu spo­tkało się z moim i Ani­si­mow odwró­cił wzrok.

      – Wszy­scy oni tacy – powie­dział naczel­nik kopalni swo­jemu towa­rzy­szowi. – Wszy­scy. Nie będzie z nich pocie­chy.

      ZŁOTA TAJGA

      „Mała zona” to obóz przej­ściowy. „Duża zona”, łagier Zarządu Gór­ni­czego, to nie­koń­czący się ciąg niskich bara­ków, więź­niar­skie ulice, potrójne ogro­dze­nie z drutu kol­cza­stego, wie­życzki straż­ni­cze podobne do dom­ków dla szpa­ków w ich zimo­wej sza­cie. W małej zonie jest jesz­cze wię­cej kol­cza­stego drutu, wię­cej wie­ży­czek, zam­ków i kla­mek – bo prze­cież miesz­kają tam więź­nio­wie prze­jeż­dża­jący tran­zy­tem, po któ­rych można spo­dzie­wać się wszyst­kiego naj­gor­szego.

      Archi­tek­tura małej zony jest

Скачать книгу