Z dala od świateł. Samantha Young
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Z dala od Å›wiateÅ‚ - Samantha Young страница 12
I jeszcze.
Ciosy tak mnie zamroczyły, że udało mu się opuścić mi spodnie.
– Johnny, nie! – krzyczał drugi chłopak.
– Przestań powtarzać moje imię. Schowaj się za drzewem, jeśli nie potrafisz się zachować jak prawdziwy facet – wrzasnął napastnik, a jego ślina opryskała mi obolałą, mokrą twarz.
Wracała mi przytomność, a wraz z nią determinacja.
Kiedy krzyczał do kumpla, nieco lżej ściskał mój obolały nadgarstek, więc wykorzystałam jego nieuwagę, oswobodziłam rękę i zaatakowałam jego twarz. Ignorując ból przeszywający całe ramię, starałam się wydrapać mu oczy, rozkrwawić nos i wargi, aż broniąc się, zsunął się ze mnie. Przetoczyłam się na bok, podparłam dłońmi zaciśniętymi w pięści i z trudem zaczęłam się podnosić, jakbym wydobywała się na powierzchnię z głębokiej wody.
Przekleństwa i ordynarne wyzwiska rozniosły się w powietrzu, a mnie jakoś udało się zmusić do posłuszeństwa moje sztywne ze strachu ciało. Przyklękłam, opierając jedną stopę na ziemi, i już miałam wstać, kiedy poczułam, że chwycił mnie za drugą nogę i pociągnął do siebie tak mocno, że upadłam na twarz. Ból przeszył mi szczękę i nos, miałam mroczki przed oczami. Ale się nie poddałam.
Odwróciłam się, zamierzając kopniakami bronić się przed napastnikiem, kiedy nagle, mimo zamglonego wzroku, zobaczyłam, jak kompan Johnny’ego uderza go kamieniem w skroń, a ten osuwa się na ziemię nieprzytomny.
Chłopak stał z moim futerałem na gitarę w ręce i wstrząśnięty, z pobladłą twarzą, patrzył na kolegę. Nagle spojrzał na mnie.
– Uciekaj – powiedział, a potem sam posłuchał własnej rady.
Uciekł z moją gitarą.
Z moimi pieniędzmi.
Popatrzyłam na chłopaka, który właśnie próbował mnie zgwałcić, a teraz leżał bezwładny, ze strużką krwi ściekającą po skroni. Okropność i niedorzeczność całej sytuacji sprawiły, że znów poczułam mdłości i zwymiotowałam na trawę. Zauważyłam krew, ale miałam nadzieję, że to z mojej rozciętej wargi. Dygocząc nieopanowanie, wstałam i posługując się prawą, nieuszkodzoną dłonią, podciągnęłam i zapięłam spodnie.
Z trudem zarzuciłam plecak na ramiona, przycisnęłam skręcony nadgarstek do piersi i zaczęłam biec, zostawiając namiot i – jak sobie później uświadomiłam – nową kurtkę.
Lewe oko spuchło mi tak, że nie mogłam go otworzyć, więc wszystko wokół widziałam jak za mgłą. Kilka razy się potknęłam, a nawet upadłam, kiedy zobaczyłam cmentarną bramę. Jakimś cudem udało mi się przez nią przejść.
Schodziłam Glasgow wzdłuż i wszerz, więc teraz działałam jak na autopilocie. Jakby mój mózg sam zdecydował, co robić, zanim zdążyłam się ogarnąć. Ze schyloną głową doszłam do budki telefonicznej, którą mijałam codziennie, ale nigdy dotąd z niej nie korzystałam.
Kilka monet w kieszeni to było wszystko, co mi zostało.
Nie miałam nic.
Nie miałam pieniędzy.
Nie miałam gitary, żeby je zarobić.
Pozostała mi tylko jedna możliwość.
Po kilku sygnałach odezwał się męski głos, który wpłynął na mnie dziwnie kojąco. Sama nie wiedziałam dlaczego.
– O’Dea? – zapytałam.
– Kto mówi?
– Muzykantka – odrzekłam, używając przezwiska, które nadała mi Mandy. Potem schowałam dumę do kieszeni, a właściwie ból zrobił to za mnie. – Potrzebuję pomocy.
6
Ten pozbawiony serca sukinsyn zgodził się po mnie przyjechać, pod warunkiem że wezmę udział w przesłuchaniu.
Nie miałam wielkiego wyboru.
Był po prostu kolejną osobą, którą mogłam dodać do listy dupków, których nie cierpię.
Stałam odwrócona twarzą do budki telefonicznej, kiedy usłyszałam, że zatrzymuje się za mną jakiś samochód. Naprężyłam się nerwowo, ale nie chciałam się odwracać, ponieważ nie miałam pewności, że to on. Potem trzasnęły drzwi i usłyszałam jego głos.
– Muzykantka?
Odwróciłam się i kiedy w żółtym świetle latarni zobaczyłam przerażoną minę, jaką zrobił na mój widok, w końcu do mnie dotarło, jak wyglądam. Po chwili na jego twarzy zobaczyłam zimną wściekłość.
– Co się, do cholery, stało? – zapytał, podchodząc bliżej.
– Możemy wsiąść do samochodu? – Nie chciałam, żeby ktoś jeszcze mnie zobaczył.
Ostrożnie wziął mnie pod prawe ramię i poprowadził do czarnego range rovera. Otworzył drzwi, a potem pomógł mi zdjąć plecak. Wsiadłam, kiedy chował go do bagażnika. Usadowiłam się w wygodnym fotelu i nagle poczułam, że jestem zupełnie wyczerpana. Zapach skóry i jego wody kolońskiej podziałał na mnie uspokajająco. O’Dea wskoczył na miejsce kierowcy.
– Niewiele mi powiedziałaś przez telefon. Co się stało? – zapytał.
Opowiedziałam mu więc wszystko, co się zdarzyło tego dnia.
– Kumpel uderzył go całkiem mocno – wymamrotałam, zastanawiając się, czy nie za mocno.
Odpowiedziała mi cisza. Zerknęłam na niego kątem oka, tego niespuchniętego. Zaciskał dłonie na kierownicy tak mocno, że aż zbielały mu kostki.
– Nic mi nie jest – zapewniłam.
Pierwszy raz dostrzegłam u niego objawy prawdziwych uczuć.
– Bzdura – uciął, uruchamiając silnik. – Najpierw pojedziemy do szpitala, a tam na pewno będą chcieli wezwać policję.
Poczułam ukłucie strachu, tym razem innego rodzaju.
– Nie. Nie możemy jechać do szpitala. Nie możemy zawiadamiać policji.
– Przestań gadać głupoty – warknął, pędząc ulicą. – Masz zwichnięty nadgarstek, może nawet złamany. Jeśli to zaniedbasz, nigdy już nie zagrasz na gitarze.
Na myśl o tym przeszył mnie ból ostrzejszy od tego w nadgarstku i w pulsującym policzku.
– Zabrał mojego taylora. Ta gitara była… szczególna. Mama zamówiła ją specjalnie dla mnie. Powinnam ostrzej o nią walczyć. – Westchnęłam i potrząsnęłam głową. – Żadnego szpitala, żadnej policji – zadecydowałam.
– Skończ