Stracony. Jane Harper

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Stracony - Jane Harper страница 12

Stracony - Jane Harper

Скачать книгу

czasami ludzie po prostu szukają wyjścia. A najprostsze rozwiązanie nie jest dla wszystkich.

      Nathan podszedł do sierżanta. Czuł na sobie wzrok syna. Pod nimi znajdował się pięciometrowy spadek zakończony łachą piasku. Z trudem można by tu skręcić kostkę, a co dopiero kark. Nigdzie tutaj nie było na tyle wysoko, żeby zrozpaczony człowiek mógł to wykorzystać.

      Nathan odwrócił się i spojrzał ponad głową syna na zachód. Jak sięgał wzrokiem, krajobraz ciągnął się, przechodząc w pustynię. Morze nicości. Jeśli ktoś szukał zapomnienia, był na właściwej drodze.

      Nathan zaciskał dłonie na kierownicy. Na siedzeniu pasażera siedział skulony Xander, obejmując się rękoma. Obydwaj patrzyli przed siebie.

      Nie rozmawiali od dwudziestu minut i nagle dotarło do Nathana, że jego syn był na skraju łez. Powstrzymywał je z całych sił, jak tylko nastoletni chłopcy potrafią – z pobladłą i napiętą twarzą, siląc się, jakby bronili tamy przed pęknięciem – ale rozpacz brała górę. Xander zawsze podziwiał Camerona, Nathan dobrze zdawał sobie z tego sprawę, i nawet teraz, chociaż to on był cały i zdrowy, poczuł zazdrość o swojego brata spowitego tarpem.

      Zanim zostawili land cruisera Camerona, Ludlow wyjął rolkę taśmy policyjnej z torby i zastanawiał się, jak zabezpieczyć pojazd. Nie było żadnych drzew, ani nawet patyków, żeby wbić je w ziemię. W końcu uciął kawałki taśmy i przywiązał je do klamek.

      – Nie sądzę, żebyś musiał się tym zbytnio przejmować, stary – powiedział Nathan, ale Ludlow i tak zamknął drzwi samochodu i wręczył mu kluczyki.

      – Możesz się nimi zaopiekować? Wasz miejscowy sierżant chce jutro obejrzeć auto.

      Nathan schował kluczyki do kieszeni i nawet teraz, kiedy prowadził, czuł ich ciężar. Odwieźli sierżanta z powrotem do grobu pastucha w milczeniu. Na szczęście Steve skończył już przeprowadzać najbardziej naglące czynności. Tylne drzwi ambulansu były zamknięte i Nathan odetchnął z ulgą, że ciało jego brata znalazło się poza zasięgiem wzroku.

      Sanitariusz spojrzał na nich badawczo.

      – Czujecie się na siłach jechać do domu?

      Do Nathana dotarło, że wszyscy wyglądali strasznie, ale i tak pokiwali głowami.

      – Może powinniśmy rozbić tutaj obóz? – zaproponował bez przekonania. – Oszczędzi to nam jutro jazdy tutaj z powrotem.

      – Nie ma mowy. Po dzisiejszej nocy mam dość. Dziękuję. – Bub siedział już za kierownicą. – Jedziecie do nas?

      Nathan skinął głową.

      – Tak. Mama i tak spodziewa się nas jutro. W czwartek jest Boże Narodzenie – dodał, widząc zaskoczenie na twarzy Buba.

      – Ach tak, racja. – Zapalił silnik. – Do zobaczenia w domu.

      – Którędy będziesz jechał?

      – Drogą. Gdybyśmy się zakopali na ścieżce, zeszłoby nam znacznie dłużej. Nie wiem jak ty, ale ja dziś nie mam nastroju na wykopywanie samochodu. – Zatrzasnął za sobą drzwi.

      Jadąc, Nathan widział przed sobą samochód brata. Na kilkaset metrów kurz przestał się unosić spod jego kół, kiedy bity trakt ustąpił drodze bitumicznej, dobrze utrzymanej i oznakowanej białą farbą. Awaryjny pas lądowania dla Latającego Doktora. Gładka jazda trwała jednak tylko minutę, po czym znów wyrzuciło ich na żwir.

      Xander pochylił się na siedzeniu. W oddali pojawił się niewielki punkt. Z naprzeciwka nadjeżdżał samochód, nadal jednak nie widać było jaki.

      – Wszystkie prezenty gwiazdkowe są u ciebie – powiedział Xander, opadając ciężko na oparcie.

      – Cholera. Przykro mi, myślałem, że zanim pojedziemy do babci, wstąpimy jeszcze do domu. – Plan był taki, że mieli dzisiaj pojechać do Nathana, zmyć z siebie tygodniowy brud, włożyć świeże ubrania i ruszyć na spotkanie rodzinne.

      – To bez znaczenia – odparł Xander. – Nikt teraz nie zwróci na to uwagi.

      Nathan myślał tak samo, ale był na siebie zły. Chciał, żeby te święta były dla Xandra szczególnie udane, choć nawet w normalnych warunkach było to wyzwanie.

      Auto zbliżało się. Nathan rozpoznał je jako należące do długoletniego pracownika kontraktowego Atherton. Musiał jechać do miasteczka, nie było innej możliwości. Pojazd zbliżał się powoli. Wydawało się, że mijają całe wieki. Można było uważnie przyjrzeć się wgłębieniu na zderzaku i odpryśniętej farbie na masce. Gość zwolnił i pomachał Bubowi, kiedy jednak zrównał się z Nathanem, pokazał mu palec w obraźliwym geście.

      Nathan nie spodziewał się niczego innego. Spojrzał ukradkiem w bok. Xander wyglądał przez okno, udając, jak zawsze, że nic nie widzi.

      Czasem Nathanowi się wydawało, że widok jego rodzinnego domu wyłaniającego się nagle z krajobrazu nigdy nie przestanie go zdumiewać.

      Dom stał na niewielkim wzniesieniu terenu na końcu ciągnącego się przez dobre dwadzieścia kilometrów podjazdu. Całe gospodarstwo przywodziło na myśl oazę, ponieważ dzięki wodzie ze studni głębinowych czerwona pustynia ustępowała miejsca bujnym trawnikom i dobrze utrzymanemu ogrodowi. Sam dom z rozległymi werandami wyglądał jak przeniesiony z czasów, kiedy wszystko było większe i obszerniejsze. Rozmieszczone nieopodal duże przemysłowe obory trochę psuły to złudzenie. Podobnie jak kwatery pracownicze. Nathanowi wydawało się, że są niezamieszkane, ale na podwórku stał samochód z przyczepą campingową, których wcześniej nie widział.

      Nathan rozglądał się uważnie, wypatrując jakichkolwiek oznak zaniedbań czy rozpaczy. Niczego takiego nie zauważył. Dom, podobnie jak cały teren posiadłości i dobrze odżywione bydło, mijane po drodze, świadczył o czymś zupełnie przeciwnym. Parkując obok samochodu Buba, nie mógł opędzić się od myśli, że jego własne gospodarstwo wyglądało znacznie gorzej. Weranda została przyozdobiona świątecznymi światełkami i łańcuchami. Mimo wyraźnych starań gorący wiatr zdążył je już jednak nadszarpnąć.

      Harry czekał na nich oparty o drewnianą balustradę. Kiedy wysiadali z samochodów, wyprostował się. Miał ogorzałą skórę i wyraz twarzy, który rzadko się zmieniał, przez co jego myśli pozostawały nieprzeniknione. Urodzony i wychowany w Balamarze, zaczął pracować w różnych gospodarstwach jeszcze w wieku szkolnym. Do Burley Downs zawitał przed narodzinami Nathana i był tu nadal.

      – Dobrze was widzieć – powiedział, ściskając rękę Nathana i lekko klepiąc Xandra po ramieniu. Bub całym sercem oddawał się witaniu ze swoim psem. Nathan dostrzegł, że z tyłu czeka jeszcze jedno zwierzę, uparcie wpatrujące się w pustą drogę. Był to pies pasterski Camerona – suczka o imieniu Duffy. Nathan wyciągnął do niej rękę; podeszła do niego bez przekonania.

      Z wnętrza domu dobiegała muzyka, czyjś nagrany głos śpiewał o śniegu i dzwonkach sań. Nathan zgadywał, że to z pokoju jego bratanic. Minął już rok, odkąd widział je po raz ostatni, i zastanawiał się, jak sobie radzą ze śmiercią taty. Świąteczna

Скачать книгу