Idealna żona. Kimberly Belle

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Idealna żona - Kimberly Belle страница 7

Idealna żona - Kimberly Belle

Скачать книгу

reklamuje popielaty blond, najmniej rzucający się w oczy odcień blondu, jaki tylko może być. Blond dla początkujących. Rozprowadzam go liniami po czubku głowy za pomocą aplikatora, po czym nakładam rękawiczki i sprawdzam godzinę na zegarku. Wystarczy dziesięć minut, a potem dowiemy się, czy to prawda, co mówią, że blondynki lepiej się bawią.

      Czekając, aż kolor się utrwali, włączam telewizję. Jest już po północy, a ja znajduję się czterysta osiemdziesiąt dwa kilometry od Pine Bluff – jest za późno na program lokalnego nadawcy i za wcześnie na to, by informacja o moim zniknięciu przedostała się do kablówki. Mimo to siedzę na skraju łóżka i przełączam między CNN a Fox News, czekając na najmniejszą wzmiankę o mnie. Pusty dom. Zaginiona kobieta. Moja twarz ukryta za ciemnymi okularami, wypatrzona w trakcie ucieczki na zachód. Nic. Jestem rozdarta między poczuciem ulgi a strachem. Do tej pory na pewno zacząłeś mnie szukać.

      Biorę prysznic i zakładam ubrania, które kupiłam wcześniej w Walmarcie – niemodną, dżinsową spódnicę i koszulę o dwa rozmiary za dużą. Torba podróżna na łóżku jest wypchana tego typu ubraniami, z syntetycznych materiałów, w jaskrawych kolorach, tanich i takich, które już dawno wyszły z mody. Normalnie nigdy bym na nie nawet nie spojrzała. W poprzednim życiu nigdy nie spojrzałabym na Beth. Ze swoimi workowatymi ciuchami i okropnymi włosami Beth wygląda jak czupiradło.

      Zostawiam klucz na stoliku nocnym, zabieram swoje rzeczy i wychodzę na zewnątrz.

      Po upływie kilku godzin nadciągają chmury, niczym ciemny i złowróżbny koc rozwieszony nad dusznym, naładowanym elektrycznie powietrzem. Wiatr stoi w miejscu, ale to się wkrótce zmieni. Mieszkam w tej części kraju wystarczająco długo, by wiedzieć, jak wygląda pionowa ściana chmur i jak często przekształcają się one w tornada. Błyskawica rozrywa niebo na pół niczym cięcie noża. Pora się przyczaić albo uciekać samochodem. Wybieram bramkę numer dwa.

      Mój samochód stoi dokładnie tam, gdzie go zostawiłam, na dalekim skraju parkingu obok śmietnika, choć „mój” to pojęcie względne, skoro oficjalnie auto nie należy do mnie, tylko do Marshy Anne Norwood z Little Rock w Arkansas. Kobiety, która chciała dokonać dyskretnej transakcji gotówkowej równie chętnie co ja. Kupiłam samochód dwa tygodnie temu, po czym przestawiałam go z parkingu na parking w sąsiednim mieście, ale nigdy nie zarejestrowałam go na swoje nazwisko.

      Zaglądam do środka. Wszystkie rzeczy leżą dokładnie tak, jak je zostawiłam. Kluczyki wrzucone do uchwytu na kubki, złożony akt własności na przednim siedzeniu. Otwarte drzwi. Obrzucam wzrokiem pozostałe samochody, gruchoty takie jak mój. Moje auto nie powala wyglądem, ale to łatwy łup dla każdego złodzieja amatora. Samochód Marshy Anne nie postoi tu zbyt długo.

      Odwracam się i idę w stronę warsztatu samochodowego Dill’s znajdującego się po przeciwnej stronie drogi.

      „Nie potrafisz kupić samochodu”, powiedziałeś mi kiedyś, gdy musiałam wymienić auto na nowe. „Nie odzywaj się, a ja wszystko załatwię”.

      Dill mógłby się z tym nie zgodzić, skoro udało mi się namówić go do zejścia o ponad dziesięć procent z ceny wyjściowej buicka regala z 1996 roku. To kupa zardzewiałego żelastwa, ale silnik działa jak należy, a cena jest dobra, szczególnie kiedy odkrywam, że Dill lubi, gdy zwracam się do niego per „przystojniaku”. Przekazuje mi dokumenty i adres najbliższego wydziału komunikacji w Oklahomie, a ja obiecuję, że udam się tam z samego rana. Jeśli się pośpieszę, dotrę do innego stanu, zanim otworzą.

      Dill wręcza mi kluczyki, a ja wsiadam do samochodu i włączam silnik w momencie, w którym zaczyna padać deszcz.

      JEFFREY

      Pierwszy numer, pod który dzwonię, należy do Sabine, choć już przed wybraniem pierwszej cyfry wiem, że to strata czasu. Jeśli Sabine jest wściekła, jeśli karze mnie za coś, to i tak nie odbierze.

      A jeśli coś się stało… Czuję ściskanie w dołku, ale odpycham od siebie tę myśl.

      Jej telefon dzwoni. Rozlegają się cztery niekończące się sygnały, po czym zostaję przekierowany na pocztę głosową.

      – Sabine, to ja. Czy zapomniałem, że gdzieś dzisiaj wychodzimy? Dostałem od ciebie wiadomość, w której mówiłaś, że będziesz w domu przed dziewiątą, ale dochodzi już północ, a ciebie nadal nie ma. Zadzwoń do mnie, dobrze? Jestem w domu i powoli zaczynam się martwić. Okej, do usłyszenia.

      Rozłączam się, rozważając przez chwilę zadzwonienie pod 911, ale nie ma jej dopiero od jakichś trzech godzin. Za krótko, by zgłosić nagły wypadek. Policja wymaga odczekania dwudziestu czterech godzin, zanim zgłosi się zaginięcie. Co niby miałbym im powiedzieć? Że moja żona nie wróciła do domu na czas?

      Wkładam telefon do kieszeni i wchodzę po schodach na piętro. Wiem, że miała prezentację domu. Późną prezentację.

      Poza tym, to do niej niepodobne, żeby ignorować telefon. To jedno z jej najmniej ulubionych wymagań w pracy – by zawsze, ale to zawsze była dostępna i pod telefonem. Od chwili, w której się budzi, do momentu, w którym kładzie się spać, zawsze ma w dłoniach jakieś urządzenie albo zestaw słuchawkowy w uchu. Gdyby jej samochód zepsuł się po drodze, a ona siedziała na poboczu na autostradzie z przebitą oponą, nie mając bladego pojęcia, jak ją zmienić na zapasową, zadzwoniłaby po pomoc drogową, a potem do mnie.

      Zakładając, że jest przytomna.

      Skóra cierpnie mi na samą myśl o tym, że może wykrwawiać się na poboczu drogi albo jeszcze gorzej, dryfować twarzą w dół po rzece Arkansas. Wyobrażam sobie, jak jej ciało kołysze się pod wpływem fal albo zaplątuje się w sitowie, które rośnie wzdłuż naszego trawnika na tyłach domu. Widzę, jak jakiś psychol wlecze ją siłą do prezentowanej nieruchomości, a ona zapiera się piętami o nową, drewnianą podłogę, krzycząc w głębi pustego domu.

      Nigdy nie podobał mi się pomysł, aby pokazywała posesje na sprzedaż obcym ludziom. Gdy przyjęła tę pracę, był to jeden z punktów zapalnych między nami. Fakt, że na prezentacji mógł zjawić się dosłownie każdy i udawać potencjalnego klienta. A gdyby z Randall Williams uciekł jakiś więzień? Gdyby miał nóż albo pistolet? Równie dobrze mogłaby przykleić sobie do pleców papierową tarczę strzelniczą. Ładna agentka nieruchomości, na wyciągnięcie ręki.

      Wyciągam telefon i znowu do niej dzwonię.

      – Sabine, mówię serio, to nie jest zabawne. Gdzie się podziewasz? Rozumiem, że nadal jesteś na mnie wściekła, ale przynajmniej napisz do mnie, żebym wiedział, że nic ci nie jest. Cholernie się o ciebie martwię. Daję ci jeszcze jedną godzinę, a potem dzwonię na policję.

      Rozłączam się i biorę głęboki, uspokajający oddech, ale to w niczym nie pomaga. Coś musiało się stać. Nie wiem jeszcze, co takiego, ale mam przeczucie, że stało się coś bardzo, bardzo złego.

      Wybieram numer jej siostry.

      Ingrid odbiera po pierwszym dzwonku, zupełnie jakby leżała z palcem uniesionym nad ekranem, czekając, aż rozjarzy się od przychodzącego połączenia. Głos ma szorstki i natarczywy.

      – Halo!

      Nie jest to pytanie wypowiedziane z typową dla niego intonacją wznoszącą na końcu, tak jak mówi każda normalna osoba odbierająca telefon, tylko rozkaz.

Скачать книгу