Idealna żona. Kimberly Belle
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Idealna żona - Kimberly Belle страница 8
Zamykam oczy i biorę długi, uspokajający oddech.
– Właśnie dlatego dzwonię do ciebie w środku nocy. Nie wiem, gdzie ona jest.
– Jak to nie wiesz? Nie ma jej w domu?
– Nie wróciła po prezentacji nieruchomości i nie odbiera telefonu.
– Na litość boską, Jeffrey, i dopiero teraz mi to mówisz? Do jasnej cholery, co robiłeś przez cały ten czas? – Słyszę szelest materiału i piskliwy odgłos uginających się sprężyn materaca. Ingrid mieszka sama w kawalerce oddalonej o kilka mil stąd. Nikt nie byłby w stanie znieść mieszkania z nią pod jednym dachem. – Do kogo jeszcze dzwoniłeś?
– Do nikogo. Ty jesteś pierwsza.
Momentalnie zaczynam tego żałować. Rozmowa z Ingrid jest jak żucie tłuczonego szkła. Człowiek z góry wie, że nie sprawi mu to żadnej przyjemności.
– Znasz numer do jej szefa? – pytam. – Miała prezentację późnym wieczorem, więc możliwe, że Russ będzie coś wiedział.
– Russ? – odpowiada podszytym irytacją głosem Ingrid. – Russ przeprowadził się w grudniu do Little Rock. Spróbuj zadzwonić do Lisy.
– Do kogo?
– Do Lisy O’Brien, szefowej Sabine? – Milknie, czekając na moją reakcję, ale nie mam pojęcia, co powiedzieć. Sabine ma nowego szefa? Od kiedy? – O mój Boże, czy wy dwoje w ogóle ze sobą rozmawiacie? To wydarzyło się wiele miesięcy temu.
Wzdycham do telefonu. Mam dość ignorowania beznadziejnego zachowania Ingrid.
– Masz numer do Lisy czy nie?
– Nie. – Słyszę trzask zamykanych drzwi i dźwięk odpalanego silnika. – Dzwoń na policję, Jeffrey. Zaraz u ciebie będę.
Gdy w początkowej fazie naszego związku Sabine powiedziała mi, że ma siostrę bliźniaczkę, pamiętam, jak pomyślałem, że jest szczęściarą. Że ja jestem szczęściarzem. Gdzieś tam istniała wierna kopia Sabine, yin dla jej cudownego yang. To dopiero było coś. Dwie Sabine w cenie jednej.
A potem poznałem Ingrid. Między nami od razu rozwinęła się wzajemna niechęć. Doszło do tego mniej więcej w czasie, w którym pochowały ojca, a ich matka zaczęła w kółko powtarzać te same nużące historyjki, co siostry od razu wychwyciły jako oznakę choroby. W trakcie tych kilku pierwszych tygodni zrzucałem porywczość Ingrid na karb smutku i zmartwienia. Przymykałem na to oko.
Tyle że Ingrid była przyzwyczajona do tego, że jest najważniejszą osobą w życiu swojej siostry, i dała jasno do zrozumienia, że nie zamierza przekazywać nikomu pałeczki pierwszeństwa. Była potwornie zaborcza i traktowała mnie jak etap przejściowy, niemile widzianego, ale tymczasowego intruza naruszającego ich wspólne życie. Oskarżyłem Ingrid o to, że za bardzo kocha siostrę, a ona o to, że nie kocham Sabine wystarczająco mocno. Sabine czuła się jak w potrzasku. Od tamtej chwili planowała wszystko tak, żebyśmy razem z Ingrid prawie nigdy nie przebywali w jednym pomieszczeniu. Stałem się mistrzem w unikaniu tej baby. Gdy jechałem samochodem, by coś załatwić, mijałem ją po drodze bez zatrzymywania się albo uciekałem do drugiego pokoju w trakcie przyjęć, gdy tylko stawała w progu.
Przyglądam się jej zza przeciwnej strony stołu, jej włosom przypominającym kłębki kurzu oraz błyszczącym od trądzikowych plam policzkom, gdy zapisuje coś na bloczku żółtego papieru. Grubymi krechami kreśli nazwę firmy Sabine, jej wzrost, kolor włosów i numer jej telefonu komórkowego. Ta kobieta w niczym nie przypomina mojej żony. Wygląda jak zły troll, który kąpie się w bagnie i ogryza kości pod mostem. Na twarzy ma odciśnięte ślady od poduszki, wściekle czerwone linie w kształcie krzyża.
Wzdycham, żałując, że to nie ja mam w dłoniach kartkę i długopis. Nie chcę siedzieć bezczynnie, tylko działać. Moje nogi podrygują nerwowo pod stołem. Siedzimy i czekamy na przyjazd policji, a moja cierpliwość jest na wyczerpaniu. Chcę, żeby ktoś sprowadził moją żonę do domu.
– Musi istnieć jakieś wytłumaczenie – mówię.
Ingrid mnie ucisza. Strzela palcami w moją stronę i syczy „ciii”, ani razu nie podnosząc wzroku znad swoich bazgrołów. Do góry nogami wyglądają zupełnie jak wielkie, niechlujne wywijasy Sabine.
– Odezwiesz się czy nie? Powiedziałem, że musi istnieć jakieś wytłumaczenie tego, gdzie jest Sabine. Gdzie mogła pójść. Boję się, że coś mogło się jej stać.
Ingrid prycha pod nosem, a ten dźwięk wywołuje u mnie falę negatywnych uczuć.
– Co to miało znaczyć?
– Przecież niczego nie powiedziałam.
– Owszem. Prychnęłaś. Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, wyrzuć to z siebie. Nie prychaj na mnie zza stołu – rzucam najbardziej jadowitym głosem, na jaki mnie stać, odzwierciedlającym aktualny stan moich emocji.
Jest środek nocy, moja żona zniknęła, a brzydsza wersja Sabine siedzi naprzeciwko mnie i wygląda, jakby szukała zaczepki. Nie wiem, co takiego mają w sobie te siostry, ale obie doskonale wiedzą, jak zagrać mi na nerwach.
– Jeffrey, ja niczego nie powiedziałam.
– Nie, ale chciałaś. Śmiało. To twoja wielka szansa. Mów, o co ci chodzi.
– Dobrze. Chcesz, żebym powiedziała to na głos? – Odkłada długopis z trzaskiem, dociskając palcami do blatu. – Gdzie jest Sabine?
– To ja do ciebie zadzwoniłem, pamiętasz? Dlaczego mnie o to pytasz?
Ingrid przewraca tymi swoimi paciorkowatymi oczami jak u węża.
– Daj spokój, Jeffrey. Moja siostra i ja codziennie ze sobą rozmawiamy. Mówimy sobie wszystko.
Żadna mi nowość. Gdy mają dobry dzień, Ingrid i Sabine potrafią rozmawiać przez telefon godzinami, rozprawiając o drobnostkach takich jak rodzaj taco, które jadły na lunch, albo ulubiona marka tamponów. W zeszły weekend przegadały całe popołudnie, dumając nad konsystencją odchodów swojej matki i nad tym, czy zmiana diety może spowolnić demencję, która wyżera jej mózg. Wiem, że gadają po dziesięć razy dziennie. Przez większość czasu jestem tego świadkiem.
– Cóż, najwyraźniej nie powiedziała ci, dokąd się wybiera.
– A może nie była w stanie.
Przez ułamek sekundy nie rozumiem, o co jej chodzi. Przez jedną ulotną chwilę wydaje mi się, że ona też uważa, że mogło jej się stać coś złego, a potem nagle zastygam w bezruchu. Nie mam problemu z tym, że Ingrid myśli, że Sabine stała się jakaś krzywda, ale potem dociera do mnie, że jest przekonana, że miałem z tym coś wspólnego.
– Lepiej uważaj – mówię ostrym tonem. Moje słowa przypominają rozkaz. – Gdybym cię nie znał, mógłbym pomyśleć, że mnie o coś oskarżasz.
– A co, czujesz się winny?
– Nie.