Harmonia zbrodni. Aleksandra Marinina

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Harmonia zbrodni - Aleksandra Marinina страница 17

Harmonia zbrodni - Aleksandra Marinina Anastazja Kamieńska

Скачать книгу

na żartach, w dodatku jako osoba mundurowa nie aprobuje też niewykonania rozkazu. Ma oczywiście rację, Kostik postąpił źle, no ale czego się spodziewać po narkomanie? Klient powinien wiedzieć, z kim się zadaje. Chociaż, szczerze mówiąc, zadawał się nie z narkomanem Kostikiem, ale z nim, Warfołomiejewem. Tyle że on, Warfołomiejew, nikogo prócz narkomanów nie mógł mu zaproponować… Nie, to nie do końca prawda, sam się okłamuje, mógł poszukać normalnego chłopaka, ale ogarnęła go chciwość, normalnemu trzeba by sporo zapłacić za wykonanie zadania, no a ćpun zadowolił się znacznie mniejszą sumą. Ćpuni się nie targują, wszystkie pieniądze przeliczają na działki. Cała Rosja na dolary, a oni na działki. Gdy usłyszą kwotę, szacują, ile tygodni albo miesięcy będą mogli spędzić na haju, i się zgadzają. Potrafią myśleć z wyprzedzeniem najwyżej dwu-, trzymiesięcznym, nie mają dość silnej woli, ważne, żeby teraz było im dobrze, jutro się nie liczy, a nad tym, co będzie za rok, w ogóle się nie zastanawiają. Na tym opiera się narkotykowy biznes, człowiek uzależniony niby wie, że w końcu się stoczy i umrze, w dodatku niedługo, nie zdąży się nawet obejrzeć, ale pragnienie, by zaliczyć odjazd, jest o wiele silniejsze od smutnych i nieprzyjemnych perspektyw, o których zresztą łatwo zapomnieć po zażyciu działki.

      Z samego rana, po telefonie od klienta, Warfołomiejew kazał odszukać Kostika i zapytać, co wywinął. Klient nie podał żadnych szczegółów, powiedział tylko, że Kostik zepsuł robotę i się zdekonspirował. Ten nawet się nie wypierał, przepełniało go uczucie całkowitego błogostanu i nie miał zielonego pojęcia, o co tyle hałasu. Zadanie wykonał? Wykonał. Był upał, dręczyło go straszliwe pragnienie, ale nie mógł przecież opuścić stanowiska. No więc poprosił smarkacza, który się kręcił w pobliżu. Jak on wyglądał? A licho wie, za bardzo mu się nie przyglądał, dzieciak obracał piłeczkę w ręce, w dodatku niczym cyrkowiec. Powiedział, że chce zostać pianistą. Dlaczego mu się nie przyjrzał? Ano dlatego, że skupił uwagę na samochodzie, obiekt mógł przecież zjawić się w każdej chwili, więc nie wolno mu było się rozpraszać. A zresztą skąd miał wiedzieć, że powinien zapamiętać twarz? Nie dostał takiego polecenia. Krótko mówiąc, Warfołomiejew szybko zrozumiał, że nie dojdzie z Kostikiem do ładu.

      – Racja – wykrztusił. – To moja wina. Gotów jestem zrobić wszystko, żeby to naprawić.

      – No właśnie. – Klient kiwnął posępnie głową. – A więc tak, mój kochany. Był tam jakiś siedemnastoletni smarkacz, nie wiemy, jak wyglądał, ale twój Kostik, parszywy ćpun, powinien go pamiętać. Chłopak bawił się czerwoną piłeczką, podobno trenował palce. Trzeba go znaleźć i uciszyć. Kostika zresztą też. Zrozumiałeś, Warfołomiejew?

      – Tak jest, zrozumiałem. Zrobimy, co trzeba.

      – I żebyście nie dali ciała tym razem.

      Warfołomiejew odprowadził gościa do drzwi, po czym wrócił na swój fotel, posiedział w nim chwilę, w zamyśleniu paląc cienkie czarne cygaro. Później wcisnął guzik na pulpicie. W drzwiach od razu pojawiła się gęba ochroniarza.

      – Przyprowadź mi Witię, tylko migiem – rozkazał Warfołomiejew.

      Ochroniarz znikł. Równo czterdzieści minut później przed Warfołomiejewem stanął Wiktor – odpowiedzialny za wybór ulicznych sprzedawców.

      – Wzywał mnie pan, Antonie Fiodorowiczu?

      – Zgadza się. Każ tym, co pracują dla ciebie na ulicy, rozejrzeć się za siedemnastoletnim chłopakiem z czerwoną piłeczką w ręce.

      – Co to za piłeczka?

      – Nieduża, o średnicy mniej więcej pięciu centymetrów. Chłopak ćwiczy palce, chce zostać pianistą. Bez przerwy obraca ją w dłoni. Jak ktoś go zobaczy, niech natychmiast rusza za nim i niech się dowie, co to za jeden i gdzie mieszka. Obiecaj dobrą nagrodę. Za wszelką cenę trzeba znaleźć tego pianistę, i to jak najprędzej. I jeszcze jedno, Witia. Jeśli chodzi o Kostika…

      Raporty z obserwacji Dudariewa regularnie spływały na biurko Korotkowa i gołym okiem było widać, że z każdym dniem roboty przybywa. Szkoda, że w takim samym tempie nie przybywało rąk do pracy… Gieorgij Nikołajewicz prowadził nader ruchliwy tryb życia, zajmował się nie tylko pogrzebem zamordowanej małżonki, bywał w wielu miejscach i spotykał się z mnóstwem osób. Jedna z nich była tą, którą wywiadowcy chcieli namierzyć. Tylko która?

      Korotkow przeglądał listę firm i biur odwiedzonych przez Dudariewa i po telefonach od Siełujanowa i Zarubina odhaczał sprawdzone. Okazało się, że jest wśród nich firma budowlana. Siełujanow dowiedział się, że Dudariew pojechał tam rozwiązać umowę na przebudowę domu za miastem. Inne biuro zajmowało się organizowaniem usług związanych z pogrzebem. Niepocieszony wdowiec zamówił w nim autobusy, które miały przewieźć zwłoki i żałobników z kostnicy na cmentarz. W pozostałych instytucjach Gieorgij Nikołajewicz zjawiał się w poszukiwaniu pracy. Tak w każdym razie twierdzili urzędnicy.

      – Gdzieś nie powiedziano nam prawdy – podsumował Korotkow. – Albo coś przegapiliśmy. Dudariew musiał spotkać się ze swoim wspólnikiem, żeby go uprzedzić. Przejrzyjmy raporty jeszcze raz. Kiedy i gdzie figurant dzwonił z automatu?

      Zarubin przekartkował spięte spinaczem raporty z obserwacji zewnętrznej.

      – Jest tylko jedna wzmianka na temat automatu, zaraz po wyjściu z aresztu. Czterdzieści pięć minut później Dudariew spotkał się ze swoją kochanką, Olgą Jermiłową, to znaczy, że dzwonił na pewno do niej. Inaczej skąd by wiedziała, że go wypuszczono i że czeka na nią koło pomnika Puszkina?

      – A potem ani razu nie korzystał z automatu? – uściślił na wszelki wypadek Korotkow.

      – Obserwacja tego nie wykazała.

      – Może ktoś przeoczył? – zasugerował Siełujanow.

      – Niewykluczone. – Jurij westchnął. – Ale musimy oprzeć się na tym, co mamy. Sierioża, przejrzyj jeszcze raz raporty techników, tylko uważniej. Do kogo Dudariew dzwonił z domu?

      Siergiej Zarubin znowu zaczął szeleścić kartkami.

      – Cztery razy do rodziców Eleny Pietrowny. Do jej firmy raz, dwa, cztery… w sumie dziewięć razy. Chodziło o sprawę pogrzebu, wszelkie wydatki bierze na siebie Turella, uzgadniano więc, ile osób będzie na stypie, wybierano restaurację i menu. Dudariew dwukrotnie dzwonił do biura Jermiłowej, pytał, czy znalazła adwokata. Był niemile zdziwiony, że to tak długo trwa.

      – Patrzcie no – prychnął Siełujanow. – Ależ wszyscy są teraz wyedukowani, jak w Ameryce. Ledwie facet popełnił przestępstwo, a już martwi się o adwokata.

      – Dzwonił też do trzech kolegów z wojska, poinformował o nieszczęściu. Wszyscy zamierzają wziąć udział w pogrzebie.

      – Robi się ciekawie. – Korotkow podniósł głowę. – Z naszych informacji wynika, że w ostatnich latach służby Dudariew miał dostęp do materiałów wybuchowych. Jeśli ci koledzy, podobnie jak on, byli w Czeczenii, a nasze państwo potraktowało ich równie surowo jak Dudariewa, niewykluczone, że zajęli się kryminalnym biznesem, w szczególności zabójstwami na zlecenie. Wszyscy zjawią się na pogrzebie?

      Zarubin przebiegł wzrokiem tekst raportu

Скачать книгу