Harmonia zbrodni. Aleksandra Marinina
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Harmonia zbrodni - Aleksandra Marinina страница 16
– Nie zaprzeczę. Chodzi jednak o to, żeby wszystko robić z radością, a to, co niezbędne, bez wysiłku i przymusu. Pamiętasz, jak nas uczono w szkole? Wolność to uświadomiona konieczność. Gdy tylko zrozumiesz, że musisz coś zrobić i nie możesz tego uniknąć, zrobisz to z łatwością, bo nie będziesz mógł inaczej. Sam to sobie uświadomiłeś i sam doszedłeś do wniosku, że bez tego się nie da. A to już jest zupełnie inna forma przymusu. To już wolność. Sam podejmujesz decyzję i sam wcielasz ją w życie. Ale to filozofia. My zaś mówimy teraz o kluczu i o tym, jak ci pomóc. A przy okazji, zauważyłeś, co teraz robisz?
– No co?
Denis rozejrzał się, popatrzył na swoje ręce, nie rozumiejąc, o czym mówi dziwny okularnik, i stwierdził, że kołysze się miarowo na boki. Nawet nie zauważył, kiedy zaczął to robić. Wydawało mu się, że to naturalny stan ciała.
– Kołyszesz się. To oznacza, że osiągnąłeś ów stan lekkości, w którym można uświadomić sobie swój problem i znaleźć nowe, nieszablonowe rozwiązanie. Trzeba tylko usiąść, rozluźnić się i trochę odpocząć. Decyzja przyjdzie sama.
– Ściemniasz! – orzekł Denis. – Takie rzeczy się nie zdarzają.
– No to spróbuj. Oczywiście, że od razu nic się nie stanie, ale za trzecim czy czwartym razem się uda. Zapamiętaj kolejność: krótka rozgrzewka, potem latasz, potem znowu rozgrzewka, znowu latasz, ale trochę dłużej, potem stoisz i się kołyszesz, potem siedzisz i odpoczywasz.
– Jak długo trzeba latać?
– To zależy od ciebie. Sam decydujesz, co i jak robić. Jeśli masz ochotę, lataj. Jeśli masz ochotę, kołysz się. Pamiętaj, że twój organizm sam wie, jak długo powinieneś latać. Musisz nauczyć się go słuchać. Ćwiczenie należy wykonywać dopóty, dopóki sprawia przyjemność. Gdy tylko organizm uzna, że już wystarczy, sam zapragniesz przerwać.
– I po co to wszystko? Jak to może mi pomóc?
– Nauczysz się kierować emocjami. Nie będziesz się złościł ani irytował z powodu głupstw, gdy to przeszkadza w normalnej pracy. Nauczysz się nie męczyć. Umówmy się tak: poćwiczysz parę dni i jeśli dojdziesz do wniosku, że chcesz się dowiedzieć i nauczyć czegoś więcej, zjawisz się tam, gdzie prowadzimy specjalne zajęcia. Jeśli nie zechcesz, będziesz korzystał tylko z tego, czego cię nauczyłem. To też bardzo dużo, sam poczujesz, gdy zaczniesz ćwiczyć. Chcę, żebyś zapamiętał jedno: jeśli nie nauczysz się sobą kierować, inni będą to robili za ciebie. – Zerknął na zegarek i pokręcił głową. – Wpół do dwunastej. Wracamy do domu, kolego. Tutaj masz wizytówkę. Jak się namyślisz, to przyjdź. – Wsunął Denisowi małą, prostokątną tekturkę i pomachał ręką na pożegnanie.
– Ej! – krzyknął za nim Denis. – Jak ci na imię?
– Wadim. Cześć.
Znowu machnął ręką i ruszył szybkim krokiem na przystanek trolejbusowy. Denis powlókł się chodnikiem i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że podczas spotkania z dziwnym chłopakiem ani razu nie pomyślał ani o zdradzie przyjaciela, ani o matce alkoholiczce, ani o tym, że nikt go nie potrzebuje. W dodatku nagle zrozumiał, że wcale nie pragnie tego roztrząsać.
No i co ma ze sobą zrobić? Do domu nie pójdzie, to oczywiste. Ale niedługo północ, na ulicy nie będzie bezpieczny. Może Artiom jeszcze się nie położył?
Denis szybko pokonał kilkaset metrów dzielących go od domu przyjaciela i spojrzał w okna. Były ciemne – Artiom pewnie już śpi. Usiadł na ławce przed wejściem. Teraz naprawdę nie ma dokąd pójść. Może powinien zaczekać tutaj do rana? Przypomniał sobie nowego znajomego i się uśmiechnął. Bardzo zabawne to wszystko: ręce same latają, ciało samo się kołysze, istne czary. Złość minęła jak ręką odjął, smutek też się ulotnił. Jutro musi opowiedzieć Artiomowi o spotkaniu i pokazać mu ćwiczenie. Teraz znowu będą mieli temat do rozmowy i wspólne zajęcie. Żadna Kamieńska z milicji nie może się z tym równać.
– Denis? – Tuż obok usłyszał głos Tiengiza. – Co ty tutaj robisz? Dlaczego nie jesteś z Artiomem?
– Ja… – Zmieszał się i usiłował na poczekaniu wymyślić jakieś wiarygodne kłamstwo. – Zadzwoniłem do matki, a ona poprosiła, żebym przyszedł jej pomóc… No więc poszedłem, a gdy wróciłem, było późno i w oknach nie paliły się światła. Pomyślałem, że Artiom już śpi, nie chciałem go budzić. Siedziałem tutaj i czekałem na państwa.
– Chodźmy, chodźmy. – Jekatierina pociągnęła go za rękę. – Już późno, pora spać. Całe szczęście, że nic ci się nie stało. Wieczorami tylu chuliganów włóczy się po ulicach…
Te słowa sprawiły, że Denisowi zrobiło się ciepło, a zarazem smutno na sercu. Rodzice Artioma troszczą się o niego, martwią się, żeby nic mu się nie przytrafiło. Chyba naprawdę go lubią. Niepotrzebnie rozpaczał i myślał, że nikt go nie potrzebuje i nie kocha. Głupiec z niego.
Gdy weszli do mieszkania, Denis podbiegł na palcach do pokoju Artioma i cicho uchylił drzwi.
– To ty, mamo? – Artiom odezwał się od razu.
– To ja – odparł półgłosem Denis i szybko wślizgnął się do środka.
– Wróciłeś? Myślałem, że się obraziłeś. Tak szybko wyszedłeś bez wyjaśnienia.
– Musiałem skoczyć do domu i coś załatwić. Obudziłem cię?
– Nie, jeszcze nie spałem. Kładź się. Jesteś jakiś inny. Co się stało?
Denis po raz kolejny ze zdziwieniem odnotował niesłychaną, wręcz mistyczną wrażliwość swojego przyjaciela. Artiom kiepsko widział, za to wyczuwał ludzi jak radar, na podstawie jednego słowa odgadywał nastrój.
– Wydarzyło się coś ciekawego. Jutro ci opowiem.
– Nie, teraz – zażądał Artiom.
Ukucnął na łóżku i włączył światło. Radość Denisa nie znała granic. Artiom znowu się ku niemu zwrócił, chce z nim rozmawiać, jest ciekaw jego opowieści. Co tam jakaś Kamieńska! Zaraz całkiem wywietrzeje mu z głowy.
Denis wyciągnął z kieszeni wizytówkę, którą dostał od Wadima. Widniały na niej słowa: „Doktor Hasaj Alijew. Centrum Ochrony przed Stresem. Telefon 180-27-27”.
– No więc tak… – zaczął, ciesząc się na myśl o długiej, nieśpiesznej rozmowie, która potrwa pół nocy i skończy się może dopiero nad ranem. Przedtem właśnie tak bywało i właśnie te godziny były najszczęśliwsze w jego życiu.
[4] DEZ (direkcjia po eksłuatacii zdanij) – administracja domów mieszkalnych.
Rozdział 4
Na ulicy panował upał, ale w biurze było cicho i chłodno za sprawą potężnego klimatyzatora. Warfołomiejew chętnie przychodził tutaj każdego dnia, a wychodził z oporami, starając się ograniczyć spotkania poza biurem. Dzisiaj też, nie bacząc